środa, 30 grudnia 2015

EPILOG

przed przeczytaniem tego rozdziału warto obejrzeć sobie ten oraz ten filmik obrazujący, jak w praktyce wygląda frisbatelka, aby lepiej zrozumieć post. Można też zapoznać się z nią również w teorii :)

                                                      *********************

26 sierpnia 2018, Warszawa, Pole Mokotowskie, finał DCDC

Dzień powoli dobiegał końca. Ostanie promyki słońca delikatnie muskały warszawski park przepełniony publicznością czekającą na frisbatelkę. Brałam w niej udział już drugi raz z rzędu w tym sezonie, lecz póki co bez większych sukcesów. Tym razem miało być inaczej. Moimi rywalami była... Ania i Zip, niezwykle mocny i zawsze plasujący się na podium zawodów Dog Chow team tej edycji. Widziałam, ile wysiłku i pracy kosztowało ich to, żeby znaleźć się wśród najlepszych. Cały poprzedni rok budowali formę pod moim bacznym okiem, sukcesywnie korygując wszystkie błędy, jakie dotąd popełniali. Rośli w oczach. To było widać wyraźnie.
A ja? Ja byłam szczęśliwa, że nareszcie miałam godnych przeciwników. Nikt nie był pewny werdyktu sędziów, wszyscy czekali z zapartym tchem na koniec.
Teoretycznie, jedno zwycięstwo już miałam w kieszeni - zdobyłam największą ilość punktów i wygrałam kategorię Super OPEN. Nieco niżej uplasowała się właśnie Ania i jej marmurkowy podopieczny.
Przypomniałam sobie swoją pierwszą frisbatelkę. Było to we Wrocławiu, osiem lat temu, kiedy to dopiero debiutowałam i spychałam z piedestału najbardziej utytułowanych zawodników. Na samą myśl o tym, nieśmiały uśmiech wkradł się na moją twarz, a po ciele przeszedł przyjemny dreszcz. Moje pierwsze, największe zwycięstwo, które ukształtowało mój charakter, pozwoliło zyskać doświadczenie, ale także sympatię zawodników i publiczności. Byłam określana mianem "złotego dziecka dog frisbee". Jak bardzo złotego? Mogli się o tym przekonać na Mistrzostwach Świata, rozgrywanych z roku na rok. A moja gablota, zawieszona w pokoju, powiększała się o kolejne medale, często z najcenniejszego kruszcu.
Wolnym krokiem maszerowałam w stronę boiska, układając sobie w głowie przebieg i zbierając myśli w całość. Nagle mój telefon schowany w kieszeni spodni zaczął wibrować, a na wyświetlaczu pojawił się jasny, zwięzły komunikat "Odwróć się." Przechyliłam głowę za siebie, a moim oczom ukazała się piątka, dobrze znanych mi mężczyzn.
- Tak jak obiecywaliśmy, jesteśmy! - objął mnie Andi.
- Nie spodziewałam się, że trener was puści - przywitałam się z resztą chłopaków.
- Na początku miałem przyjechać sam, ale uparli się, że oni też chcą jechać - w końcu podchodzę do Markusa.
- Dziękuję wam, na prawdę dużo to dla mnie znaczy - uśmiechnęłam się do nich. Nie mogłam trafić na lepszych przyjaciół. I lepszego chłopaka także. - Wybaczcie, ale muszę już lecieć. Za chwilkę rozpoczynają się zawody.
- Pewnie. Powodzenia! - Oddaliłam się i pomachałam Niemcom na pożegnanie.

                                                      *********************

     Głęboki wdech. Ostatnie sekundy dłużyły się w nieskończoność. Po przeciwnych stronach boiska stałam ja i Zoom oraz Ania z Zipem. Wymieniamy spojrzenia. Całej czwórce zależało na wygranej, lecz podeszliśmy do tego z rezerwą, jak do zwykłego treningu. 
     Pierwsza startowałam ja i mój pleśniak, który mimo kilku ładnych lat na karku dawał z siebie wszystko. Przez trzydzieści sekund pokazywaliśmy najbardziej widowiskowe rzuty, zaczynając od overów, przez flipy i voulty, na twohandach i butterlfy kończąc. Występowaliśmy na zmianę, pokazując nasze najmocniejsze strony, a po zakończeniu konkurencji czekaliśmy na ogłoszenie wyników. 
     Na widowni odnajduję niemieckich skoczków: Andi i Richi o czymś zacięcie dyskutowali, Sev i Marinus po kryjomu zajadali się mannerami, a Markus po prostu stał i przeżywał to wszystko chyba jeszcze bardziej niż ja.
     - Sędzia pierwszy: Ania!
     "Udało im się, byli na prawdę nieźli...
     - Sędzia drugi: Kasia
... ale my też byliśmy dobrzy i daliśmy z siebie 100 % naszych możliwości."
O wygranej decydował ostatni głos, gwóźdź programu i najbardziej oczekiwany moment całego wieczoru. Poczułam jakby ucisk gdzieś w okolicy żołądka. Dawno tak się nie stresowałam.
- Frisbatelkę wygrywa Kasia Pisarska i Zoom! - Ogromny kamień spadł z mojego serca, a do oczu napłynęły łzy. Łzy szczęścia. A czy werdykt był słuszny pozostawiam to wszystkim krytykom i znawcom, niech debatują, mnie to nie obchodzi!
- Gratulacje, Kaśka! Byłyście genialne. Dzięki za walkę - przytuliła mnie Ania.
Odebrałam puchar, już czwarty w tej kategorii? Nie wiem, nie potrafię ich zliczyć, nie to się teraz liczyło.
Wzięłam Zoom na ręce, to ona w większości zapracowała na tę wygraną. To ona ratowała wszystkie, nie do końca udane rzuty, to ona wzbijała się do góry niczym ptak i opadała na ziemię z gracją. To dzięki niej zawdzięczam to, że tutaj stoję. Była dla mnie jak dziecko i puchłam z dumy widząc, jak bardzo się stara mnie uszczęśliwić mimo, że nie wychodziło jej już to najlepiej.
Kiedy chciałam już schodzić z boiska, zauważyłam Markusa zbliżającego się do nas. Nie wiedziałam, co zrobić. Stałam wryta i czekałam na rozwój sytuacji.
"Co on kombinuje?"
Nieśmiało podszedł do mnie i dzierżąc w ręku małe, czerwone pudełeczko, spojrzał mi głęboko w oczy.
Zamurowało mnie.
- Kochanie - zaczął niedbale po polsku, co wywołało u mnie jeszcze większe zaskoczenie - Cztery lata temu nasze drogi się skrzyżowały. Nie wiem, czy przypadkiem, czy też było to zrządzenie losu, ale od tamtego dnia stałaś się najważniejszą osobą w moim życiu. Miesiące mijały, a ja chciałem coraz więcej i więcej. Nie mogłem zrozumieć dlaczego tak się dzieje, ale teraz już wiem: jestem w tobie zakochany. Jestem zakochany i jednocześnie przerażony, że Ciebie stracę. Dlatego nie chcę ryzykować ani chwili dłużej - uklęknął i otworzył pudełeczko, a moim oczom ukazał się srebrny pierścionek. - Wyjdziesz za mnie?
Potrzebowałam chwili na pozbieranie szczęki z trawy porastającej warszawski park. Publiczność razem ze mną wstrzymała oddech, a przenikliwą ciszę przerywało jedynie głośne popiskiwanie psów zza bannerów w różnych odstępach czasowych. Kiedy widzowie chyba powoli zaczynali tracić cierpliwość, a ktoś, najpierw używając jakże pięknego i wyrafinowanego słowa na k, które ponoć wyraża więcej niż tysiąc słów, krzyknął "powiedz tak!", postanowiłam nie trzymać dłużej klęczącego przede mną Niemca w niepewności.
- Tak - powiedziałam lekko załamanym głosem. Pod powiekami zaczęły zbierać się łzy wzruszenia, a w gardle poczułam narastającą gulę. - Tak, oczywiście.
Wybuchnęłam gorzkim płaczem, rzucając się w objęcia ukochanego. Tłum wokół nas, po długiej chwili milczenia, zaczął wiwatować. Przez zaszklone oczy nie widziałam zupełnie nic, czułam jednak, że będzie już tylko lepiej...


                                                      *********************
No to mamy koniec! :)

To wyżej nie za bardzo mi się podoba i czuję, że czegoś jeszcze brakuje, dlatego przejdźmy od razu do podziękowań :) Już wiem, że nie będę asem w pisaniu epilogów :D
Baaardzo dziękuje wszystkim którzy czytali i komentowali moje wypociny, które raz za razem przybierały charakter komedii, dramatu, biografii, kryminału itepe, itede (niepotrzebne skreślić) :P Jak na pierwsze opowiadanie, to jestem nawet zadowolona, chociaż czytając niektóre rozdziały zachodzę w głowę, jak takie "coś" mogło ujrzeć światło dzienne a jedyne, co przechodzi mi przez usta to siarczyste kurwa mać:)). Najchętniej bym się do nich nie przyznawała, no ale cóż, cytując klasyka: co się stało, to się nie odstanie :D
Wspominałam kiedyś, że moją najlepsza formą motywacji jest uzasadniona krytyka i wypominanie błędów popełnionych podczas pisania (chyba najbardziej spektakularny błąd to "chodziarz" - do tej pory jest mi wstyd :x). Z takową się spotkałam i była na prawdę bardzo motywująca! Ukłony w stronę osób stojących na straży poprawnego pisania! :)
W zamyśle historia ta miała potoczyć się zupełnie inaczej, w rolę kadry głównej miała wcielić się Słowenia, lecz rząd zbiegów okoliczności sprawił, że jednak padło na Niemców :D Ktoś mądry powiedział kiedyś, że "Pierwsza wersja czegokolwiek jest zawsze gówniana." I tego się trzymam :D
Pisaniu ostatnich rozdziałów towarzyszyła histeria związana z tym, że nie miałam zielonego pojęcia, jak to dalej pociągnąć. Sama decyzja o zaczęciu pisania Hall of Fame była dość spontaniczna i spowodowana nagłym impulsem potrzeby wyrażenia siebie na forum publicznym (a raczej przeniesienia mojej chorej wyobraźni na papier i ukazania jej szerszemu gronu :D). Przez długi czas myślałam, że ten nagły "spadek formy" spowodowany jest brakiem pomysłu na zakończenie historii. Kluczową rolę odegrało tutaj jednak moje lenistwo i słomiany zapał :D Decydując się na pisanie byłam świadoma tego, że aby zyskać czytelników musiałabym dodawać posty regularnie, ale ostatnimi czasy trochę mnie to przerosło. Na szczęście jakoś dotrwałam do tego epilogu, pomimo kompletnej pustki w głowie :D
W miłych okolicznościach żegnamy się z losami Kasi i Markusa. Mimo, że mój całokształt oceniam na mocne dwa na dziesięć, to strasznie trudno jest mi się rozstać z tym opowiadaniem. Żyłam ich historią każdego dnia, myśląc, co by jeszcze dodać, jak urozmaicić rozdział, aby nie koncentrował się tylko i wyłącznie na dwóch wątkach. Mój telefon czasami zawieszał się na ładnych parę godzin, kiedy w nocy naszła mnie ochota pisania kolejnego rozdziału w notatniku :P Wielu rzeczy nie udało mi się zmieścić tutaj (bo zwyczajnie byłoby ich za dużo :D), dlatego mniej więcej w połowie pisania tego opowiadania zrodził się pomysł kontynuacji, miałam nawet obsadę, ogólny zamysł i przebieg historii, a nawet zaczęty ten epilog :D Więc jeżeli jeszcze nie znienawidziliście psów i jesteście gotowi na większą dawkę szczeniaczkowej słodkości przesianej skokami (tym razem w wersji międzynarodowej ^^), to serdecznie zapraszam was na drugą część Hall of Fame, czyli: 




A więc, do zobaczenia! :*

poniedziałek, 21 grudnia 2015

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY "Ja chciałbym to wszystko naprawić."

Nie, tylko nie on. Każdy, tylko nie ON...”
Rozłożyłam bezradnie ręce. Byłam, krótko mówiąc, w czarnej dupie.
- Hej – powiedział nieśmiało Łukasz, dzierżąc w prawej dłoni bukiet czerwonych róż.
Jego widok wywołał nieprzyjemny dreszcz, który niepostrzeżenie przeszył moje ciało. Poczułam, jak zawartość żołądka zrobiła kilka solidnych fikołków.
- To ja może zostawię was samych – powiedział Tomek i opuścił mieszkanie.
- Ja... Ja chciałbym to wszystko naprawić – zaczął.
- Nie ma czego naprawiać – przerwałam. - To był definitywny koniec. Nic nas już nie łączy.
- Czyli wybrałaś tego szwaba, tak? - w oczach chłopaka pojawiły się iskierki, świadczące o nadchodzącej złości.
- Nie mów tak o nim... - powiedziałam z wyrzutem. W środku kipiałam ze złości.
- Co on ma, czego ja nie mam? Bo zdobył uznanie? Szukasz kogoś równemu tobie? Czy może nie chcesz, aby przyćmił twoją sławę?
- Co ty w ogóle mówisz?! Uważasz tak, bo tobie się nie udało? Trzeba było myśleć zanim sięgnąłeś po używki. Nie moja wina, że wyleciałeś z drużyny.
- Tak, to była twoja wina – wskazywał na mnie złowrogo palcem. - Wywierałaś na mnie ogromną presję. Musiałem jakoś odreagować.
- Bo chciałeś mi dorównać? Słyszysz ty siebie w ogóle?!
- Nie mogłem znieść tego, że byłaś lepsza. Trener mnie faworyzował, kazał brać przykład z ciebie.
- To już nie moja wina, że zarówno ty, jak i cała ta twoja pieprzona drużyna uznaliście mnie za jakiegoś guru i zaczęliście brać za autorytet.
- Wiesz co? Miałem nadzieję, że to spotkanie przebiegnie zupełnie inaczej.
- Na co ty liczyłeś? Myślałeś, że rzucę ci się w ramiona i zacznę żałować tego co zrobiłam? Otóż się mylisz, to była najsłuszniejsza decyzja, jaką w życiu podjęłam – odpowiedziałam dumnie.
- Matka nie byłaby z ciebie dumna.
Zmarszczył czoło, kiwając nieporadnie głową. Zaniemówiłam. Tego było już za wiele. Na ten widok, uśmiech wkradł się na jego twarz.
- Wynoś się – wycedziłam z odrazą. - I nie wracaj tutaj więcej.

*********************

Przez ostatnich kilkanaście dni przez moje mieszkanie przewinęło się mnóstwo osób – od przyjaciół, a w szczególności Ani, która doglądała porządku i pilnowała tego, abym przypadkiem nie wpadła na pomysł zrobienia czegoś głupiego; do zatroskanych sąsiadów, zaniepokojonych ciągłymi kłótniami. Nic nie sprawiało mi już przyjemności. Nawet Zoom, która była lekarstwem na wszystkie kłopoty, nie dawała rady. Dni znów stały się szare i monotonne, a mnie ubywało. Kości policzkowe stały się wyraźniejsze, a pod oczami pojawiły się cienie, wynikające z długich, nieprzespanych nocy poprzedzonych długim lamentowaniem.
Nie płakałam często, ale jeśli już, to okropnie, a uczucie bezsilności towarzyszyło mi przez długi czas. Nigdy nie potrafiłam samodzielnie się z tego wyleczyć, bezradność przytłaczała mnie każdego dnia i nic nie było w stanie pomóc mi zapomnieć o tym, co mnie boli, co mnie trapi, co mnie prześladuje na każdym kroku... Było coraz gorzej.
Nie interesowało mnie to, co w tej chwili robi Markus – czy przeżywa to równie mocno, co ja (choć w to wątpiłam), czy też znalazł sobie pocieszenie w formie tej jędzy Denise. Ale o nim nie zapominałam.
Bo ja go nadal, jasna cholera, kochałam...
- Na pewno wszystko w porządku? - zapytała z troską Ania, widząc, jak męczę się z zapięciem od smyczy dobre kilka długich chwil. - Dobrze się czujesz?
- Lepiej – odpowiedziałam dumnie, kiedy karabińczyk zatrzasnął się na kolorowej obroży Zoom.
- Lepiej? - zapytała ponownie, nie dowierzając temu, co właśnie przed chwilą powiedziałam.
- Lepiej nie pytać – dodałam, siląc się na uśmiech.
Co prawda, najgorszy okres miałam już za sobą. Teraz zmierzałam po prostej, która miała pociągnąć mnie ku lepszemu życiu.
Haha, gówno prawda.
Okłamywałam Anię. Zaczęłam palić. Przez to jeszcze bardziej mój organizm się wyniszczył. Serwowałam sobie śmierć na własne życzenie. Czuć było ode mnie nikotynę, ale nos przyjaciółki na szczęście nie był na tyle wyczulony, aby cokolwiek poczuć. Papierosy odpalałam mechanicznie, zawsze w wtedy, kiedy czułam się gorzej. Czyli co mniej więcej kilkanaście minut. Fajka za fajką, paczka za paczką. Tak obecnie wyglądało moje życie.
Nareszcie poczułam się jak typowy, statystyczny dwudziestolatek!
- Chyba nie dam rady dzisiaj wyjść z Zoom – zatoczyłam niewielkie koło, udając zawroty głowy. Mój nałóg właśnie się odezwał.
- Daj – wyrwała mi smycz z ręki i pomogła usiąść na łóżku – ja z nią wyjdę.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się, co Ania odwzajemniła. Kilka sekund później już jej w domu nie było.
Wstałam i wyszłam na balkon, po drodze zabierając świeżą paczkę spod poduszki. Oparłam się o balustradę, odpaliłam papierosa i zaciągnęłam się dymem. Nikotyna przyjemnie drażniła moje gardło, przynosiła ukojenie. Drugi wdech. Błogi smak rozchodził się po moim ciele. Trzeci wdech... Czwarty wdech... Piąty wdech... Nie zdążyłam nawet zorientować się, kiedy go wypaliłam. Bez namysły sięgnęłam po drugiego. Anka nie wróci tak szybko, nie z dwoma psami na karku. Rozkoszowałam się smakiem, który odprężał moje ciało.
           Papieros tlił się w spierzchniętych ustach, a na czarnych spodniach wirowały pojedyncze płatki popiołu. Można powiedzieć, że byłam kobietą niezależną, znającą swoje miejsce, kobietą solidną i silną, z zasadami i godnością lub zwyczajnie człowiekiem bojącym się uczuć. 
           Kolejny wdech...
i pukanie do drzwi.
O kurwa.”
Tak, z tego wszystkiego zaczęłam coraz częściej przeklinać. Niczym rasowy szewc!
Wrzuciłam niedopałek do doniczki i pobiegłam do łazienki, starając się jak najlepiej zniwelować zapach dymu papierosowego. Wzięłam do buzi pięć gum naraz, a kiedy upewniłam się, że nic ode mnie nie czuć, poszłam sprawdzić, kto to.
Lecz to nie Anię z kudłaczami zobaczyłam za drzwiami. Ani Tomka, który nieudolnie od kilku dni próbował zdobyć moje serce. Ani Łukasza, który odwiedzał mnie jeszcze raz, tydzień temu z myślą, że przyjmę go jak syna marnotrawnego.
O kurwa razy dwa.”
- Cześć – usłyszałam Jego głos, na którego dźwięk kolana same mi miękły, a ciało przeszywały dreszcze przyjemniejsze niż podczas palenia dziesiątej fajki pod rząd.
- Cześć – uśmiech mimowolnie wkradł się na moją twarz.
- Mogę? - zapytał, widząc moje zakłopotanie.
- Tak – usunęłam się z gościnnym gestem, owiewając Markusa zapachem tytoniu. - Po co przyjechałeś? - zapytałam, w duchu modląc się o to, aby właśnie przechodził ostre przeziębienie z ogromnym katarem. Niestety, wyglądał dobrze.
Za dobrze.
- Chciałem cię zobaczyć, usłyszeć, co u ciebie...- zaczął, przebierając nogami.
- U mnie świetnie! Nigdy nie było lepiej – uśmiechnęłam się sztucznie, pokazując rząd równych, trochę żółtych od palenia zębów.
- A gdzie Zoom? - zapytał, rozglądając się po mieszkaniu.
- Wyszła z Anią na spacer – odpowiedziałam automatycznie.
- Okey.
Nastąpiła chwila ciszy. Niezręcznej i okropnie długiej ciszy, dłużącej się w nieskończoność. Jego obecność nie była mi w tym momencie na rękę.
- Palisz. - Pociągnął kilka razy nosem, a następnie bardziej stwierdził, niż spytał.
- Nie, wcale nie – zaprzeczyłam, kiwając głową.
- Przecież czuję – parsknął śmiechem.
Westchnęłam. To prawda, nie dało się tego nie poczuć.
- Tak, palę – przyznałam, wypuszczając powietrze ze świstem.
- Dlaczego?
- To już chyba moja sprawa – odpowiedziałam, uśmiechając się ironicznie.
- Nie poznaję cię... - powiedział z wyrzutem Niemiec.
- Nie widziałeś mnie miesiąc. Chyba miałam prawo do zrobienia kilku detalicznych poprawek w swoim życiu...
- Palenie nazywasz „detalicznymi poprawkami”?
- Masz mnie zamiar pouczać?
- Nie, masz rację, ty decydujesz o sobie i swoim życiu – wzruszył ramionami.
- Twoje zdanie nic dla mnie nie znaczy już dobrych kilka tygodni – powiedziałam, krzyżując ręce na piersi. - I czego ty w ogóle ode mnie oczekujesz?
- Przebaczenia – przeszył mnie wzrokiem. Jego czekoladowe oczy świdrowały mnie na wskroś. Nie mogłam się oprzeć temu widokowi. - Popełniłem błąd, zrobiłem najgorszą rzecz, pozwalając ci odejść. Nawet nie wiesz, jak mi było trudno - „Witaj w klubie złamanych serc.” - Proszę, wróć.
Ostatnie słowa wywołały w moim umyśle burzę mózgów, jakiej nie zaznałam od dłuższego czasu. Tysiące myśli przebiegło mi przez głowę. Na pewno nie chciałam tracić z nim kontaktu. Pytanie, jak bliskiego.
Paradoksem było wybaczyć i wrócić do siebie, gdy nadal, mimo ogromnej tęsknoty i samotności, czuło się gorycz, niepewność oraz strach.
- Zrobię wszystko, abyś była szczęśliwa... – złapał mnie za rękę.
Odwróciłam wzrok, spoglądając niemo na białe, idealnie identyfikujące się ze mną ściany. Jak na zawołanie wróciły wszystkie wspomnienia, począwszy od Vikersund, kiedy to zupełnym zbiegiem okoliczności wpadliśmy na siebie, kończąc na Bawarii, do której zdążyłam się przywiązać i pokochać całym sercem. Nie liczyła się w tamtym momencie Denise i jej plany mojej destrukcji.
Umysł zaprzeczał, serce jednak wołało do niego.
-... tylko błagam, wróć.
Poczułam łzy spływające po policzkach. Były to łzy szczęścia.
- Chyba ostatecznie mogę ci wybaczyć - odpowiedziałam z uśmiechem.

*********************

Tak, moi mili, za dwa tygodnie epilog! Też się z tego powodu cieszę :D Spodziewajcie się go na dniach, zamierzam wrzucić go jeszcze przed Nowym Rokiem. ;)
A póki co, wesołych świąt kochane! :*

niedziela, 6 grudnia 2015

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY "[...] ja i tak nadal będę cię kochał [...]"

Wystarczyło jedno spojrzenie, jeden moment, jedna chwila, aby moje serce znów się zatrzymało, a pod powiekami poczuć nadchodzącą falę łez. Ręce zaczęły nerwowo drżeć na kierownicy. Podkręciłam głośniej radio, próbując odgonić od siebie wszystkie najgorsze myśli i bezpiecznie wrócić do domu.
Nie było ważne po co i w jakim celu ona tam z nim była. Nie to się liczyło. Bardziej nurtowało mnie pytanie, dlaczego? Dlaczego, pomimo obietnic, on mnie oszukał? A może wina leżała po mojej stronie?

- Już jestem – usłyszałam głos Markusa dobiegający z wiatrołapu. Kilkoma sprawnymi susami pokonał przedpokój i wylądował tuż obok mnie na wygodnej kanapie, a następnie mocno przytulił.
- Gdzie byłeś? - zapytałam bez emocji, nie odrywając wzroku od książki.
- W szpitalu, za dwa tygodnie zdejmują mi to cholerstwo z nogi – mówiąc to, wskazał na stopę spoczywającą na szklanym stoliku.
- Sam? - brnęłam dalej, a głos mi lekko zadrżał.
- Podejrzewasz mnie o coś?
- Widziałam ciebie z Denise...
Mimo, że na niego nie patrzyłam, nie miałam odwagi tego zrobić, czułam, że jego twarz przybrała zupełnie inny wyraz, a zadowolenie momentalnie gdzieś się ulotniło.
- Co ona tam robiła? - zapytałam po chwili ciszy.
- Pomogła mi...
- Ale obiecałeś – przerwałam. - Obiecałeś, że zerwiesz z nią wszystkie kontakty.
- Nie było cię cały weekend w domu, musiałem sobie radzić sam, bez niczyjej pomocy. Zwróciłem się do niej z prośbą, żeby zawiozła mnie do szpitala.
- Chciałam zostać, przecież mogłeś powiedzieć... - po policzku spłynęła pojedyncza łza, zapowiadająca nadciągającą falę.
- Nie szukaj problemu na siłę, błagam.
- Ja go nie szukam, bo ten problem jest! - podniosłam głos. - I mimo obietnic ty dalej idziesz w zaparte. Denise miała rację, nic się nie zmieniłeś.
Wstałam. Nie miałam siły, to mnie przerosło.
- Daj mi to wytłumaczyć – złapał mnie za rękę, ale zdołałam mu się wyrwać. - Naprawię to. Tylko daj mi szansę.
- Nie, mam dość. Jestem zmęczona rozmowami prowadzącymi donikąd. Robi mi się niedobrze, kiedy przypominam sobie o tych wszystkich miłych słowach i złamanych obietnicach. Tak dalej być nie morze – rozpłakałam się na dobre. Łzy płynęły mi ciurkiem po twarzy, rozmazując tusz na policzkach. - Przykro mi, ale to koniec.
Poczułam, jakbym straciła co najmniej pół tego, ile ważę. Coś ogromnego spadło z impetem z mojego serca. Złość i żal mieszały się na przemian, a szala zwycięstwa co kilka sekund przechylała się to na jedną, to na drugą stronę. Widziałam bezradność w jego oczach. Wzięłam jeszcze nierozpakowaną walizkę i przywołałam psa, po czym bez słowa wyszłam z domu trzaskając mocno drzwiami.
Nie walczył, nie próbował mnie zatrzymać. Chyba zrozumiał swój błąd i mocno tego żałował. Mimo wszystko byłam z siebie dumna. Nie dałam się sobą manipulować.

*********************

Stałam na klatce schodowej przed drzwiami Ani dobre pięć minut nie wiedząc, co zrobić. Mimowolne i samotne pójście do domu mogłoby się nie skończyć dla mnie dobrze. Byłam roztrzęsiona i zapłakana, wyglądałam jak małe dziecko, któremu bezdusznie zabrano ulubioną zabawkę.
W końcu nacisnęłam dzwonek, a z głębi domu usłyszałam kroki przyjaciółki.
- Przyjechałaś! O Boże... - zakryła twarz dłonią, próbując ukryć zdziwienie. - Nic nie mów, wchodź.
Postanowiłam sobie, że nie będę tego dnia więcej płakać, że się szybko pozbieram i ruszę dalej przed siebie. Łzy jednak, chwilę po przekroczeniu progu, ponownie zalały zaczerwienione policzki. Usadowiłam się na kuchennym krześle tuż przy wysepce i ukryłam twarz w dłoniach. Głowa pękała mi w szwach, a puls czułam w każdym zakątku ciała.
- Kaśka – położyła dłoń na moim karku. - Wszystko będzie dobrze.
- Dobrze wiesz, że nie lubię tego stwierdzenia – wycedziłam przez zęby. - Jestem beznadziejna.
- Nie możesz mówić w ten sposób.
- Ale to prawda! - podniosłam gwałtownie głowę, co poniosło za sobą okropny, pulsujący ból głowy. - Nie mam męża, nie mam dzieci, nie mam rodziny, nie mam kredytu... Powinnam być rześka i kipieć pełnią sił witalnych! - parsknęłam śmiechem.
- Widocznie nie byliście sobie pisani.
- Ale ja nie potrafię tego zrozumieć. Anka, ja go nadal kocham – spojrzałam z wyrzutem na przyjaciółkę. - On mnie omamił, owinął wokół palca... Ale go kocham.
- Posłuchaj – złapała mnie za nadgarstek. - Jesteś najsilniejszą kobietą jaką kiedykolwiek poznałam. Nie z takiego bagna się już wygrzebywałaś. Pozbierasz się szybciej, niż ci się wydaje.
- Nie dam rady, nie tym razem... - spuściłam wzrok.
- To samo mówiłaś po rozstaniu z Łukaszem. I nadal nie poczyniłaś kroków, aby do niego wrócić.
- A powinnam? – zapytałam, czym wyraźnie zaskoczyłam Anię.
Łzy paliły mnie w oczach, a usta były spierzchnięte, suche i popękane. Skostniałe ręce nadal drżały, nie dając chwili wytchnienia nawet na sekundę. Nigdy nie sądziłam, że doprowadzę się do takiego stanu drugi raz.
- Na to pytanie musisz sobie sama odpowiedzieć.

*********************

Przekręciłam klucz w zamku i weszłam do mieszkania. Nie byłam tutaj od mojego wyjazdu do Niemiec. W rogach pokoju nadal stały jeszcze pudła pełne zdjęć, rodzinnych pamiątek i innych pierdół, które uwielbiałam zbierać, a których sprzedać nigdy nie miałam serca. Położyłam walizkę na łóżku i usiadłam na parapecie, otwierając okno. W powietrzu unosił się zapach spalin, który koił moje skołatane serce. W dole rozciągała się zatłoczona ulica, pełna samochodów i ludzi, gnających w nieznanym mi kierunku, a w oddali widać było lekko zarysowane szczyty gór. Widok, który towarzyszył mi każdego dnia w drodze na uczelnię. Kochałam Kraków. Ale chyba bardziej kochałam Jego...
Przenikliwą ciszę przerwało nagle pukanie do drzwi. Niechętnie wstałam i poszłam sprawdzić, kto tym razem zechciał prawić mi kazania o błędach, jakie w życiu popełniłam. Tomek...
- Cześć – powiedział nieśmiało. - Mogę wejść?
- Tak, jasne – zrobiłam mu przejście.
- Wszystko w porządku? - zapytał, kiedy zatrzymałam się przy oknie.
- W jak najlepszym – uśmiechnęłam się sztucznie.
- Możemy pogadać... - zaproponował.
- Nie potrzebuję rozmów, chcę ciszy i samotności. Jeżeli przyszedłeś mnie pocieszać, to wyjdź. Nie mam zamiaru słuchać tego jak się nade mną użalasz.
- Zmieniłaś się – powiedział po chwili.
- To jakaś konspiracja? - zdenerwowałam się. - Tak, może się zmieniłam, ale nie uważam, że miałaby to być zmiana na gorsze.
- Wiedziałem, że puszczenie cię do tych cholernych Niemiec nie wróżyło niczym dobrym. Spójrz na siebie! Jesteś kłębkiem nerwów. Zapomnij o nim. Raz na zawsze.
- Mówisz to, jakby ci na czymś zależało – wywróciłam teatralnie oczami.
- Na tobie. I zrób z tym co chcesz, ja i tak nadal będę cię kochał, po cichu, żeby nikt nie widział.
Z jednego bagna do drugiego. Założę się, że właśnie to powiedziałaby w tym momencie Anka. A może i nawet do trzeciego.
Usłyszałam pukanie do drzwi. Rzuciłam Tomkowi niepewne spojrzenie, coś w stylu „jeszcze-do-tego-wrócimy” i wyszłam z pokoju. A w drzwiach stała osoba, której bym się na pewno nie spodziewała i której obecności na pewno nie potrzebowałam...

*********************

Nie wiem, co myśleć o tym rozdziale. Tak szczerze, to średnio mi się on podoba :/ Podobał mi się za to dzisiejszy konkurs, pierwszy "normalny" i sprawiedliwy w tym sezonie. Za tydzień Rosja, fajnie byłoby znowu usłyszeć "Mazurka", od Soczi minęły już prawie dwa lata :(

Chciałabym zakończyć to opowiadanie jeszcze w tym roku. I wszystko wskazuje na to, że chyba mi się uda :) tak, wyrobie się! :D