Mówiłam już, że kocham wyjazdy za granicę? Pewnie tak, bo lubię się powtarzać, a jeżeli nie, to niech tradycji stanie się zadość. Kocham wyjazdy za granicę! W tym przypadku nie było inaczej.
Powoli zbliżałyśmy się do hotelu. Oczywiście, trudno mi było przedostać się do środka. Cały podjazd (z wejściem włącznie) był zatarasowany przez dziennikarzy i ich samochody. Ktoś pośród tłumu rozpoznał moją osobę i zaczął po kryjomu robić zdjęcia. Za nim w ślad poszli inni pokazując, że nie są gorsi. Ciekawa jestem, czy w ogóle wiedzieli kim jestem, no ale skoro kolega robił zdjęcia, no to ja chyba tez powinienem! Powiedziałam sobie, że nic nie będzie mi w stanie popsuć tego dnia. Weszłam do środka jak gdyby nigdy nic.
W drodze do pokoju mijałam się z kilkoma skoczkami. Nie obyło się bez uśmiechów, miłych słów... oczywiście w stronę psa. Mi przypadły gratulacje za fenomenalne wychowanie pupila. "A jednak oglądają takie "egzotyczne" i całkiem porąbane sporty jak dog frisbee." Odwzajemniałam uśmiechem, tylko tyle potrafiłam zrobić (po raz kolejny...). Nie codziennie przecież spotyka się skoczków na korytarzu wchodząc z nimi w bezpośrednią rozmowę tym bardziej, że nie należałam do odważnych osób, wręcz przeciwnie - jestem bardzo nieśmiała. Jednak przy Zoom zapominałam o lękach i zaczynałam normalnie funkcjonować.
Okazało się, że piętro, na którym znajduje się mój pokój, muszę dzielić z norweską kadrą. Już na schodach było słychać głośne rozmowy i śmiech, na co suczka nie reagowała za bardzo pozytywnie. Weszłyśmy na duży korytarz, który aktualnie był jednocześnie boiskiem do gry w piłkę nożną. Na szczęście, pokój znajdował się niedaleko, wystarczyło przejść obok prowizorycznej bramki zbudowanej z dwóch, wysokich drzewek, której dumnie bronił Anders Fannemel. Poczekałam na odpowiedni moment, aby przejść niezauważona niczym w "Czeskim filmie". Kiedy znajdowałyśmy się tuż przy drzwiach, a ja sięgałam do kieszeni po klucze, Norweg zaciekawiony spojrzał się na nas, co skutkowało przepuszczeniem piłki miedzy "słupki". Koledzy byli wyraźnie rozczarowani jego postawą, zaczęli coś dukać w swoim języku i wymachiwać rękoma w moją stronę. W obawie przed konfrontacją z niezadowolonymi mężczyznami ukryłam się w zaciszu mojego pokoju. Odetchnęłam z ulgą.
*********************
Do konkursu pozostało kilka godzin, a ja kompletnie nie wiedziałam jak zagospodarować ten czas. Co prawda mogłam zajrzeć do internetu, poszukać natchnienia, zaczerpnąć porady ekspertów, ale właściciel hotelu nie raczył podzielić się hasłem do wi-fi. A mój nowiutki, niedawno zakupiony, bezprzewodowy router kurzy się teraz w Krakowie. Świetnie! Gdy byłam już na skraju załamania, w pomieszczeniu rozległ się dźwięk telefonu. To mama.
- Witaj słońce! - usłyszałam w słuchawce ciepły głos. - Co u ciebie słychać? Nie zimno ci?
- Dzień dobry. Nie, nie jest mi zimno - zaśmiałam się. - Aktualnie siedzę z Zoom w pokoju i przygotowujemy się do konkursu.
- Będą go gdzieś transmitować? Z przyjemnością obejrzę.
- Można by poszukać gdzieś w internecie, bo na kablówkę nie warto liczyć.
- Myślałam, że kiedy wystąpisz w telewizji, to zaczną transmitować choć te najważniejsze konkursy.
- No niestety jeszcze się do tego nie przekonali i wątpię, aby to się zmieniło w najbliższym czasie. Ale nie mówmy już o tym. Co u was słychać?
- Wszystko w porządku, właśnie wróciłam z pracy i zabieram się za gotowanie obiadu. Poczekaj chwilę - odłożyła telefon i zaczęła krzyczeć. - Kacper?! Gdzie idziesz? Co? Za chwilę jemy, nie ma mowy! Wyjdziesz po obiedzie.
Zaśmiałam się pod nosem. Wyobraziłam sobie rozczarowaną minę brata i wymowny ruch rękami imitujący niezadowolenie. Nie byliśmy idealnym rodzeństwem, w pewnych chwilach miałam go po prostu dość, ale kiedy wyjechałam zrozumiałam, że go kocham. Pomimo różnicy ośmiu lat, kochałam go, wielokrotnie pomagałam mu w pracach domowych oraz w problemach z rówieśnikami. Powoli zaczynałam tęsknić za rodziną.
- Słuchaj córciu, może wpadniesz do nas, kiedy wrócisz?
- Pewnie! Dawno was nie widziałam. Oczywiście, że przyjadę.
- W razie czego, dzwoń. Pa!
- Dobrze, obiecuję, pa - uśmiechnęłam się i odłożyłam telefon.
Chwilę później moje drzwi uchyliły się i usłyszałam ciche "Można?" Odwróciłam się i ujrzałam w nich Tomka. Miał w ręku bukiet dużych, czerwonych róż.
- Wszystkiego najlepszego - wyciągnął rękę w moją stronę z pachnącymi kwiatami.
- To dla mnie? A z jakiej to okazji? - zaśmiałam się.
- Dziś Walentynki, zapomniałaś? - wybałuszyłam oczy.
- Na prawdę? Kompletnie zapomniałam. Dziękuję - uśmiechnęłam się i zatopiłam nos w soczyście czerwonych pąkach. - Pięknie pachną.
- Ciesze się, że ci się podobają - powiedział speszony, wkładając dłonie do tylnych kieszonek spodni, lecz po chwili wyjął je, przypominając sobie o dobrych manierach.
- Może chcesz wejść?
- Nie, nie chcę ci robić kłopotu. Poza tym, zostawiłem Divę samą w pokoju, muszę wracać. Cześć!
- Cześć, i dziękuję - pomachałam mu i zamknęłam drzwi.
Włożyłam kwiaty do wazonu i położyłam się na łóżku. Zoom przyglądała mi się chwilę, po czym wskoczyła na mój brzuch.
- Hej, hej, nie pozwalaj sobie. Już, schodź - wskazałam palcem podłogę. Suczka posłusznie zeszła, skierowała się do torby z jej rzeczami i wyciągnęła smycz. - Chcesz wyjść na spacer? Och, no dobrze. Już się ubieram.
Złapałam kurtkę i otworzyłam drzwi. Ale zaraz, kluczyki! Gdzie one są?
"Kaśka, pomyśl!"
Rozejrzałam się po pokoju i ujrzałam je, całe i zdrowe, leżące na stoliku. Chwyciłam je w rękę. Nagle usłyszałam głośne szczekanie psa. Wybiegłam z pokoju. Zoom z zadowoleniem biegała w okół niewysokiego bruneta w pomarańczowej kurtce. Zakłopotany chłopak próbował ją odpędzić, wymachując rękoma. Podbiegłam i złapałam ją za obrożę.
- Przepraszam, mam nadzieję, że nic ci nie zrobiła - speszona zapięłam smycz na kolorowych szelkach.
- Nie, no co ty - zaśmiał się.
- Czasami jest za bardzo bezpośrednia.
- Ale i urocza - podrapał sunie za uchem. - Podobnie, jak jej pani.
Poczułam, jak się rumienię. Nerwowo spuściłam wzrok i uśmiechnęłam się pod nosem.
- Markus - wyciągnął rękę.
- Kasia.
- Ładne imię. Pochodzisz z...
- Polski. Tak, pochodzę z Polski, a ty...
- Jestem Niemcem.
- Co cię tutaj sprowadza, Markus?
- Zawody. Trenuję skoki narciarskie.
- Jej, serio? Wiesz, tak się składa, że skoki to mój ulubiony sport. No poza tymi "psimi" - spojrzałam na Zoom.
- W takim razie zapewne będziesz na dzisiejszych lotach?
- Oczywiście, jak mogłabym przegapić taką okazję - uśmiechnęłam się.
- No a ciebie co tutaj sprowadza?
- Również zawody.
- Naprawdę? Myślałem, że poza tymi na Vikersundbakken nie ma dzisiaj innych - zaśmiał się.
- Tak, trenujemy dog frisbee i dzisiaj odbywają się...
- A tak, kojarzę cię. To ty jesteś tą utalentowaną Polką z sześcioma mistrzowskimi tytułami? - przerwał mi.
- Tak, to ja - uśmiechnęłam się.
- Wow, nie mogę w to uwierzyć, że cię spotkałem.
- Serio? Twoim największym marzeniem było spotkanie jakiejś dziewczyny rzucającej psu dyski? - zapytałam sarkastycznie.
- No, może nie największym, ale równie ważnym. Podziwiałem cię, odkąd zobaczyłem filmy z twoimi występami na YouTube. Jestem pod ogromnym wrażeniem, jak jej tego nauczyłaś?
- To już rozmowa na dłuższą metę. Wątpię, abyś chciał słuchać co robiłyśmy krok po kroku...
- Nie ma sprawy! Tak się składa, że w przeszłości też lubiłem psy, próbowałem je szkolić no ale chyba źle do tego podchodziłem. Pamiętam, że jeden z nich odkąd zaczął uczęszczać na moje treningi znienawidził koty, drugi natomiast dostawał schizofrenii na widok szczotki do włosów, sam nie wiem, jakim cudem - zaczęliśmy się śmiać. - Wiesz, może spotkamy się jeszcze? Wyjeżdżam dopiero w niedziele wieczorem.
- Z przyjemnością. Może dzisiaj, po konkursie?
- Zależy którym - uśmiechnął się.
- No tak, to po twoim, znaczy, po lotach. Tak, po lotach.
- Super. A i jeszcze jedno. Nie obrazisz się, jeżeli przyjdę ci pokibicować?
- Nie, no co ty. Możesz śmiało przyjść. Konkurs zaczyna się za... - spojrzałam na zegarek. O matko... - Za dokładnie godzinę, o nie, jestem spóźniona. Wybacz, muszę lecieć, to znaczy iść bo wiesz, obowiązki wzywają a trzeba jeszcze psa rozgrzać - mówiłam z połowy korytarza. - To do zobaczenia!
- Do zobaczenia! - Markus pomachał mi i czekał, dopóki nie zniknę mu z oczu.
*********************
Biegłam ile sił w nogach. Po kilku minutach wreszcie dotarłam na halę, w której miały się odbyć zawody. Poszukałam znajomego mi namiotu, należącego do Ani. Jest! Podbiegłam do niego.
- Wybaczcie mi moje spóźnienie, ale... coś mnie zatrzymało - powiedziałam zdyszana.
- Dobrze cię widzieć w takiej formie - uśmiechnęła się Ania. - Usiądź sobie, ty startujesz jako ostatnia.
- Wam to chyba nie będzie już potrzebna rozgrzewka - zmierzył nas wzrokiem Tomek.
- No raczej nie - zaśmiałam się.
Usiadłam na krzesełku i wzięłam łyk zimnego napoju. Odetchnęłam z ulgą.
*********************
Na scenę wychodziła już przedostatnia para. Nerwowo zaczęłam strzelać palcami.
- Hej, co się dzieje - zauważył to Tomek.
- Nic, po prostu się boję.
- Ty? A niby czego?
No właśnie, czego? Może tego, że zapomnę układu? A może tego, że nagle pies odmówi posłuszeństwa i postanowi uciec? Sama nie wiedziałam. Po prostu się denerwowałam.
- Przecież to bułka z masłem, żadna filozofia! Co to dla ciebie. - ze sceny wyszła ostatnia para. - Twoja kolej. Wyjdź i pokaż klasę!
Przywitano mnie gromkimi brawami. Niezależnie od tego, jakiej byli narodowości, każdy wiwatował i kibicował nam. Porozrzucałam dyski w okół siebie i... zobaczyłam go. Stał gdzieś przy barierce i zaciskał mocno kciuki. Obok stali jego koledzy z kadry oraz inne teamy.
Wskazałam szybkim ruchem ręki, że jestem gotowa. Z głośników wydobyły się pierwsze dźwięki piosenki "One Top Of The World" zespołu Imagine Dragons. Na początek kilka backhand'ów i overów, a z czasem, kiedy utwór przyspieszał decydowałam się na bardziej widowiskowe akrobacje. Cały czas kibicował nam tłum fanów, jednocześnie śpiewając słowa piosenki. Ja niestety nie potrafiłam się skupić, co drugi rzut mi się nie udawał. Na szczęście na straży stała Zoom, która wyciągała z nich wszystko, co było możliwe i prezentowała to w piękny sposób. Prawie każdy dysk łapała z łapami oderwanymi od ziemi, za co dostawałyśmy dodatkowe punkty. Jednak cały czas czułam na sobie jego wzrok...
Ostatnie dziesięć sekund. Rzuciłam dysk przed siebie, po czym zawołałam psa i wykonałam dog catch. Głośne "Stop" rozległo się z głośników. Upadłam na kolana nadal trzymając sunię w rękach. Ucałowałam jej gładką, marmurkową sierść, po czym wypuściłam ją z objęć. Drugi występ był podobny, ostatecznie wygrałyśmy, zapewniając sobie pewne miejsce na Mistrzostwach Świata.
Wyszłam z hali. Nagle poczułam ciepłą dłoń na swoim ramieniu.
- Gratuluję! Byłaś świetna!
- Dziękuję. Markus, a ty nie powinieneś być teraz na skoczni?
- Mam jeszcze trochę czasu, postanowiłem przyjść i pogratulować ci teraz. Myśli nie dałyby mi spokoju przez cały konkurs.
- To miłe, że się dla mnie poświęcasz, ale może lepiej idź, bo się spóźnisz. Nie żebym cię chciała spławić... Po prostu nie chcę abyś miał przeze mnie kłopoty.
- No co ty, i tak startuję na początku ostatniej dziesiątki.
- No a rozgrzewka?
- Mam jeszcze sporo czasu, nie martw się. Możemy razem iść na skocznię.
- W sumie, czemu nie? - uśmiechnęłam się.
*********************
Witajcie! Może zacznę od takiej ciekawostki, że zaczynając pisać tego bloga nie miałam zielonego pojęcia, który skoczek odegra tutaj pierwsze skrzypce (lub narty, jak kto woli :D). Dopiero dzisiaj natknęłam się na post na Facebooku z informacją, że dzisiaj swoje 24 urodziny obchodzi Markus Eisenbichler. No i tak pomyślałam sobie, czemu by nie tym bardziej, że jest jednym z moich ulubionych skoczków niemieckich :D Tak więc, najlepszego Markus! :*
Dzisiejszy post nieco dłuższy, trochę się zaczęło dziać, mimo to nie podoba mi się za bardzo :/ Obiecuję, że kolejny będzie o wiele lepszy :)
Skoro dotarliście aż tutaj, to jeszcze jedno - od pewnego czasu zastanawiam się nad rozpoczęciem pisania nowego bloga, tym razem już bez psów :D Co wy na to? Będziecie czytać? :)
Tak na marginesie, Wesołych Świąt! :))
Przepraszam Cię bardzo, że wczoraj nie napisałam Ci komentarza, gdy u mnie pojawił się twój, ale tak trochę odpadłam :') przejdę do opowiadania. Bardzo cieszę się, że tym "szczęśliwcem" jest Markus, on idealnie tu pasuje ;) piękny styl pisania do tego fajna historia i jest genialny blog. Bardzo podoba mi się to, że jest tutaj pies <3 przez to twoje opowiadanie jest inne, wyjątkowe.
OdpowiedzUsuńBardzo miło mi, że mnie tutaj zaprosiłaś, mam nadzieję, że się nie gniewasz, że tak późno się pojawiam. Życzę weny, Pozdrawiam NOT PRINCESS.
PS. Jeżeli byłaby taka opcja informuj mnie na bierząco :D
Super! Czekam na kolejny. Weny życzę! Jak założysz nowego bloga to z miłą chęcią zajrze. ;)
OdpowiedzUsuńJakim cudem nie zauważyłam nowego rozdziału??? O.o Wybacz kochana, widocznie święta zadziałały na moją ślepotę ;)
OdpowiedzUsuńNo no, witamy Markusa w obsadzie ^^ Zastanawiam się, jak wykreujesz jego postać, bo na pewno będzie ciekawie. Z resztą, cała twoja historia jest ciekawa, zupełnie inna niż tysiące pozostałych :)
Nowy blog? Nie mam nic przeciwko temu, na pewno ci towarzyszyć :) Nawet, jeśli byłyby psy :)
Buziaki :**
W sumie fajnie, że na główną rolę wybrałaś Markusa (w końcu ma takie fajne nazwisko! :D), jeszcze ani razu nie zdarzyło mi się czytać o nim, więc to będzie mam nadzieję ciekawa odmiana. Znajomość jego i Kasi zaczęła się dość gładko, fajnie, że chłopak ma jakieś nietypowe zainteresowania i potrafi docenić ciężką pracę, bo czasami wydaje się, że każdy pierwszy lepszy głupi może rzucić psu dysk, a to wcale nie jest takie "hop siup". No to co, pozostaje mi czytać dalej, aby zobaczyć dalszy rozwój sytuacji :)
OdpowiedzUsuń