To był chyba najgorszy lot samolotem w moim życiu! Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak okropnie się czułam. Mimo, że mało spałam w nocy, to podczas lotu nie zmrużyłam oka. Nie potrafiłam. Nie mogłam. Chyba zacznę żałować, że w ogóle pojechałam. Niestety, nie było już możliwości odwrotu.
Wysiedliśmy z samolotu. Na lotnisku czekał już na nas busik, którym mieliśmy się przetransportować do hotelu. Ostatnimi siłami doczołgałam się do pojazdu, aby bezwładnie upaś na siedzenie. Ania w ty czasie pokazała, że nie bez powodu jest moją najlepszą przyjaciółką i przyniosła moje bagaże. Co ja bym bez niej zrobiła!
- Masz szczęście, że dzisiaj nie ma zawodów.
- Jeszcze tego by brakowało! - odpowiedziałam.
- Zawodów nie ma, ale są treningi - wtrącił Tomek, jeden z członków kadry.
Spojrzałam na niego błagająco. Oj, Tomuś! Ty dobrze wiesz jak zepsuć człowiekowi humor!
- Nie mam siły, wybaczcie. Dacie sobie rade beze mnie?
- Pewnie! - wtrąciła Ania. - Nie martw się niczym. Ty pójdziesz do hotelu, odpoczniesz, prześpisz się, a my w tym czasie poćwiczymy do jutrzejszych zawodów. Zgoda?
- Zgoda.
*********************
Po godzinie dotarliśmy pod hotel. Był duży, zapewne pięciogwiazdkowy. Trudno było mi to stwierdzić po wyglądzie zewnętrznym tym bardziej, że właściciel nie raczył pochwalić się swoim niemałym osiągnięciem. Cóż, podobnie jak ja, zdobywając moje drugie z rzędu MŚ.
Pod budynkiem stało wiele aut tutejszej telewizji, jak i tych zza granicy. Czyżby dowiedzieli się o naszym przyjeździe? Fakt, w Polsce zarówno ja, jak i członkowie teamu zyskaliśmy ogromną popularność. Byłam rozpoznawana przez prawie każdego mieszkańca naszego kraju oraz sporą grupkę wtajemniczonych* zza granicy, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że o moim istnieniu dowiedziałyby się zagraniczne telewizje! Śmiałam wątpić i w głębi serca miałam nadzieję, że moje spekulacje były trafne. Nigdy nie lubiłam kamer, świateł fleszy, tysiąca dziennikarzy pytających o to samo. Nie, przepraszam, źle to ujęłam. Irytowało mnie to jak cholera!
Zbliżyliśmy się do wejścia. W samochodzie zregenerowałam trochę siły i nareszcie byłam w stanie pociągnąć za sobą walizkę. Torbą jednak musiała zająć się Ania (ukłony w jej stronę). Wzięłam psa na smycz i o mało co, a na korytarzu nie zderzyłabym się z... Manuelem Fettnerem!
- Przepraszam, nie zauważyłam cię - wydukałam.
- Nic nie szkodzi - uśmiechnął się chłopak i pogłaskał Zoom. - Ładny piesek!
Na znak wdzięczności obdarzyłam go moim szczerym uśmiechem, nic więcej nie potrafiłam powiedzieć. Wmurowało mnie w ziemię. Dosłownie!
"Teraz już wszystko jasne... To stąd tylu dziennikarzy! Ale zaraz... Ja i skoczkowie w jednym hotelu? Tego się nie spodziewałam!"
Odebrałam klucze do pokoju, na szczęście, był jednoosobowy. Przynajmniej będę mogła się spokojnie wyspać.
Weszłam po schodach, cierpliwie szukając pokoju.
"78, hmm... To chyba gdzieś tutaj."
Podeszłam do drzwi z tymże numerem i rozejrzałam się po korytarzu. Nie było nikogo prócz mnie i suczki. Włożyłam klucz do zamka, przekręciłam, a moim oczom ukazał się piękny, skromny pokoik. Było biało, klasycznie, w oknie wisiały długie firany aż po samą podłogę. Zoom chyba tez się spodobał. Wyciągnęła swoje posłanie na środek i położyła się "do góry kołami".
"Ten pies mnie przeraża." uśmiechnęłam się. W sumie, nie pozostało mi nic innego niż podzielenie losu towarzyszki i pozostanie w takiej pozycji do samego ranka. Pełen chillout!
*********************
Obudził mnie budzik. Zanim jednak zlokalizowałam telefon minęło sporo czasu. Spojrzałam na zegarek. 9:12! "Przynajmniej się wyspałam". Ból ustąpił, czułam się jak nowo narodzona, czego powiedzieć nie mogłam chociażby wczoraj. Wygramoliłam się spod kołdry. Pierwsze co ujrzały moje oczy była Zoom na parapecie. To było dziwne, nigdy wcześniej tak nie robiła. Coś przykuło jej uwagę. Podeszłam do okna. Byli to skoczkowie grający w piłkę na ośnieżonym boisku. "Ci to mają zdrowie." Pogłaskałam suczkę, ubrałam się i wyszłam na śniadanie. Nie bałam się zostawić jej samej w pokoju, robiłam to za każdym razem, kiedy jechałyśmy razem na zawody. Miałam do niej bezgraniczne zaufanie.
Zeszłam do restauracji. W powietrzu unosił się zapach świeżo ugotowanej jajecznicy oraz owocowych konfitur. Poszukałam wzrokiem stolika, gdzie siedziała Ania bądź ktoś z naszej ekipy. Jest! Podbiegłam do niej i usiadłam.
- Jak ci się spało?
- Dobrze, dziękuję. Czuję się o wiele lepiej.
- Bałem się, że już do nas nie zejdziesz - powiedział Tomek siedzący na przeciwko mnie.
- Prędzej czy później i tak bym zeszła. Znasz Zoom, zawsze budzi mnie przed budzikiem. Dzisiaj jedynie coś ją zajęło... Ale nieistotne! No, mówcie, jakie macie plany na dzisiejszy konkurs?
- Cóż, ja myślałam o powtórzeniu freestyle'u z DCDC* we Wrocławiu. No wiesz, ten z tą multiplą* która tak ci się podobała. Wprowadzę drobne korekty i myślę, że dzięki niemu razem z Zipem podbijemy Japonię.
- Tak, pamiętam. A ty Tomek?
- Ja całą zimę układałem nowy układ.
- Diva radziła sobie z jego przyswojeniem?
- Jak to ona - zaśmiał się. Rzeczywiście, Diva pomimo, że była weteranką polskiego dog frisbee, to szybko uczyła się nowych rzutów. - Mieliśmy jedynie problemy z dog catch'em*. Trochę jej się przytyło przez zimę.
Doskonale wyobrażam sobie Tomka łapiącego prawie dwudziesto kilogramowego bordera. Sama znajdowałam się w podobnej sytuacji, ale pięć lat temu, próbując nauczyć mojego dwa razy cięższego owczarka niemieckiego właśnie dog catch'a. Od tamtej pory wychodzę z błędnego założenia, iż do frisbee nadają się tylko psy małych gabarytów.
- A jak u was? - ze wspomnień wyrwała mnie Ania, łapiąc jednocześnie za moją rękę.
- U nas? No więc, skleiłam nasze najlepsze akrobacje i wyszedł nawet fajny pokaz - powiedziałam z zadowoleniem.
- Rozgromisz konkurencję. Jak zawsze - dodał Tomek.
- Nie zależy mi na wygranej. Muszę skupić się wyłącznie na zakwalifikowaniu do Mistrzostw Świata. Przebieg musi być czysty i na tyle atrakcyjny, aby sędziowie dali nam najwyższe oceny.
- Przecież sędziowie cię lubią - dodała sarkastycznie Ania.
- Phi... Śmieszne! - odpowiedziałam. - A gdzie reszta ekipy?
- Asia z Paulą poszły na zakupy a Ola, Paweł i Klaudia rozejrzeć się po okolicy.
- Na zakupy? - spytałam z niedowierzaniem.
- Tak, tłumaczyły się, że zapomniały spodni a te, w których przyjechały nie nadawały się do konkursu.
- Oczywiście wrócą z setką innych ubrań - zaśmiałam się.
- Zapewne tak - dodali razem zgodnie.
W czasie rozmowy rozglądałam się po pomieszczeniu. Było w nim kilku skoczków, którzy prawdopodobnie odpuścili sobie dzisiejsze serie treningowe lub nie dostali powołania od trenera. Spoglądali na nas kątem oka. Zapewne zdążyli podejrzeć mnie idącą z Zoom korytarzem i zrobić z tego nie małą sensację w swoim środowisku. No bo przecież dziewczyna z psem to bardzo niespotykane zjawisko! Jednak mało mnie to obchodziło, bowiem pochłonęła mnie rozmowa ze znajomymi.
*********************
Po śniadaniu udałam się do pokoju. Jednak w połowie drogi osłupiałam. Głośne szczekanie rozległo się na korytarzu. O zgrozo, znam ten głos! Towarzyszył mi już 3 rok. Doskonale wiedziałam, co oznacza. Coś mocno rozdrażniło sunię. Wparowałam do pokoju. Zoom leżała pod łóżkiem, nasze okno było całe w śniegu, a z zewnątrz dało się słychać głośne śmiechy.
"No nie. Brakowało mi tylko wystraszonego i zdezorientowanego psa przed samymi zawodami. I zdenerwowanego personelu na głowie..."
- Co tu się...- nie zdążyłam dokończyć, bo oto śnieżka z impetem trafiła mnie w twarz. Śmiechy umilkły.
- Nic ci nie jest? -usłyszałam z dołu męski głos z wyraźnym niemieckim akcentem.
Otrzepałam twarz ze śniegu.
- W porządku. Moglibyście jednak, z łaski swojej, znaleźć inny cel waszej chorej zabawy?! -krzyknęłam poirytowana.
- Już, oczywiście. Przepraszamy! -powiedział jeden z nich.
Nie odpowiedziałam, byłam zdenerwowana. Szybko zamknęłam okno. Nie wiedziałam nawet kim byli. Szczerze? Nie obchodziło mnie to. Ten dzień mógłby się potoczyć zupełnie inaczej, milej, ale oczywiście grupka niedorozwiniętych chłopaków (mężczyznami bym ich nie nazwała) musiała go popsuć. Pierwszy raz w życiu znienawidziłam skoczków.
*********************
Lekko zrażona zaistniałą rano sytuacją udałam się na poranny spacer. Musiałam jakoś wyładować emocje. Robiłam to niestety na suczce, która cierpliwie znosiła moje grymasy.
Poszukałam w miarę dużej polany i rzuciłam psu frisbee. Nareszcie się odstresowałam. W takich momentach uświadamiam sobie, że gdyby nie Zoom moje życie byłoby zupełnie inne, o 180 stopni. Była moim osobistym psychologiem, doskonale mnie rozumiała. Wiedziała kiedy miałam gorsze dni i sukcesywnie poprawiała mi humor. I chyba za to kochałam ją najbardziej.
Po treningu przywołałam ją do siebie i powiedziałam:
- Nie musisz udowadniać, że jesteś najlepsza, bo przecież jesteś! Każdy to wie, ty, ja, przyjaciele, hodowcy, rywale... Po prostu dobrze się baw.
Mówiłam do niej zawsze przed każdymi zawodami. Może to być trochę dziwne, ale pomagało. Dyski kochała najbardziej na świecie, zaraz po mnie. Wiedziałam dobrze, że czerpie z tego ogromną radość. Nie odczuwała tej presji przed każdym startem, co ja. Bynajmniej nie chciałam, żeby poczuła. I do tej pory mi się udawało. Ucałowałam jej czoło i zapięłam smycz na pięknych, kolorowych szelkach norweskich uszytych przeze mnie na jej drugie urodziny. Żwawym krokiem pomaszerowałyśmy w stronę hotelu. Wszystko zaczęło się powoli układać.
*********************
*Wtajemniczonymi będę tutaj nazywała osoby, które trenują bądź znają się na psach.*
*DCDC (Dog Chow Disc Cup) jest polską imprezą sportów kynologicznych, głównie dog frisbee. Coś a'la Lotos Cup :P*
*Multiple, dog catch to rzuty używane podczas pokazu dog frisbee. Będę ich czasami używać. Można się z nimi zapoznać tutaj.*
No to macie drugą część :D Tak jak mówiłam, postaram się stopniowo eliminować wątek psów. W następnym poście będzie już pół na pół (czyli połowa o psach, połowa o skokach).
Dziękuję za komentarze pod poprzednim rozdziałem. Naprawdę nie macie pojęcia jak mnie to cieszy :D Co do tych akapitów i myślników, to jest to moje pierwsze internetowe opowiadanie jakie piszę, mam nadzieje, że to zrozumiecie :) Postaram się eliminować błędy na bieżąco i, rzecz jasna, wydłużać posty, bo czytając inne blogi mam wrażenie, że moje rozdziały to istne dno, jeżeli chodzi o długość :/
No to mamy pierwszy weekend bez skoków :( Jak zamierzacie go zagospodarować? Ja szczerze mówiąc oprócz niedzielnego meczu to nie mam zielonego pojęcia :D
Btw. jak pewnie zdążyliście zauważyć na blogu pojawiła się piosenka, nieprzypadkowa ;) Ale o tym w najbliższych rozdziałach :))
Mam nadzieje, że się Wam podoba :*
I pamiętajcie!
Komentujesz = MOTYWUJESZ!
(jeżeli chcecie być na bieżąco obok dodałam opcję obserwatorów; wiecie co robić :D)
Kochana, niczym się nie przejmuj. Początki zawsze są trudne, więc się nie zniechęcaj, a wszystkie błędy z czasem same się wyeliminują ♥
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, że intrygujesz mnie coraz bardziej. W szczególności bohaterką, która jest zupełnie inna niż wszystkie. Połączenie dwóch różnych światów, czyli psów i skoków, jest na pewno plusem, bo przynajmniej jest ciekawiej :)
Czekam na kolejny rozdział ^^
Buziaki :**
PS. Zapraszam na trójkę. Mam nadzieję, że wpadniesz :**
Usuńhttp://blue-flares.blogspot.com/2015/04/rozdzia-trzeci.html
Hej! Brak czasu z powodu zaliczania każdego kolejnego przedmiotu całkowicie wyeliminował mnie z blogowego życia, ale teraz we wakacje mam możliwość powrotu i tak sobie pomyślałam - czemu w sumie nie komentować? Więc choć to już dość stare rozdziały, mam nadzieję, że ucieszysz się z komentarzy :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za zrealizowanie mojej prośby co do spacji i akapitów, od razu przyjemniej mi się czyta!
Całkowicie rozumiem główną bohaterkę, ponieważ równie mocno zirytowałabym się na jej miejscu. Nigdy nie lubię, jak ktoś obiera jako cel swojej zabawy zwierzęta, jeśli nie jest to przyjemne dla obu stron. Gdyby chociaż wiedzieli, co to za pies... nikogo się nie powinno dekoncentrować przed zawodami, a zwierzęta z odrobinę niższym ilorazem inteligencji niż ludzie tym bardziej. Zastanawia mnie, którzy to wpadli na ten genialny pomysł. No nic, zapewne w następnych rozdziałach się tego dowiem.
Pozdrawiam.