piątek, 24 kwietnia 2015

ROZDZIAŁ SZÓSTY "Zrozumiałem, że nie jest mi obojętna. I ja chyba jej też..."

     Znów stałam przed ogromną skocznią. Majestatyczna, dumna, "pewna siebie"...           
     "Zupełne przeciwieństwo mnie." 
     Tym razem jednak towarzyszyły mi zupełnie inne emocje, niż na wczorajszym konkursie. Zadumana stałam gdzieś z boku, wpatrując się w oddalony o kilkadziesiąt metrów ogromny ekran, jednocześnie śledząc wyniki. Mojego humoru nawet nie poprawił dobry skok Markusa, który po pierwszej serii uplasował się na trzecim miejscu. Bądź co bądź, do lidera tracił aż trzydzieści punktów, to nadal miał szansę na wygraną. Jedno było pewne - niemieccy skoczkowie zabalują na dzisiejszej imprezie, bo oto bowiem liderującym był nie kto inny, jak Freund, deklasując przeciwników fenomenalnym skokiem.
     Druga seria przebiegła również po myśli naszych zachodnich sąsiadów. Konkurs wygrał Severin, na drugim zaś miejscu znalazł się Markus. Niemieccy kibice byli wniebowzięci, krzycząc coś w swoim ojczystym języku. A co z moim szczęściem? 
     Długo stałam pod telebimem przyglądając się wynikom, jakbym zobaczyła w nich sens mojego życia. Usłyszałam ciepły, przyjemny głos, ostatnio często towarzyszący mi w wolnych chwilach. Odwróciłam głowę i zobaczyłam Go. Nogi mi się ugięły, po ciele przeszedł dreszcz, a w brzuchu czułam, jakby uwięziono mi rój owadów. Jego ciemne oczy radośnie lustrowały moją twarz. 
     - Powoli cię doganiam - zaśmiał się. - Coś się stało? 
     Ocknęłam się.
     - Nie, nic. Zamyśliłam się trochę - uśmiechnęłam się lekko. Było trudno.
     - O której mam dzisiaj po ciebie przyjść?
     "O co mu chodzi? Po co ma przyjść? Gdzie ja z nim idę?"
     - Przepraszam, ale nie wiem co masz na myśli.
     - Chodzi mi o dzisiejszą imprezę, no chyba, że się rozmyśliłaś...
     - No tak, impreza. Wybacz, zapomniałam - "Boże, jak mi głupio..." - Myślę, że za dwie godziny powinnam już być gotowa.
     - Okey, a teraz muszę cię przeprosić. Niestety nie wrócimy razem do hotelu, trener chciał nam coś przekazać.
     - Nie ma sprawy - uśmiechnęłam się. - Do zobaczenia! 
     Pomachał mi i odszedł, zostawiając mnie samą z myślami. On jeszcze nie wie, nie wie, co do niego czuję, niemniej jednak nie chcę, aby się dowiedział. Nie chce, aby nasz dobry kontakt został w ten sposób zniszczony. Jeszcze przyjdzie czas na zwierzenia.
     
                                                      *********************

     Poszłam do hotelu. W końcu zostało mi już mało czasu. Weszłam do pokoju, otworzyłam walizkę i zaczęłam ja nerwowo przeszukiwać. Jest! Na samym spodzie leżała czarna, koronkowa, lekko rozkloszowana sukienka, którą miałam zawsze w walizce na wszelki wypadek, gdyby organizatorom konkursów przyszedł do głowy pomysł urządzenia bankietu. Do tego również czarne, klasyczne szpilki, które efektywnie wydłużały moje smukłe nogi. Nałożyłam lekki makijaż, nigdy z nim nie przesadzałam. Odkąd zaczęłam o siebie dbać, moja cera nie wymagała już nakładania tony podkładu w celu zamaskowania uporczywego trądziku. Włosy natomiast upięłam w wysokiego koka. Nagle do drzwi mojego pokoju zapukał Markus, ubrany w ciemne, wytarte jeansy i jasną koszulę w kratę. Nogi znowu odmówiły posłuszeństwa.
     - Gotowa? - uśmiechnął się i podał mi rękę.
     - Jak najbardziej - nieśmiało podałam mu dłoń i zeszliśmy piętro niżej, które należało do reprezentacji Niemiec i Austrii.

                                                      *********************

     Pokój, w którym odbywała się impreza, był nad wyraz duży, dużo większy od mojego.  Miejsce to zapewne było starannie wybierane, aby pomieścić wszystkie osoby, jakie miały się zjawić tego wieczoru. W powietrzu unosił się odrzucający zapach alkoholu, a głośna muzyka niemalże rozsadzała okna w pomieszczeniu. Wszyscy najwyraźniej dobrze się bawili. Austriacy i część Niemców grali w butelkę, Finowie w pokera, Polacy natomiast królowali na parkiecie. Zauważyłam brak drużyny Norwegii, co było dla mnie nieco podejrzane. Z tego co słyszałam, nie przepuszczali żadnej okazji na zabawę. Po chwili jednak drzwi otworzyły się, a do pokoju weszli Norwegowie, każdy trzymający butelkę szampana w ręku. Gołym okiem było widać, że są już wstawieni. Zajęłam bezpieczne miejsce między Eisenbichlerem a Krausem, nie chcąc się wyróżniać z tłumu. Kątem oka lustrowałam pomieszczenie. Byłam jedyną dziewczyną. Czułam się niezręcznie. 
     Po niespełna godzinie prawie każdy z pewnością nie myślał już racjonalnie, mając we krwi kilka promili alkoholu, którego swoją drogą miało nie być dużo. Zasada pierwsza: nigdy nie ufaj skoczkom, jeżeli chodzi o alkohol. Powoli zaczynało mi się to nie podobać. 
     - Markus, chodźmy stąd, proszę - szturchnęłam chłopaka w ramię.
     - Co się dzieje? Słabo ci? - na szczęście nie zdążył się jeszcze upić, czego powiedzieć nie można było o jego kolegach, a już na pewno nie o siedzącym obok mnie Marinusie, który od nadmiaru alkoholu zaczął sypać żartami o murzynach. 
     Wyszliśmy z pokoju. Usiadłam na stojącej obok sofie i odetchnęłam z ulgą.
     - Strasznie mi duszno - wachlowałam się dłonią. - Przepraszam, zepsułam ci wieczór. Ja już lepiej pójdę.
     - Poczekaj - złapał mnie za rękę. - Wiedziałem, że to się tak skończy, dlatego zamówiłem dla nas stolik w pobliskiej restauracji. Co ty na to?
     Spojrzałam w stronę pokoju, w którym odbywała się impreza. Drzwi drżały od głośnej muzyki. Dziwiło mnie, czemu jeszcze nikt do nas nie przyszedł i nie próbował uciszać. Nie miałam ochoty tu zostać, o nie. To równało się z nieprzespaną nocą. Bóg wie, ile będą jeszcze balować.
     - Dobrze, ale muszę iść jeszcze po płaszcz.
     Pomaszerowałam na górę. Nie wypadało mi założyć jaskrawej kurtki do eleganckiej sukienki, więc znów zanurkowałam do walizki w celu znalezienia mojego ulubionego, zimowego płaszczyku. Po kilku minutach znów byłam na dole. 
     
                                                      *********************

     Szliśmy w ciszy ciemnymi uliczkami Vikersund. Ulice prawie opustoszały, chodnik nie był już tak często uczęszczany, jak kilka godzin wcześniej. Kątem oka co jakiś czas spoglądałam na Markusa. Patrzył przed siebie, pewnie krocząc chodnikiem. Lekko odwróciłam głowę, aby dokładniej mu się przyjrzeć. Na jego twarzy malował się nieśmiały uśmiech, a w oczach odbijały światła latarni. Chłopak zauważył, że bacznie obserwuję go od jakiegoś czasu. Nasze spojrzenia spotkały się. Uśmiechnął się do mnie. Spuściłam wzrok, a na policzkach pojawił się rumieniec. 
     Znaleźliśmy się w restauracji, która przyjmowała ostatnich klientów. Zajęliśmy stolik i zamówiliśmy coś do jedzenia. Markus próbował zacząć ze mną rozmowę, jednak mu się nie udawało. Byłam spięta, jak nigdy. Niemiec w końcu zauważył, że coś ze mną nie tak.
     - Co się dzieje? - spojrzał mi głęboko w oczy. Nigdy tak na mnie nie patrzył. Nogi znów zrobiły się jak z waty. 
     - Wszystko jest w porządku - zdobyłam się na uśmiech.
     - Ja uważam inaczej - ujął moją dłoń. - Powiedz, możesz mi zaufać
     Zrobiło mi się gorąco. Powiedzieć mu? A może nie? A co jeżeli on czuje to samo? A co jeżeli po prostu gra, bawi się moimi uczuciami? To przecież sławny sportowiec, takich jak ja może mieć kilka i wykorzystywać je ile dusza zapragnie. Ale ja już tak nie potrafię, nie potrafię tłumić tego w swoim ciele. Choć, z drugiej strony, nie wiem jak na to zareaguje. Znamy się zaledwie dwa dni...
     - Mówię prawdę, po prostu mam ostatnio gorsze dni - "Chciałaś powiedzieć NAJgorsze dni".

                                                      *********************

Wyszliśmy z restauracji. W drodze do hotelu poczułam się znacznie lepiej, choć obecność Markusa nadal nie działała na mnie kojąco. Pragnęłam jego obecności, jego wsparcia, jego ciepłych słów podnoszących mnie na duchu, z drugiej jednak strony czułam zakłopotanie i to dziwnie znajome uczucie "motyli w brzuchu".
     "Zaraz, kiedy to było? Ach, tak, pamiętam!" 
     To było kilka lat temu, zaczynałam naukę w liceum. Cieszyłam się, że poznam nowych ludzi, znajdę przyjaciół na których będę mogła liczyć, oderwę się od tamtej cholernej przeszłości, która ciążyła na moim sercu przez całe trzy lata nauki w gimnazjum. Wspomnienia wróciły...
     Byłam ofermą, to było widać. Nielubiana, ośmieszana, odrzucana tylko ze względu na psy.
     "Cholerne stereotypy"

     Już po roku miałam dość. Miałam ochotę rzucić to wszystko i zaszyć się w zaciszu bezpiecznego pokoju, najchętniej nie wychodząc stamtąd do końca życia. Tak się nie dało. Bez jakiegokolwiek wsparcia musiałam poradzić sobie ze swoimi problemami. Było trudno, mimo to żyję i czuje się świetnie. Mam kochającą rodzinę, wspaniałych przyjaciół, przeżyłam wiele przygód, a co najważniejsze - spełniam marzenia! 
     Pierwszy dzień nauki w liceum. Rozpoczęcie szkoły. Okazało się, że trafiłam na bardzo tolerancyjną klasę. Z zaciekawieniem słuchali o mojej pasji do psów, po czym sami opowiadali o swoich zainteresowaniach. I w tedy pojawił się On. Wysoki, uśmiechnięty, niebieskooki blondyn zakochany w piłce nożnej. Początkowo nie zwracałam na niego uwagi, ale gdy ten zaczął wysyłać sygnały, zaczęłam czuć, że coś jest na rzeczy.
     Po kilku miesiącach zostaliśmy parą. Jeździł ze mną na zawody, gorliwie kibicował i cieszył z każdego zwycięstwa. Kochał mnie a ja równie mocno kochałam jego. Do czasu... Zaczął pić, wpakował się w złe towarzystwo przez co stracił miejsce w podstawowym składzie swojej drużyny. Obiecywał mi, że z tym skończy, nałóg był jednak silniejszy od uczucia miłości. Co ja mówię?! On nie wiedział co to znaczy "miłość"! Dla niego liczył się tylko alkohol i przyjaciele, dobra zabawa w szeroko pojętym tego słowa znaczeniu. Ja nie dawałam rady. Musiałam to zrobić. Miałam dość. Zostawiłam go. Nie żałuję. Nie tolerowałam, nie toleruję i nigdy nie będę tolerować osób takich, jak On. Nie wiem co się z nim teraz dzieje i szczerze mnie to nie obchodzi. Przez niego cierpiałam, a moje serce rozbiło się na tysiące kawałków, które właśnie chciał odbudować Markus.

                                                      *********************

     Znów porwał mnie nurt ciekawej rozmowy z Eisenbichlerem. Wróciliśmy do przeszłości.
     - Kiedy byłem mały - zaczął, - marzyłem o tym, żeby skakać w Pucharze Świata. Pamiętam, że na każdym niemieckim konkursie stałem blisko barierek i wypatrywałem, jak któryś skoczek przejdzie blisko mnie. Chciałem się ich poradzić, co zrobić, żeby być taki jak oni. Podczas noworocznego konkursu w Ga-Pa, zatrzymałem Małysza - uśmiechnął się. - Powiedział mi, żebym się nie poddawał, dążył do celu. Na koniec dodał, że nim się obejrzę, a to on będzie mnie oglądał w telewizji. No i co? Ja debiutuję* w Pucharze Świata, a on rzeczywiście ogląda mnie w telewizji - zaśmiał się, po czym spojrzał na mnie z zaciekawieniem. - Teraz ty, opowiadaj.
     Nie lubiłam się zwierzać ze swojej przeszłości z wiadomych powodów, jednak okres dzieciństwa mogę zaliczyć do tych "lepszych" stron mojego krótkiego życia. 
     - No więc, kiedy ja byłam mała, chciałam szukać kości dinozaurów na pustyni - uśmiechnęłam się. Dokładnie pamiętam ten dzień, kiedy zobaczyłam w sklepie dwustu stronicową encyklopedię o tychże gadach. Nie było wyjścia, rodzice musieli mi ją kupić. - Chciałam być taka jak dr. Alan Grand w "Parku Jurajskim". Chciałam odkryć nieznany gatunek dinozaura i nazwać go moim imieniem - zaśmialiśmy się.
     - Na prawdę? - spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
     - Tak było, aż do czasu, kiedy w moim domu pojawił się mały, czarny kundelek. Zaczęłam go uczyć sztuczek, wychodzić na spacery... I w tedy pokochałam psy. Czułam, że może to być mój sposób na życie, odskocznia od codzienności, ale dopiero półtora roku temu marzenia zaczęły się spełniać.
     - Trudno mi w to uwierzyć, zawsze uważałem, że twój wspaniały kontakt z Zoom był wynikiem lata starań i doświadczenia - uśmiechnęłam się. Nareszcie ktoś to zauważył. Może i było widać, ale wcale nie byłam doświadczona. Na tego jedynego psa, z którym miałam COŚ osiągnąć, musiałam czekać aż osiem lat. 
     - Bordery to wyjątkowe psy, trzeba po prostu chcieć i mieć czas na ich naukę. To bardzo proste, prostsze, niż się wydaje - podsumowałam.
     - Mów co chcesz, jak dla mnie jesteś mistrzynią - zaśmiał się.
     Znaleźliśmy się pod hotelem. Usiedliśmy na ławce, wpatrując się w niebo. Zaczynało mi się robić zimno. Nie chciałam tego okazywać. Nie przy nim. Nie teraz. Mogło to być nasze ostatnie spotkanie, ostatnia rozmowa. Kiedy zdałam sobie z tego sprawę, natychmiast posmutniałam, co nie uszło uwadze skoczka.
     - Hej, co jest - ponownie spojrzał mi w oczy.
     - Wiesz, polubiłam cię, na prawdę, a zauważ, że nie łatwo zaskarbić sobie moje zaufanie. Po prostu nie chcę, aby nasza znajomość zakończyła się tutaj, w tym miejscu. Zależy mi na naszej przyjaźni.
     - Też cię polubiłem i również nie chcę urwać z tobą kontaktu. Może wpadniesz do Niemiec? Albo ja do Polski? Co ty na to?
     - Sama nie wiem, obiecałam rodzicom, że kiedy wrócę to ich odwiedzę... A może spotkamy się w Falun?
     - Okey, ale mam nadzieje, że rozważysz opcję odwiedzenia mnie w Niemczech - uśmiechnął się.
     - Oczywiście - weszliśmy do hotelu.

                                                      *********************
Markus

     Stan chłopaków po wczorajszej imprezie nie był zadowalający. Kac, ból głowy... Od samego rana szpikowali się tabletkami. Wszyscy, prócz mnie, dostali porządny opieprz od trenera. Sprawę, którą pilnie miał załatwić, musiał przełożyć na kolejny dzień. Co jak co, ale na niemiecką kadrę nie można się długo gniewać.
     - Obiecuję wam - powiedział Freund z ręką na sercu, - że w Falun to powtórzymy. I tym razem będzie większy powód do świętowania. 
     - Po moim trupie - usłyszał to Werner, na co wszyscy wybuchliśmy śmiechem. 
     - Czemu tak szybko od nas wczoraj uciekłeś? - zwrócił się do mnie Richard Freitag. 
     - Kasia źle się poczuła.
     - A propos, coś ty się jej tak ostatnio uczepił? - do rozmowy przyłączył się Sevi. - Jakaś nowa dziewczyna?
     - Żadna dziewczyna, tylko koleżanka - wzruszyłem ramionami.
     - Dobra, nie musisz nas okłamywać - objął mnie ręką Freitag. - Ale wiesz, że w razie potrzeby, możesz się do nas zwrócić. Jasne? - rozczochrał moje włosy.
     - Ta... Jasne - rzuciłem oschle i odsunąłem się od niego na bezpieczną odległość. Nie potrzebowałem rady przyjaciela, doskonale wiem, co robię. 
     Wsiedliśmy do auta, którym mieliśmy pojechać na lotnisko. Usiadłem z tyłu, z dala od kolegów. Musiałem to wszystko sobie przemyśleć, na spokojnie. Dopiero teraz doszło do mnie, że ją lubię. Ale nie tak po przyjacielsku. Kiedy się do mnie uśmiechała, traciłem zmysły. Może tego nie było widać, ale w środku byłem w kompletnej rozsypce. Zrozumiałem, że nie jest mi obojętna. I ja chyba jej też...

                                                      *********************
*dobra, przesadziłam z tym debiutem... xD


Witajcie! :*
U mnie chyba wreszcie wiosna, ptaszki ćwierkają, kwiatuszki kwitną, tylko ja taka jakaś przygaszona. I w cale nie jest to związane z faktem, iż Jacobsen nie pojawi się już na rozbiegu... :(((
A tak serio, to nie wiem co się dzieje po tej Planicy. Naliczyłam już 5 skoczków, którzy postanowili zakończyć karierę. No cóż, nie mam na to wpływu. Będzie mi ich brakować :(

Miałam pewne obawy przed opublikowaniem tego rozdziału. Zauważyłam, że te lepsze notki powoli przeplatają się na zmianę z tymi gorszymi. Nie wiem co się dzieje, mam nadzieję, że nie przełoży się to na moją wenę :/

Pozdrawiam! :))

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

LBA

 Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie  obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.

Dziękuję bardzo Anette 15 za nominację <3 

Pytania: 
1. Kiedy napisałaś swoje pierwsze opowiadanie?
Moim pierwszym opowiadaniem była napisana w 3. klasie podstawówki baśń. Do tej pory się do niej nie przyznaję :x
2. Co motywuje Cię do pisania?
Uzasadniona krytyka. Serio, nic nie motywuje mnie bardziej niż kilka słów uwagi :) 
3. Kto jest Twoim ulubionym sportowcem?
Trudno mi jest wybrać jednego :/ Mam kilku idoli, których podziwiam na każdym kroku. 
4. Masz motto, którym kierujesz się w życiu?
Owszem, mam :)
"Wczoraj śmiali się z moich marzeń, dzisiaj bezczynnie patrzą, jak je spełniam."
5. Jakie marzenie udało Ci się zrealizować?
W tym roku? Jak na razie jedno i jest nim wyjazd na konkurs PŚ w skokach do Zakopanego. Ogólnie ma ich dużo, nie wiem, czy zdołam wymienić wszystkie :D
6. Jaki film ostatnio oglądałaś?
"Chłopiec w pasiastej piżamie". Nie ma nic lepszego niż dramat wojenny <3
7. Ulubiony wokalista/wokalistka?
Dan Reynolds <3
8. Najpiękniejsze wspomnienie z dzieciństwa?
Chyba to, jak nigdy nie mogłam doczekać się rozpoczęcia roku szkolnego. Boże, jaka ja byłam głupia ;-;
9. Ulubiony przedmiot szkolny?
Geografia. Zdecydowanie :D
10. Co najbardziej denerwuje Cię w ludziach?
Wiele rzeczy. Jestem typem człowieka, któremu wiecznie coś nie pasuje. U ludzi nie toleruję np. chamstwa, chęci bycia "lepszym", udawania kogoś, kim się nie jest.
11. Możesz zaprosić znaną osobę na kolację. Kogo byś wybrała?
Nie zaproszę nikogo. Nienawidzę, jak ktoś podczas jedzenia próbuje mnie zagadać i się na mnie patrzy. Wiem, mam dziwne urojenia :x

Ja natomiast nominuję:
Pytania ode mnie:
1. Dlaczego założyłaś bloga?
2. Twoja ulubiona dyscyplina sportowa? Dlaczego? 
3. Co Cię inspiruje? Gdzie szukasz inspiracji?
4. Co myślisz o "sezonowcach" i pseudo-fankach danego sportowca?
5. Tolerujesz przemoc?
6. Co lubisz robić w wolnych chwilach, prócz blogowania? Masz jakieś hobby?
7. Jaką zasadą kierujesz się w życiu?
8. Łatwo wyprowadzić cię z równowagi?
9. Jakie blogi najchętniej czytasz (tematyka, narracja, przesłanie, bohaterowie... - dowolna interpretacja)? 
10. Najlepsze opowiadanie, jakie czytałaś - dlaczego? Co Cię w nim ujęło?
11. Co sądzisz o łańcuszkach typu Liebster Blog Award? Wnoszą coś do blogowego świata, czy są tylko bezużyteczną "zabawą"?

sobota, 18 kwietnia 2015

ROZDZIAŁ PIĄTY "Przejrzyj na oczy! NIGDY z nim nie będziesz!"

     Głupio mi było odmówić Markusowi tej imprezy. Wydawał się na prawdę bardzo miłym, podobnie jak reszta kadry. Zapewniali mnie, że nie będzie dużo alkoholu, jedynie kilka piw czy butelka wina, ale nigdy nie wiadomo, co im strzeli do głowy. 
     Wróciłam do hotelu, tym razem jednak korytarz nie był oblegany przez pseudo-piłkarską drużynę Norwegów. Było cicho. Jak nigdy. Zapewne nie byli w humorach po dzisiejszym konkursie, bowiem żaden z nich nie stanął na podium. Weszłam do pokoju, wzięłam szybki prysznic, po czym za pomocą SMS'a dałam znak życia swojej przyjaciółce. Po chwili jednak bez uprzedzenia wparowała do mojego pokoju.
     - I jak było? - usiadła obok mnie na łóżku. 
     - Gdzie? - przetarłam oczy ze zdumienia.
     - Nie udawaj niewiniątka. Przecież wiesz, o co mi chodzi.
     - Sęk w tym, że nie do końca - ziewnęłam.
     - Czemu zostałaś z tym chłopakiem po konkursie? - przypatrywała się mi uważnie.
     - Pogratulowałam mu, tylko tyle. Chwilę potem jego kolega zaprosił nas do środka. Nic więcej.
     - Aha, uważaj, bo ci uwierzę - zaśmiała się sarkastycznie Ania.
     - Ale ja mówię prawdę! - wzruszyłam ramionami.
     - Nie musisz przede mną niczego ukrywać. Przyznaj, podoba ci się, prawda?
     Tym pytaniem bardzo mnie zaskoczyła. To prawda, lubiłam Markusa, ale tylko jako kolegę.
     - Znam go jeden dzień. Lubię go, ale...
     - Czyli jednak... - Ania wstała z łóżka i skierowała się w stronę wyjścia.
     - Daj mi dokończyć - złapałam ją za rękę. - Lubię go, ale nawet gdyby wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że mamy być razem, to byłoby to niemożliwe.
     - Dlaczego? Pasujecie do siebie?
     - Wywnioskowałaś to ze swoich obserwacji? - uśmiechnęłam się ironicznie.
     - Dobra, nie będę cię już męczyć. O której jest jutrzejszy konkurs? 
     - Chyba wieczorem, zapytam się jeszcze dokładniej Markusa i...
     - Czyli jednak! Uzależniłaś się od niego - zaśmiała się Ania, za co oberwała ode mnie poduszką. - Okey, już uciekam, Dobranoc!
     Okryłam się kołdrą i próbowałam zasnąć. Nie potrafiłam. Czy mi na nim zależy? Na jego przyjaźni? Nie oczekuję od niego zbyt wiele. W końcu będziemy musieli się pożegnać i każde z nas pójdzie w swoją stronę. On - bić kolejne rekordy, ja - podbijać kolejne konkursy. Czy się jeszcze kiedyś spotkamy? Czas pokaże. W głębi serca miałam jednak nadzieję, że nasza znajomość nie zakończy się wraz z zakończeniem sezonu.

                                                      *********************

     Zoom obudziła mnie nad ranem. Miałam nadzieję, że powodem tego nie były kolejne głupie zabawy skoczków na pobliskim boisku. Miałam rację. Czasami zastanawiałam się, czy ona nie ma zegarka w głowie. Czytałam kiedyś pewien artykuł który udowadniał, że psy mają coś na rodzaj zmysłu "poczucia czasu", który odzywał się u nich w odpowiednim momencie (tj. o odpowiedniej godzinie). Byłam pewna, że w mózgownicy mojej ukochanej borderki taki zmysł funkcjonuje, i to chyba aż za dobrze! Na zegarze wybiła punktualnie 7:00. Niechętnie wstałam z ciepłego łóżka, ubrałam się i wyszłam z Zoom na poranny spacer. Przechadzałyśmy się jeszcze ciemnymi uliczkami Vikersund. Spodobało mi się to miejsce, nie chciałam go opuszczać. Zrobiłyśmy kilka rundek w okół pobliskich domków i wróciłyśmy do hotelu. Pod budynkiem czekała mnie mała niespodzianka.
     - Markus? - chłopak podniósł wzrok. - Co ty tutaj robisz?
     - Nie mogłem spać, Freund całą noc obdzwaniał wszystkich kolegów i powiadamiał ich o dzisiejszej imprezie. Oczywiście musiałem mu w tym pomóc - wzruszył ramionami, po czym ukrył twarz w dłoniach. - Jestem wykończony.
     Zoom widząc to, zbliżyła się do ławki, na której siedział Niemiec i szturchnęła go nosem. Markus natychmiast poweselał i podrapał sunię za uchem.
     - Będziesz na dzisiejszym konkursie? - zapytał po chwili.
     - Pewnie. Będziemy ci razem kibicować - spojrzałam na Zoom, a borderka skwitowała to głośnym "Hau!". 
     - Chyba jeszcze nigdy nie miałem tak wiernych fanek - zaśmiał się Markus.
     - Na świecie zapewne masz ich tysiące, po prostu się ukrywają. 
     Siedzieliśmy chwilę w ciszy i wpatrywaliśmy na ulicę, która zaczynała tętnić życiem. Samochody kursowały to w jedną, to w druga stronę, w niewiadomym dla nas celu. Po upływie kilku minut zapytałam:
     - Kiedy wylatujesz?

     - W nocy, ale chętnie zostałbym tu dłużej - nie odrywał wzroku z zatłoczonej ulicy.
     - Możecie przecież lecieć jutro.
     - Fakt, ale trener ma jakąś ważną sprawę do załatwienia w Niemczech, inaczej zostalibyśmy na dłużej. Zawsze tak robiliśmy. 
     Znowu zapadła niezręczna cisza. Przerwała ją dopiero Zoom domagająca się śniadania.
     - To ja już pójdę, tobie też radzę. Do konkursu pozostało dobrych kilka godzin, zdążysz się jeszcze porządnie zdrzemnąć - wstałam z ławki i poklepałam go plecach. Chyba chciał coś jeszcze powiedzieć, ale obdarzył mnie jedynie wzrokiem w stylu "Jeszcze do tego wrócimy" i pomachał mi na pożegnanie.
     O mało co, a w wejściu nie zderzyłabym się z Tomkiem. Zakłopotany chłopak przyglądał się mojej rozmowie z Niemcem.
     - Kto to jest - wskazał na nadal siedzącego na ławce Markusa.
     - Znajomy - rzuciłam i udałam się do pokoju.

                                                      *********************
     Myślałam, że zaraz dostanę klaustrofobii! Siedziałam w tym pokoju od przeszło trzech godzin, bez żadnych planów na przyszłość, po prostu leniąc się na łóżku i oglądając norweską telewizje, jednocześnie śmiejąc się z niezrozumiałej dla mnie paplaniny. Przeskakiwałam kanał po kanale w poszukiwaniu czegoś sensownego, kiedy nagle ktoś zapukał do drzwi. Zoom na ten dźwięk gwałtownie wstała z legowiska, nastawiła uszy i z zaciekawieniem czekała na dalszy rozwój sytuacji. Otworzyłam je, a na korytarzu stała dobrze mi znana osoba.
     - Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam.
     - Co ty. Wejdź, proszę - zaśmiałam się i zaprosiłam Niemca do środka.
     - Nie, ja tylko na chwilę. Nie miałabyś ochoty wyjść ze mną do kawiarenki?
     - Czemu nie! Za 15 minut jestem na dole. - uśmiechnęłam się.
     - Czekam.
     Zamknęłam drzwi i złapałam się za głowę. Za kwadrans miałam iść z Markusem do kawiarni, a ja nawet nie byłam umalowana! Wparowałam do łazienki, nałożyłam podkład, przypudrowałam policzki i lekko musnęłam rzęsy tuszem. Pośpiesznie założyłam kurtkę i wyszłam z pokoju. Całemu temu zdarzeniu przypatrywała się Zoom, która po opuszczeniu przeze mnie pomieszczenia wskoczyła na łóżko i odpłynęła do krainy Morfeusza.

                                                      *********************


     Na dole czekał już na mnie Markus. Wyszliśmy z hotelu i udaliśmy się do kawiarenki. W międzyczasie pochłonęła nas bardzo ciekawa rozmowa o moich wczorajszych zawodach. Jej celem było ustalenie,
 czy psy bardziej reagują na ruch, czy też na kolor rzucanego dysku. Oboje zgodnie stwierdziliśmy, że na zainteresowanie pupila talerzykiem bardziej wpływa ta druga opcja, no chyba że krążek jest w kolorach, jakie pies widzi. 
     Weszliśmy do małego, bogato zdobionego budynku i zajęliśmy miejsce przy jednym ze stolików. Zamówiliśmy po kawie i kawałku ciasta, po czym wróciliśmy do przerwanej rozmowy. 
     Z każdym zdaniem, jakie wypowiadał siedzący naprzeciw mnie Niemiec dochodziłam do wniosku, że posiada niemałą wiedzę o psach. Ponadto zauważyłam, że przy mnie bardziej się otwiera i jest śmielszy. Przypominał mi mnie jako dziewczynę za czasów gimnazjum, nieśmiałą, siedzącą w kącie, całkowicie odseparowaną od społeczeństwa, ale kiedy pojawiały się psy, zmieniałam się, a swoim optymizmem zarażałam wszystkich dookoła. Zupełnie nie przypominałam tej, do której przywykli moi rówieśnicy. Mimo, że moją miłość do psów uważali za totalne głupstwo (no bo jak można spędzać więcej czasu w towarzystwie bandy czterołapnych, zapchlonych kundli, aniżeli zagospodarować ten czas w milszy, bardziej ciekawszy sposób razem z rówieśnikami?), to po kilku latach chyba zrozumieli swój błąd. Chyba... 
     Przypominając sobie zamierzchłe czasy, kiedy to nie chcieli mieć ze mną nic wspólnego, analizowałam obecną sytuację moich znajomych ze szkolnej ławki. Jest w nich kilka fryzjerek/kosmetyczek, szczęśliwych mam, pań domu oraz mechaników samochodowych, policjant, taksówkarz a nawet piłkarz, regularnie grający w jednym z polskich klubów. Dawno ich nie widziałam, choć z wieloma utrzymywałam kontakt przez internet. Czy potrzebowałam ich towarzystwa? Ależ skąd! Miałam swój świat, swoich przyjaciół, ale odkąd zaczęto pokazywać mnie w telewizji, igną do mnie na łeb, na szyję. Przełom? Nie, to po prostu kolejny przykład na to, że sława = więcej znajomych. A szkoda. Czasami chce mi się płakać z tego powodu.

                                                      *********************

     Zasiedzieliśmy się, nie ukrywam. W kawiarence spędziliśmy razem bagatela cztery godziny! Sama nie wiem, kiedy ten czas tak szybko zleciał. Zaniepokojeni koledzy próbowali dodzwonić się do Markusa, ale ten odrzucał połączenia tłumacząc mi, że później im wszystko wyjaśni. Nie pamiętam, kiedy ostatnio spotkałam tak otwartą i ciepłą osobę, jakim był mój nowo poznany kolega. Trudno mi było się z nim rozstać.
     Markus odprowadził mnie pod same drzwi pokoju i pożegnał się ze mną i Zoom, która najwyraźniej również polubiła skoczka. Chwile potem swoją obecnością zaszczyciła nas Anka. Jej też przypadł do gustu młody Niemiec, a kiedy zostałyśmy same, zdradziła mi w sekrecie, że jest bardzo przystojny.
     "Racja..." 
     Zaraz, ja tego nie mogłam powiedzieć. Ania to usłyszała?
     - Wiedziałam! Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam! - zaczęła się śmiać. - Wiedziałam, że coś do niego czujesz.
     "Aż tak to widać? Ania, realy?"
     No dobra, nie ma co ukrywać. Podobał mi się, ale nie żywiłam do niego ogromnej miłości. Po prostu. Nasz związek uważałam za nierealny, bez wspólnej przyszłości. Czemu? Każde miałoby inny świat, inne zawody, inne treningi... Żeby spędzić chodziarz trochę czasu razem, na osobności, jedno z nas musiałoby zrezygnować ze swojej pasji, której poświęcił się całym sobą, ciężko pracując, by znaleźć się w czołówce. Do takiego kroku raczej byśmy się nie posunęli. Dlatego nie chciałam się z nim wiązać, nie chciałam mu niszczyć życia. Po prostu...
     Zdołałam powiedzieć suche "No, może..." po czym skłamałam, że źle się czuję i potrzebuje chwili odpoczynku. Ania zostawiła mnie samą. Upewniłam się, czy aby na pewno opuściła korytarz i nie podsłuchuje mnie pod drzwiami, ubrałam się  i razem z wszędzie towarzyszącą mi Zoom pomaszerowałam pod skocznię. Do konkursu co prawda pozostało jeszcze ponad godzinę, ale myśli nie dawały mi spokoju. Wolnym tempem poszłam na obiekt, w międzyczasie zahaczając o pobliski park. Wcześniej zabrałam ze sobą dwa dyski i bez jakichkolwiek emocji rzuciłam je psu. Suczka stała w miejscu, przypatrując mi się uważnie. Czy ona też wyczuła zmianę w moim zachowaniu? Co do tego nie miałam wątpliwości. Usiadłam na ławce i pogrążyłam się w ogromnym smutku.
     "Co się z tobą do cholery dzieje? Przejrzyj na oczy! NIGDY z nim nie będziesz! Pogódź się z tym wreszcie!"


                                                      *********************

Witajcie! :*
Na początku chciałam podziękować Wam za miłe słowa pod ostatnim, nieszczęśliwym trafem usuniętym rozdziałem. Nawet nie wiecie, ile mi to sprawia radości :* Druga sprawa to psy, których tak bardzo domagaliście się dwa posty wcześniej - ostrzegam Was, będziecie miały ich jeszcze dość :D Zaplanowałam kilka rozdziałów właśnie o tematyce kynologicznej, ale jeszcze nie czas :) 
Tak na marginesie dodam, że trochę naginam zasady i na rzecz opowiadania nie podaję prawdziwych wyników konkursów w Vikersund. Mam nadzieję, że przymkniecie na to oko :D
Pozdrawiam! :*

środa, 15 kwietnia 2015

ROZDZIAŁ CZWARTY "Przedstawiam wam Kasię"

     Ruszyliśmy w stronę skoczni. Słońce powoli zachodziło, ostatnie promyki oświetlały ulice miasta którymi poruszały się auta. Przeważnie za wszelką cenę unikałam przechadzek po mieście, bo, jak wiadomo, nie jest to najzdrowsza forma wypoczynku tym bardziej, że zaledwie godzinę od mojego miejsca zamieszkania znajdowały się ukochane Tatry, które odwiedzałam co weekend. Ten spacer był jednak wyjątkowy. Szliśmy obok siebie, rozprawiając na temat świata jak dwaj filozofowie. Okazało się, że mamy wiele wspólnych tematów i zainteresowań. Markus tamtego wieczoru ogólnie poprawił moje zdanie na temat skoczków. Warto zauważyć, że do tamtej chwili, uważałam ich za oschłych, zapatrzonych w siebie człowieczków, nie zwracających uwagi na krzywdę innych. Może i na skoczni tak to wyglądało, bynajmniej poza jej terenem sportowcy zmieniali się o 180 stopni. Niemiec opowiedział mi o wielu ciekawych sytuacjach, jakie miały miejsce w jego życiu, o jego sukcesach, o tym, jak dążył do jego obecnej formy, pokrótce opisał każdego ze swoich kadrowych kolegów po czym dodał, że muszę ich jak najszybciej poznać. Oczywiście nie miałam temu nic przeciwko. Sposób, w jaki Markus mi ich opisywał, był na tyle ciekawy, że sama doszłam do wniosku o ich bliższym poznaniu.
     Powoli zbliżaliśmy się do kompleksu Vikersundbakken. To były moje pierwsze zawody na mamutach, jakie miałam okazje oglądać na żywo. Skocznia wyglądała zupełnie inaczej, niż w telewizji. Była duża, ogromna! 
     - Niestety, muszę cię zostawić - zaśmiał się, stając przed wejściem na obiekt.
     - Będę trzymać kciuki. A teraz zmykaj, bo nie zdążysz - poklepałam go po ramieniu.
     Markus pomachał mi na pożegnanie i pobiegł do jednego z małych, drewnianych domków. Ja natomiast zajęłam dogodne miejsce na trybunach, tuż przy barierkach. Na skoczni nie było prawie nikogo. Do konkursu pozostało jeszcze grubo ponad pół godziny. Zastanawiałam się, jak mogę wypełnić ten czas, gdy w pewnym momencie poczułam zimne dłonie na moich skroniach.
     - Zgadnij kto to! - usłyszałam wysoki, kobiecy głos. Nie miałam wątpliwości, do kogo należał.
     - Co ty tutaj robisz? Skąd miałaś bilety?
     - Kupiłam przy wejściu - zaśmiała się Ania jednocześnie wskazując na budkę znajdującą się nieopodal nas ze starszym panem w środku. - No co się tak patrzysz?! Przecież nie mogłam cię puścić samą na te zawody!
     - Ale ja nie jestem sama - spojrzałam wymownie na Zoom, której nie przeszkadzał mróz i ilość kibiców w okół nas. Zawsze towarzyszyła mi na zawodach w Polsce, toteż takie widoki były dla niej normą.
     - Obawiam się, że ona nie obroni cię przed bandą skoczków - zaśmiała się. - Dzisiaj rano słyszałam, jak kilku z nich rozmawiało na twój temat. 
     - Co? Kto rozmawiał? Gdzie? - zaczęłam nerwowo pytać.
     - No właśnie sęk w tym, że nie wiem - Ania podrapała się po głowie. - Mówili po niemiecku, a ja nigdy nie byłam w nim asem. 
     - No to skąd wiesz, że mówili o mnie?
     - Kilkakrotnie wymienili twoje imię, mówili coś o psach, frisbee - zaczęła wymieniać moja przyjaciółka.
     - Czyli jednak coś pamiętasz z lekcji?
     - Tak, ale tylko podstawy - zaśmiała się.

                                                      *********************

     Konkurs powoli rozpoczynał się. Na trybunach panowała niesamowita atmosfera. Nie biły oczywiście tej panującej podczas zakopiańskich zawodów, niemniej jednak kibice bawili się w najlepsze. Razem z Anią trzymałyśmy w górze polskie flagi i szaliki, wiwatując i klaszcząc za każdym razem, kiedy na belce zasiadał jeden z Polaków. Szczerze mówiąc, byłam w niemałym szoku widząc, jak moja przyjaciółka, zagorzała fanka siatkówki, wymachiwała rękoma i cieszyła się z każdego skoku rodaków.
     - Od kiedy ty się tak interesujesz skokami? - zapytałam, ale odpowiedziała mi cisza. Każde moje słowo zagłuszały głośne wrzaski, bo oto na belce startowej zasiadł jeden z zawodników gospodarzy. Norweg oddał skok na imponującą odległość 239 metrów obejmując prowadzenie. Zaraz po nim miał skakać Markus. Nerwowo zacisnęłam kciuki wpatrując się w górę. Coś jednak poszło nie tak. Wiatr "kręcił" po zeskoku, dając możliwość skoku dopiero ko kilkudziesięciu sekundach. Sunął po rozbiegu z zawrotna szybkościąmocne wybicie z progu i... 228 metrów. Nie najgorzej, ta odległość jednak nie pozwalała mu objąć prowadzenia. Widziałam złość na jego twarzy. Wyraźnie nie był zadowolony z oddanego przed chwilą skoku. Aktualnie zajmował czwarte miejsce, ale było pewne, że go nie utrzyma. Co prawda do zakończenia pierwszej serii zostało nieco ponad dziesięciu zawodników, to miejsce w drugiej dziesiątce wyraźnie nie napawa dumą. Machnął zrezygnowanie ręką. Miałam ochotę do niego podejść, pocieszyć, ale nie mogłam zrobić nic, jedynie trzymać kciuki o to, aby nie wypadł z czołowej dziesiątki.
     Nie wiem jak, nie wiem czemu i nie wiem kto maczał w tym swoje palce (może szanowny pan Miran Tepes wysłuchał moje prośby i "wyczarował" dla pozostałych zawodników niedogodne warunki), ale Markus po pierwszej serii zajmował dziewiąte miejsce. Nie jest to co prawda to samo uczucie zajmowania miejsca na podium, ale lepsze to niż całkowite wypadniecie z czołówki. Kiedy wreszcie przyszła kolej na niego, wylądował na 242 metrze! Na jego twarzy nareszcie zagościł uśmiech. Ostatecznie zajął 3 miejsce, awansując o dwa miejsca w klasyfikacji generalnej. 
     Pożegnałam się z Anią tłumacząc jej, że prawdopodobnie wrócę później i udałam się w stronę domków.
     - Gratuluję! - uśmiechnęłam się do Markusa.
     - Dziękuję. Tylko tak głupio mi trochę. W końcu okazałaś się być lepsza, ty wygrałaś zawody, a ja zakończyłem je na trzecim miejscu.
     - Ale to przecież też podium. No i awansowałeś w generalce.
     - Fakt - uśmiechnął się nieśmiało Markus.
     Po chwili drzwi drewnianego domku otworzyły się a w ich progu stanął blond włosy mężczyzna mówiący coś do nas po niemiecku.
     - Własnie, pamiętasz jak opowiadałem ci dzisiaj, że koniecznie musisz poznać moich kolegów?- zapytał Markus, kierując się w stronę chłopaka o nieziemskim uśmiechu.
     - Pamiętam.
     - No to masz niepowtarzalną okazję, aby to zrobić jeszcze dzisiaj - podał mi rękę. 
     Zawahałam się. Znałam go od kilkunastu godzin, co prawda wydawał się być miły, niemniej jednak nie darzyłam go bezgranicznym zaufaniem.
     "Raz się żyje" pomyślałam i udałam się ze skoczkiem do domku, w którym, swoja drogą, panował okropny hałas, a jeszcze większy, o zgrozo!, bałagan. 
     - Przedstawiam wam Kasię - Markus wskazał na mnie. Pomachałam im i dodałam do tego dużą porcję uśmiechu. Nie chciałam wyjść na sztuczną lalę śliniącą się do każdego faceta, toteż opamiętałam się po chwili dając możliwość moim ustom chwilę odpoczynku.
     Niemiec przedstawiał mi z osobna każdego skoczka. Byli dokładnie tacy, jak opisywał mi kilka godzin wcześniej: uśmiechnięci, pełni optymizmu, wiary... Było mi głupio, że kiedyś tak pochopnie ich oceniałam.
     - Słuchajcie - nagle odezwał się Severin Freund, - może po jutrzejszym konkursie urządzimy jakąś małą imprezę?
     - Ja jestem za - podniósł rękę do góry Marinus Kraus.
     - Przyjdziesz? - nagle oczy wszystkich zostały zwrócone w moją stronę. "To pytanie było chyba kierowane do mnie."
     - Cóż, samolot mam wieczorem, ale sama nie wiem...
     - Nie daj się prosić - Markus zlustrował mnie błagalnym spojrzeniem. 
     - No dobrze - dodałam po chwili z uśmiechem.
     - Wystarczy skołować resztę teamów i będzie super! - zacierał ręce Freund.

                                                      *********************

Coś Wam nie pasuje? Już wyjaśniam!
Otóż ja, dostająca nagłego ataku weny w środku nocy, postanowiłam przeczytać sobie na telefonie napisany kilka dni wcześniej rozdział piąty z myślą, że może coś tam gdzieś upchnę, zanim ujrzy światło dzienne. Ale oczywiście znając moje szczęście od siedmiu boleści musiałam przypadkiem usunąć powyższy rozdział. No i komentarze (za które chciałam swoją drogą podziękować w weekend! :[ ) nie zachowały się, nad czym ubolewam ;( Na szczęście rozdział odzyskałam, a kolejny tradycyjnie w piątek bądź sobotę, to zależy, czy będę miała humor na poprawki ;P
Zapewniam Was, że aplikacja Blogger została bezapelacyjnie odinstalowana z mojego telefonu i już nigdy w nim nie zagości. Nie polecam! Nieszczęśliwa I M A G I N E :(((((((

piątek, 3 kwietnia 2015

ROZDZIAŁ TRZECI "Jednak cały czas czułam na sobie jego wzrok..."

     Mówiłam już, że kocham wyjazdy za granicę? Pewnie tak, bo lubię się powtarzać, a jeżeli nie, to niech tradycji stanie się zadość. Kocham wyjazdy za granicę! W tym przypadku nie było inaczej. 
     Powoli zbliżałyśmy się do hotelu. Oczywiście, trudno mi było przedostać się do środka. Cały podjazd (z wejściem włącznie) był zatarasowany przez dziennikarzy i ich samochody. Ktoś pośród tłumu rozpoznał moją osobę i zaczął po kryjomu robić zdjęcia. Za nim w ślad poszli inni pokazując, że nie są gorsi. Ciekawa jestem, czy w ogóle wiedzieli kim jestem, no ale skoro kolega robił zdjęcia, no to ja chyba tez powinienem! Powiedziałam sobie, że nic nie będzie mi w stanie popsuć tego dnia. Weszłam do środka jak gdyby nigdy nic. 
     W drodze do pokoju mijałam się z kilkoma skoczkami. Nie obyło się bez uśmiechów, miłych słów... oczywiście w stronę psa. Mi przypadły gratulacje za fenomenalne wychowanie pupila. "A jednak oglądają takie "egzotyczne" i całkiem porąbane sporty jak dog frisbee." Odwzajemniałam uśmiechem, tylko tyle potrafiłam zrobić (po raz kolejny...). Nie codziennie przecież spotyka się skoczków na korytarzu wchodząc z nimi w bezpośrednią rozmowę tym bardziej, że nie należałam do odważnych osób, wręcz przeciwnie - jestem bardzo nieśmiała. Jednak przy Zoom zapominałam o lękach i zaczynałam normalnie funkcjonować.
     Okazało się, że piętro, na którym znajduje się mój pokój, muszę dzielić z norweską kadrą. Już na schodach było słychać głośne rozmowy i śmiech, na co suczka nie reagowała za bardzo pozytywnie. Weszłyśmy na duży korytarz, który aktualnie był jednocześnie boiskiem do gry w piłkę nożną. Na szczęście, pokój znajdował się niedaleko, wystarczyło przejść obok prowizorycznej bramki zbudowanej z dwóch, wysokich drzewek, której dumnie bronił Anders Fannemel. Poczekałam na odpowiedni moment, aby przejść niezauważona niczym w "Czeskim filmie". Kiedy znajdowałyśmy się tuż przy drzwiach, a ja sięgałam do kieszeni po klucze, Norweg zaciekawiony spojrzał się na nas, co skutkowało przepuszczeniem piłki miedzy "słupki". Koledzy byli wyraźnie rozczarowani jego postawą, zaczęli coś dukać w swoim języku i wymachiwać rękoma w moją stronę. W obawie przed konfrontacją z niezadowolonymi mężczyznami ukryłam się w zaciszu mojego pokoju. Odetchnęłam z ulgą.

                                                      *********************

     Do konkursu pozostało kilka godzin, a ja kompletnie nie wiedziałam jak zagospodarować ten czas. Co prawda mogłam zajrzeć do internetu, poszukać natchnienia, zaczerpnąć porady ekspertów, ale właściciel hotelu nie raczył podzielić się hasłem do wi-fi. A mój nowiutki, niedawno zakupiony, bezprzewodowy router kurzy się teraz w Krakowie. Świetnie! Gdy byłam już na skraju załamania, w pomieszczeniu rozległ się dźwięk telefonu. To mama. 
     - Witaj słońce! - usłyszałam w słuchawce ciepły głos. - Co u ciebie słychać? Nie zimno ci?
     - Dzień dobry. Nie, nie jest mi zimno - zaśmiałam się. - Aktualnie siedzę z Zoom w pokoju i przygotowujemy się do konkursu.
     - Będą go gdzieś transmitować? Z przyjemnością obejrzę.
     - Można by poszukać gdzieś w internecie, bo na kablówkę nie warto liczyć.
     - Myślałam, że kiedy wystąpisz w telewizji, to zaczną transmitować choć te najważniejsze konkursy.
     - No niestety jeszcze się do tego nie przekonali i wątpię, aby to się zmieniło w najbliższym czasie. Ale nie mówmy już o tym. Co u was słychać?
     - Wszystko w porządku, właśnie wróciłam z pracy i zabieram się za gotowanie obiadu. Poczekaj chwilę - odłożyła telefon i zaczęła krzyczeć. - Kacper?! Gdzie idziesz? Co? Za chwilę jemy, nie ma mowy! Wyjdziesz po obiedzie.
     Zaśmiałam się pod nosem. Wyobraziłam sobie rozczarowaną minę brata i wymowny ruch rękami imitujący niezadowolenie. Nie byliśmy idealnym rodzeństwem, w pewnych chwilach miałam go po prostu dość, ale kiedy wyjechałam zrozumiałam, że go kocham. Pomimo różnicy ośmiu lat, kochałam go, wielokrotnie pomagałam mu w pracach domowych oraz w problemach z rówieśnikami. Powoli zaczynałam tęsknić za rodziną.
     - Słuchaj córciu, może wpadniesz do nas, kiedy wrócisz? 
     - Pewnie! Dawno was nie widziałam. Oczywiście, że przyjadę.
     - W razie czego, dzwoń. Pa!
     - Dobrze, obiecuję, pa - uśmiechnęłam się i odłożyłam telefon.
     Chwilę później moje drzwi uchyliły się i usłyszałam ciche "Można?" Odwróciłam się i ujrzałam w nich Tomka. Miał w ręku bukiet dużych, czerwonych róż. 
     - Wszystkiego najlepszego - wyciągnął rękę w moją stronę z pachnącymi kwiatami.
     - To dla mnie? A z jakiej to okazji? - zaśmiałam się.
     - Dziś Walentynki, zapomniałaś? - wybałuszyłam oczy.
     - Na prawdę? Kompletnie zapomniałam. Dziękuję - uśmiechnęłam się i zatopiłam nos w soczyście czerwonych pąkach. - Pięknie pachną.
     - Ciesze się, że ci się podobają - powiedział speszony, wkładając dłonie do tylnych kieszonek spodni, lecz po chwili wyjął je, przypominając sobie o dobrych manierach.
     - Może chcesz wejść? 
     - Nie, nie chcę ci robić kłopotu. Poza tym, zostawiłem Divę samą w pokoju, muszę wracać. Cześć!
     - Cześć, i dziękuję - pomachałam mu i zamknęłam drzwi.
     Włożyłam kwiaty do wazonu i położyłam się na łóżku. Zoom przyglądała mi się chwilę, po czym wskoczyła na mój brzuch.
     - Hej, hej, nie pozwalaj sobie. Już, schodź - wskazałam palcem podłogę. Suczka posłusznie zeszła, skierowała się do torby z jej rzeczami i wyciągnęła smycz. - Chcesz wyjść na spacer? Och, no dobrze. Już się ubieram.
     Złapałam kurtkę i otworzyłam drzwi. Ale zaraz, kluczyki! Gdzie one są? 
     "Kaśka, pomyśl!" 
     Rozejrzałam się po pokoju i ujrzałam je, całe i zdrowe, leżące na stoliku. Chwyciłam je w rękę. Nagle usłyszałam głośne szczekanie psa. Wybiegłam z pokoju. Zoom z zadowoleniem biegała w okół niewysokiego bruneta w pomarańczowej kurtce. Zakłopotany chłopak próbował ją odpędzić, wymachując rękoma. Podbiegłam i złapałam ją za obrożę.
     - Przepraszam, mam nadzieję, że nic ci nie zrobiła - speszona zapięłam smycz na kolorowych szelkach.
     - Nie, no co ty - zaśmiał się.
     - Czasami jest za bardzo bezpośrednia.
     - Ale i urocza - podrapał sunie za uchem. - Podobnie, jak jej pani.
     Poczułam, jak się rumienię. Nerwowo spuściłam wzrok i uśmiechnęłam się pod nosem.
     - Markus - wyciągnął rękę.
     - Kasia.
     - Ładne imię. Pochodzisz z...
     - Polski. Tak, pochodzę z Polski, a ty...
     - Jestem Niemcem.
     - Co cię tutaj sprowadza, Markus?
     - Zawody. Trenuję skoki narciarskie.
     - Jej, serio? Wiesz, tak się składa, że skoki to mój ulubiony sport. No poza tymi "psimi" - spojrzałam na Zoom.
     - W takim razie zapewne będziesz na dzisiejszych lotach?
     - Oczywiście, jak mogłabym przegapić taką okazję - uśmiechnęłam się.
     - No a ciebie co tutaj sprowadza?
     - Również zawody. 
     - Naprawdę? Myślałem, że poza tymi na Vikersundbakken nie ma dzisiaj innych - zaśmiał się.
     - Tak, trenujemy dog frisbee i dzisiaj odbywają się...
     - A tak, kojarzę cię. To ty jesteś tą utalentowaną Polką z sześcioma mistrzowskimi tytułami? - przerwał mi.
     - Tak, to ja - uśmiechnęłam się.
     - Wow, nie mogę w to uwierzyć, że cię spotkałem.
     - Serio? Twoim największym marzeniem było spotkanie jakiejś dziewczyny rzucającej psu dyski? - zapytałam sarkastycznie.
     - No, może nie największym, ale równie ważnym. Podziwiałem cię, odkąd zobaczyłem filmy z twoimi występami na YouTube. Jestem pod ogromnym wrażeniem, jak jej tego nauczyłaś?
     - To już rozmowa na dłuższą metę. Wątpię, abyś chciał słuchać co robiłyśmy krok po kroku...
     - Nie ma sprawy! Tak się składa, że w przeszłości też lubiłem psy, próbowałem je szkolić no ale chyba źle do tego podchodziłem. Pamiętam, że jeden z nich odkąd zaczął uczęszczać na moje treningi znienawidził koty, drugi natomiast dostawał schizofrenii na widok szczotki do włosów, sam nie wiem, jakim cudem - zaczęliśmy się śmiać. - Wiesz, może spotkamy się jeszcze? Wyjeżdżam dopiero w niedziele wieczorem.
     - Z przyjemnością. Może dzisiaj, po konkursie?
     - Zależy którym - uśmiechnął się.

     - No tak, to po twoim, znaczy, po lotach. Tak, po lotach.
     - Super. A i jeszcze jedno. Nie obrazisz się, jeżeli przyjdę ci pokibicować?
     - Nie, no co ty. Możesz śmiało przyjść. Konkurs zaczyna się za... - spojrzałam na zegarek. O matko... - Za dokładnie godzinę, o nie, jestem spóźniona. Wybacz, muszę lecieć, to znaczy iść bo wiesz, obowiązki wzywają a trzeba jeszcze psa rozgrzać - mówiłam z połowy korytarza. - To do zobaczenia!
     - Do zobaczenia! - Markus pomachał mi i czekał, dopóki nie zniknę mu z oczu.


                                                      *********************

     Biegłam ile sił w nogach. Po kilku minutach wreszcie dotarłam na halę, w której miały się odbyć zawody. Poszukałam znajomego mi namiotu, należącego do Ani. Jest! Podbiegłam do niego.
     - Wybaczcie mi moje spóźnienie, ale... coś mnie zatrzymało - powiedziałam zdyszana.
     - Dobrze cię widzieć w takiej formie - uśmiechnęła się Ania. - Usiądź sobie, ty startujesz jako ostatnia. 
     - Wam to chyba nie będzie już potrzebna rozgrzewka - zmierzył nas wzrokiem Tomek.
     - No raczej nie - zaśmiałam się.
     Usiadłam na krzesełku i wzięłam łyk zimnego napoju. Odetchnęłam z ulgą. 

                                                      *********************


     Na scenę wychodziła już przedostatnia para. Nerwowo zaczęłam strzelać palcami.

     - Hej, co się dzieje - zauważył to Tomek.
     - Nic, po prostu się boję.
     - Ty? A niby czego?
     No właśnie, czego? Może tego, że zapomnę układu? A może tego, że nagle pies odmówi posłuszeństwa i postanowi uciec? Sama nie wiedziałam. Po prostu się denerwowałam.

     - Przecież to bułka z masłem, żadna filozofia! Co to dla ciebie. - ze sceny wyszła ostatnia para. - Twoja kolej. Wyjdź i pokaż klasę!
     Przywitano mnie gromkimi brawami. Niezależnie od tego, jakiej byli narodowości, każdy wiwatował i kibicował nam. Porozrzucałam dyski w okół siebie i... zobaczyłam go. Stał gdzieś przy barierce i zaciskał mocno kciuki. Obok stali jego koledzy z kadry oraz inne teamy. 
     Wskazałam szybkim ruchem ręki, że jestem gotowa. Z głośników wydobyły się pierwsze dźwięki piosenki "One Top Of The World" zespołu Imagine Dragons. Na początek kilka backhand'ów i overów, a z czasem, kiedy utwór przyspieszał decydowałam się na bardziej widowiskowe akrobacje. Cały czas kibicował nam tłum fanów, jednocześnie śpiewając słowa piosenki. Ja niestety nie potrafiłam się skupić, co drugi rzut mi się nie udawał. Na szczęście na straży stała Zoom, która wyciągała z nich wszystko, co było możliwe i prezentowała to w piękny sposób. Prawie każdy dysk łapała z łapami oderwanymi od ziemi, za co dostawałyśmy dodatkowe punkty. Jednak cały czas czułam na sobie jego wzrok...
     Ostatnie dziesięć sekund. Rzuciłam dysk przed siebie, po czym zawołałam psa i wykonałam dog catch. Głośne "Stop" rozległo się z głośników. Upadłam na kolana nadal trzymając sunię w rękach. Ucałowałam jej gładką, marmurkową sierść, po czym wypuściłam ją z objęć. Drugi występ był podobny, ostatecznie wygrałyśmy, zapewniając sobie pewne miejsce na Mistrzostwach Świata. 
     Wyszłam z hali. Nagle poczułam ciepłą dłoń na swoim ramieniu.
     - Gratuluję! Byłaś świetna!
     - Dziękuję. Markus, a ty nie powinieneś być teraz na skoczni?
     - Mam jeszcze trochę czasu, postanowiłem przyjść i pogratulować ci teraz. Myśli nie dałyby mi spokoju przez cały konkurs.

     - To miłe, że się dla mnie poświęcasz, ale może lepiej idź, bo się spóźnisz. Nie żebym cię chciała spławić... Po prostu nie chcę abyś miał przeze mnie kłopoty.
     - No co ty, i tak startuję na początku ostatniej dziesiątki.
     - No a rozgrzewka?
     - Mam jeszcze sporo czasu, nie martw się. Możemy razem iść na skocznię.
     - W sumie, czemu nie? - uśmiechnęłam się.

                                                      *********************


Witajcie! Może zacznę od takiej ciekawostki, że zaczynając pisać tego bloga nie miałam zielonego pojęcia, który skoczek odegra tutaj pierwsze skrzypce (lub narty, jak kto woli :D). Dopiero dzisiaj natknęłam się na post na Facebooku z informacją, że dzisiaj swoje 24 urodziny obchodzi Markus Eisenbichler. No i tak pomyślałam sobie, czemu by nie tym bardziej, że jest jednym z moich ulubionych skoczków niemieckich :D Tak więc, najlepszego Markus! :*

Dzisiejszy post nieco dłuższy, trochę się zaczęło dziać, mimo to nie podoba mi się za bardzo :/ Obiecuję, że kolejny będzie o wiele lepszy :)
Skoro dotarliście aż tutaj, to jeszcze jedno - od pewnego czasu zastanawiam się nad rozpoczęciem pisania nowego bloga, tym razem już bez psów :D Co wy na to? Będziecie czytać? :)
Tak na marginesie, Wesołych Świąt! :))