niedziela, 21 czerwca 2015

ROZDZIAŁ JEDENASTY "To miało się nie wydać."

     Stałam przed hotelem. Nade mną wisiała wielka miska napełniona wodą (zimną oczywiście), którą pewnie trzymał Sev i Andi. Laura w tym czasie pobiegła po ręcznik i suche ubrania, reszta natomiast nie mogła doczekać się niesamowitego widowiska i czekała na rozwój wydarzeń. 
     Sędzia: Marinus Kraus
     Egzekutorzy: Severin Freund i Andreas Wellinger.
     Oskarżona: Katarzyna Pisarska
     "Co ja wam takiego zrobiłam?"
     - Kraus, z piekła się za to nie wygrzebiesz - wycedziłam przez zęby. Chwilę potem lodowaty strumień wody spłynął po moim ciele. - Nie daruje ci tego!

                                                      *********************


     Suszyłam włosy dobre pół godziny. Kręciły się przy tym niemiłosiernie, wiec po skończeniu zabiegu byłam zmuszona upiąć je w wysokiego koka. Niewykluczone, że z samego rana czeka je bliskie spotkanie z prostownicą. 

     Kiedy wyszłam z łazienki, wszyscy, z wyjątkiem Markusa, spali w najlepsze: na podłodze, łóżkach, w fotelach i jeszcze innych miejscach, których nie jestem w stanie wymienić. Freitag coś dukał po niemiecku a reszta chrapała i nie zdziwiłabym się, gdyby komuś zza ściany to przeszkadzało. 
     - Długo już tak śpią? - szepczę, tłumiąc śmiech.
     - Kiedy tylko wróciliśmy z powrotem, padli jak zabici. 
     - Budzimy ich, czy damy im pospać? - lustruję pokój badawczym wzrokiem.     
     - Lepiej nie. I na wszelki wypadek zamknijmy pokój na klucz.
     - Zostawimy Laurę samą z chłopakami?
     Markus wzrusza tylko ramionami i udaje się do wyjścia - Idziesz, czy zostajesz z nimi? 
     Bez namysłu ruszam jego śladem i chwilę potem znajdujemy się pod drzwiami do mojego pokoju. 
     - Może wejdziesz?
     - Nie dzisiaj, jutro z samego rana czeka mnie pobudka.
     - Samolot mamy przecież po południu - upieram się.
     - Zapomniałaś chyba, że trzeba obudzić tamtych śpiochów. 
     - Jakoś sobie poradzą - uśmiecham się. - No wchodź!
     - Skoro nalegasz...
     Resztę tego wieczoru spędziliśmy na rozmowach. Było tak jak dawniej, kiedy dopiero zaczynaliśmy naszą znajomość. Rozprawialiśmy o wszystkim: o skokach, skrupulatnie oceniając występy wszystkich zawodników; o Mistrzostwach, wrażeniach, jakie nam towarzyszyły podczas ich trwania, a przede wszystkim o życiu. Wróciły wspomnienia, wspólne przemyślenia, Vikersund, pierwsza "randka" i jeden, ciągle nasuwający się i niedający mi spokoju wniosek  - chłopaku, gdzie ty się ukrywałeś całe moje życie? 
     Jakby na zawołanie powróciły motyle w brzuchu, z każdą sekundą nasilające swoją defiladę na mój żołądek, oraz uczucie, jakbym traciła czucie w nogach. A to za sprawą jednego spojrzenia, jednego uśmiechu, obecności jednej, wyjątkowej osoby, przy której mój umysł wariuje i sprawia, że zaczyna pracować w sposób irracjonalny. 
     A kiedy zmorzył nas sen, wtuliłam się w tors Niemca i zasnęłam.

                                                      *********************


      Obudził mnie dźwięk telefonu. W pokoju, poza mną, nie było nikogo. Przyłożyłam słuchawkę do ucha i głośno ziewając, powiedziałam: 

     - Właśnie mnie obudziłaś, bardzo ci za to dziękuję. 
     - Zawsze lubiłaś, kiedy rano dzwoniłam - w głosie Ani usłyszałam nutę zawodu. - Poza tym, jest już dziesiąta, a ty jeszcze śpisz?
     - Przepraszam, która?! - natychmiast się ożywiłam. 
     - Dziesiąta rano. Kaśka, tylko nie mów mi, że...
     - Zaspałam! - krzyknęłam i zerwałam się na równe nogi - Wybacz kochana, ale muszę już kończyć. Wieczorem pogadamy. Pa! - rzuciłam telefon na łóżko i pobiegłam do łazienki. 
     W przeciągu godziny zdołałam się spakować i doprowadzić do porządku, co u mnie jest dość rzadko spotykanym zjawiskiem. Złapałam za walizkę i zbiegłam na dół. Tak jak myślałam, wszyscy czekali tylko na mnie. 
     - O, jesteś już! - zawołał trener. - Już się bałem, że zaspałaś. Jesteśmy już wszyscy?
     - Tak jest! - zawołali zgodnie.
     - W takim razie, wsiadamy - wskazał autokar, którym mieliśmy udać się na lotnisko w Sztokholmie. 

                                                      *********************


     Późnym popołudniem, koło godziny osiemnastej, pojechałam odebrać Zoom z hodowli. Do końca dnia nie opuszczała mnie na krok, a "uśmiech" z jej pyszczka nie schodził nawet na sekundę. Dopiero w tedy zrozumiałam, jak bardzo mi jej brakowało. To dzięki niej nauczyłam się cieszyć chwilą, chłonąć życie i nie tracić czasu na smutek. Mimo zmęczenia, z chęcią wyszłam z nią na spacer dookoła osiedla, a jej kaprysy na zabawę w najbardziej nieodpowiednim momencie (czyt. w środku nocy - przyp. red.) znosiłam z ogromnym bananem na twarzy. Nie ma na świecie mocy, która zdołałaby ją uspokoić.
     - To najszczęśliwszy pies, jakiego w życiu widziałam - mówi ze śmiechem Ania na widok Zoom błądzącej po całym mieszkaniu. 
     - Stęskniła się - drapię sunię za uchem.- I ja za nią też. 
     
                                                      *********************

     Kilka dni po moim przyjeździe do Polski postanowiłam odwiedzić rodziców. Nie kontaktowałam się z nimi podczas mojego pobytu w Szwecji, toteż uznałam, że należą im się wyjaśnienia. 
     - Witaj córeczko - mama uściskała mnie na powitanie. Zrobiła to bez jakichkolwiek emocji, jakby z przymusu. Nawet Zoom, dotąd przepełniona radością, była obojętna, jakby uszło z niej całe życie. 
     - Dzień dobry - przekroczyłam próg domu. - Jest tata?
     - Nie uprzedziłaś nas o swoim przyjeździe. Jestem sama.
     - Rozumiem - skwitowałam cicho i zajęłam miejsce na wygodnej kanapie.
     Pani Pisarska udała się do kuchni, aby zaparzyć kawę, po czym usiadła obok mnie.
     - Sumienie cię gryzło? - zapytała po chwili.
     Otworzyłam szerzej oczy ze zdumienia.
     - Proszę? 

     - Przecież nie przyjechałaś tutaj o tak, z nudów. Coś przede mną ukrywasz.
     - Wróciłam do Polski po ponad tygodniu nieobecności, to już jest powód, żeby was odwiedzić. 
     Ona jedynie prychnęła i podeszła do stolika stojącego przy ścianie. Leżała na nim kolorowa gazeta. Chwyciła ją i podała.
     - Możesz mi to wytłumaczyć? - wskazała palcem jeden z artykułów. Było to czasopismo sportowe, a na jej okładce, jak byk, widniało moje zdjęcie pod skocznią w Falun. Tuż pod nim znajdował się podpis: "Niemiecka kadra skoczków ma nowego członka. Jest nią Polka Katarzyna Pisarska, która zasłynęła ze swoich mistrzowskich występów w dog frisbee." 
     "Pieprzeni fotografowie, zawsze wiedzą, do czego się przyczepić..."
     Chwyciłam gazetę i uważnie przyjrzałam się zdjęciu. I zrobiło mi się zwyczajnie głupio. 
     "To miało się nie wydać."
     - Co ty sobie myślałaś?! Do reszty ci odbiło?! Przecież ty ich nie znasz, to są obcy ludzie! Oni tylko czekają na takie dziewczyny jak ty, żeby je wykorzystać - zaczęła na mnie krzyczeć. - Woda sodowa ci odbiła od tej sławy, czy jak? 
     - Mamo, posłuchaj mnie - kiedy przestała, to ja podniosłam głos. - Nie znasz ich, nie masz prawa ich oceniać! To są moi przyjaciele, mam do nich pełne zaufanie i nie musisz się martwic o to, że któremuś przyjdzie do głowy mnie zgwałcić!
     - Pojechałaś z nimi na zawody i już im ufasz. Tez mi coś! - zaśmiała się.
     - Ja przynajmniej otworzyłam się na ludzi, w przeciwieństwie do ciebie.
     - Och, doprawdy? A zapomniałaś już, ile przecierpiałaś przez Łukasza? Ile łez przez niego wylałaś? Ile nocy nie przespałaś? 
     - To jest moja sprawa i nie chcę do tego wracać. Nie ja popełniłam błąd, on mnie po prostu wykorzystał i perfidnie owinął wokół palca.
     - To skąd wiesz, że oni tego nie zrobią? 
     - Bo im ufam, oni nie są tacy jak Łukasz. Przynajmniej...
     - Przynajmniej kto? - dopytuje mama.
     "Wpadłaś!"
     - Kaśka, mów jak na spowiedzi! Pojechałaś tam ze względu na któregoś z nich, mam rację? Spotykasz się z którymś?
     - Nie, to nie tak... mamo.
     - A jak?!
     "No właśnie: jak? I co ja mam jej odpowiedzieć? Słuchaj, bo ja sama się w tym trochę gubię i nie do końca jestem jeszcze pewna swoich uczuć, ale najprawdopodobniej będziemy razem. Będziemy mieszkać w górach, mieć dwójkę dzieci i stadko psów, tak przynajmniej wyczytałam z gwiazd."
     Nie wytrzymałam. Wstałam i udałam sie do wyjścia.
     - Zoom, idziemy! - zawołałam psa.
     - O nie, moja kochana. Nigdzie nie idziesz - złapała mnie za rękę. - Zostajesz u nas.
     - Nie możesz mi rozkazywać, jestem dorosła, zapomniałaś? 
     Zaniemówiła. Puściła moje ramię i uśmiechnęła się lekko. 
     - No dobrze, skoro uważasz, że jesteś już  d o r o s ł a, to proszę. Jedź do nich, wypłacz im się na ramieniu i poskarż, jaką to masz okrutną matkę - wzruszyła ramionami. - Ale jeżeli ci się coś stanie, to nawet się nie waż do mnie przychodzić. 
     - Wydziedziczasz mnie? - zapytałam.
     - Zejdź mi z oczu - odwróciła się. Dla mnie był to jasny przekaz, potwierdzenie na wcześniej zadane pytanie. Wybiegłam z domu, mijając ojca w wejściu.
     - Dzień dobry, kochanie! Jak minęła podróż? - chciał mnie objąć, lecz ja go minęłam i pobiegłam w stronę samochodu. - Kasia? Co sie stało? Kochanie, co ją ugryzło? - zwrócił sie po chwili do mojej matki. Chociaż nie wiem, czy mogę ją tak jeszcze nazywać... 

                                                      *********************

     Nie chciałam jej znać. Zraniła mnie. Powiedziała parę słów za dużo. Gdyby nie wspominała o Łukaszu... Może bym jej wybaczyła, może bym przymknęła na to oko, może nie wybiegłabym z płaczem z domu. Może...
     W głębi serca byłam dumna z siebie, że się jej wreszcie sprzeciwiłam, a dobrze wiem, że tego nienawidzi. Zawsze byłam podporządkowana, wedle jej przyjętego harmonogramu, mając zaplanowany dzień niemalże co do sekundy, chodząc jak w zegarku. I choć na zewnątrz jest cenionym człowiekiem podziwianym za zachowanie, to w domu zmienia się o 180 stopni i się z tobą, że tak powiem, nie pierdoli. Z drugiej jednak strony, miałam okropne wyrzuty sumienia, w końcu to moja matka - jedyna osoba, która zna mnie na tyle dobrze, że rozumiemy się bez słów...
     "Och, co ty narobiłaś?! Mogłaś zostać w domu, zakończyć tę znajomość i nie utrzymywać z nim kontaktu..."
     Rozpłakałam się. Łzy płynęły mi strumieniami po rozgrzanych policzkach i bezwładnie spadały na pościel.
     Byłam sama, w swoim domu, w ukochanym Krakowie. Ciemność otaczała mnie zewsząd, a jedynym źródłem światła była mała lampka stojąca gdzieś w kącie pokoju. Siedziałam skulona na łóżku, płakałam. Zoom leżała przy moim boku i tylko spoglądała na mnie smutnym wzrokiem, co chwile szturchając mnie nosem. Próbowała mi pomóc, bezskutecznie. W końcu, po kilku nieudolnych próbach rozweselenia mnie, wstała i zaczęła lizać moją twarz. 
     - Zoom, przestań. No już, przestań - zaśmiałam się, jednak suczka nie miała zamiaru przestać. - Nie liż mnie. Dobrze, nie będę płakać, tylko przestań.
     Ona jedynie popatrzyła na mnie tym swoim hipnotyzującym, borderzym wzrokiem, po czym usadowiła się na skraju łóżka i udała na zasłużony odpoczynek. Moją kłótnię z rodzicami przeżywała równie mocno, co ja. Kto by się spodziewał, że matka przywita mnie tak entuzjastycznie, że po zaledwie kilku minutach będę miała ochotę wybiec z tego domu i już do niego nie wracać. 
     Gładziłam jej marmurkowe futerko i starałam zapomnieć o tej całej sprawie. W końcu i mnie zmorzył sen, wtuliłam sie w poduszkę i zamknęłam oczy.
     "Niech ten dzień jak najszybciej się skończy..."
     
                                                      *********************

     Od kłótni z matką minęły trzy dni. Odwagę miał jedynie Kacper i już następnego dnia, za plecami rodziców zadzwonił do mnie i poinformował o panującej atmosferze. Podobno ojciec próbuje namówić żonę, aby ta przyjechała do Krakowa i osobiście mnie przeprosiła. Ona jednak nie chce o tym słyszeć i natychmiast zmienia temat. Wcale się temu nie dziwię, to bardzo uparta osoba, twardo stąpająca po ziemi. Niestety - Stwórca obdarzył ją jednym mankamentem - pamięcią krótkotrwałą, co przekłada się na nasze relacje i z doświadczenia mogę przypuszczać, że 
za kilka miesięcy bedziemy wspólnie siedzieć przy śniadaniu Wielkanocnym i życzyć sobie wszystkiego, co najlepsze. Taki "życiowy" oksymoron, przewijający się regularnie, mniej więcej kilka razy do roku. 

     - Nie masz się czym przejmować, niedługo jej przejdzie i o tym wszystkim zapomni - Ania stara się mnie pocieszyć, choć wcale nie musi. Pogodziłam się z tym już dawno i nie żywię urazy do matki. Ma rację, prędzej czy później, wszyscy o tym zapomnimy. 
     - Zobaczymy, jak szybko - odpowiadam i dopijam moją kawę. - Może przejdziemy się do parku? Zabierzemy dyski, porzucamy psom?
     - Dziewczyno, jest piętnastostopniowy mróz. Sądzisz, że nasze pleśniaki będą biegać za talerzami? Zapomniałaś, jak zeszłej zimy odmroziłaś dłonie, bo zachciało ci się spalić kalorie po świętach? - śmieje się Ania.
     - Ostatnio każdy wypomina mi błędy przeszłości. Uznajmy, że takie zdarzenie nie miało miejsca i chodźmy cieszyć się zimą.
     - Okey, ale ja z tobą na pogotowie nie będę jechała.
     - O to się nie musisz martwić - dodaję złośliwie.
     Na kilka sekund przed wyjściem na zewnątrz, w domu rozlega się dźwięk przychodzącego połączenia. Niechętnie podnoszę słuchawkę.
     - Słucham? 
     - Dzień dobry, czy rozmawiam z panią Pisarską?
     - Tak, przy telefonie.
     - Nazywam się doktor Wiśniewski. Czy mogłaby pani przyjechać niezwłocznie do Radomia?
     - Ale... w jakiej sprawie? - zaniepokoiłam się.
     - Pani rodzice mieli wypadek...
     Zamarłam.

                                                      *********************



Nie wiem, co sadzić o tym rozdziale, tak więc oddaję go w Wasze ręce :)
Btw. kolejny post wyjątkowo za trzy tygodnie :))
Do zobaczenia w wakacje! :*

niedziela, 7 czerwca 2015

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY "Unikasz mnie"

     - Moja głowa! - Richi ukrywa twarz w dłoniach. Siedzimy w hotelowej restauracji i jemy śniadanie. To znaczy, Laura je śniadanie, chłopcy są ledwo przytomni a ja rozwiązuję sudoku. - Leki przeciwbólowe. Na cito!
     - Mam niezłe szczęście, że nie muszę się dziś kwalifikować - Sevi oddycha z ulgą, lecz chwilę później łapie się za obolałą głowę. - Po seriach próbnych nie wychodzę z pokoju.
     - Szkoda, że reszta nie ma takiego szczęścia - wtrąca się Andi. - Nie pamiętam, kiedy się tak ostatnio naje...
     - Nie kończ! - mówi oburzona Laura. 
     - Zachciało wam się imprezowania tuż przed konkursem... - wzdycham, nie odrywając oczu od sudoku. - Powinniście nam dziękować, że poszłyśmy z wami i w porę sprowadziłyśmy was do hotelu, bo mogłoby się to skończyć o wiele gorzej.
     - Czyli było aż tak źle? - pyta półprzytomny Markus.
     - Niestety, ale sądząc po waszych występach tanecznych, to-tak-było źle - śmieję się.
     - Całe szczęście, że trener tego nie widział - łapie się za głowę Welli.
     - Czego nie widziałem? - do stolika przysiada się nie kto inny, jak Werner Schuster. Chłopcy od razu się ożywiają i zabierają za jedzenie.
     - Nie, nic. Nieważne - uśmiecha się Laura. - Andiś tylko... 
     - Dzisiaj rano o mały włos, a nie wypadłby przez balkon - dodaję szybko widząc, że blondynka ma problem z wymyśleniem odpowiedniego kłamstwa.
     - Wellinger, ile razy ci mówiłem, żebyś się nie wychylał! Następnym razem dostaniesz pokój na parterze!
     - Czyli to nie był pierwszy raz? - pytam zdziwiona, a w myślach przybijam sobie piątkę za genialne wyjście z dramatycznej sytuacji.
     - Pamiętam, jak w Lahti rok temu musiałem go za nogi łapać, żeby nie spadł - śmieje się Kraus.
     - No dobrze, pamiętajcie o dzisiejszej serii próbnej. Chcę widzieć skoki powyżej setnego metra! - trener wstaje i wychodzi z restauracji, a wszyscy oddychają z ulgą.
     - Uratowałaś mi skórę, dzięki - klepie mnie po ramieniu Andi.
     - Nie pierwszy raz - dodaje z przekąsem. - I niech któryś spróbuje mi nie przejść kwalifikacji...

                                                      *********************


     Praca idzie mi coraz lepiej. Trener jest zadowolony z wyników, a Laura pomogła mi się zadomowić w sztabie i teraz mam oparcie w całej niemieckiej kadrze. Naszym pierwszym celem jest mała skocznia i to właśnie jej poświęciliśmy ostatnie spotkanie. 
     Wychodziłam właśnie z wielkiej sali konferencyjnej usytuowanej gdzieś na tyłach hotelu, kiedy usłyszałam głos Marinusa.
     - Cześć, Kasia! Jest coś, co masz nam przekazać?
     - Nic szczególnego, poza tym, że macie dać z siebie wszystko i walczyć o jak najlepsze wyniki. A przy okazji, mogę wiedzieć, czemu nie przyszliście? Trener ciągle mnie o was wypytywał.
     - Mieliśmy niezłego kaca, w sumie to połowa nadal ma. Jedynie ja zdołałem się szybko ogarnąć no i przyszło mi cię wypytać.
     - Obawiam się, że prędzej czy później i tak czeka was konfrontacja z trenerem. Zapowiedział, że z każdym zawodnikiem pogada na osobności.
     - No nieźle. A i jeszcze jedno - chłopak nagle spuścił wzrok. Był wyraźnie zakłopotany.
     - Słucham.
     - Taka głupia sytuacja, bo... Pamiętasz jak któregoś ranka w Vikersund dostałaś śnieżką prosto w twarz? 
     - Trudno tego nie pamiętać - na samą myśl o tym incydencie przeszył mnie zimny dreszcz, ale, chwila... - Zaraz, skąd o tym wiesz? Nikomu nic nie mówiłam.
     - No bo tak się składa, że oberwałaś ode mnie - Kraus podrapał się po potylicy. - Mam nadzieję, że się nie gniewasz.
     Stałam jak wryta nie wiedząc, co dopowiedzieć. Zamurowało mnie. Dosłownie. Mając w pamięci tamten dzień i to, jak bardzo byłam wściekła miałam ochotę mu przywalić. No ale przecież tego nie zrobię. Nie, nie ja. Ja nie biję mężczyzn. Od tego mam Anię.
      - Nie, nie gniewam się - zapewniam. 
      - Wiesz, chciałem ci to już wcześniej powiedzieć, ale zawsze znajdowałem wymówkę. Myśli nie dawały mi spokoju, a przed konkursem musiałem się komuś wygadać. 
     - Dobrze trafiłeś, w końcu jestem waszym psychologiem. A przeprosiny przyjmuję, możesz być o to spokojny - uśmiecham się i odchodzę w stronę pokoju.


                                                      *********************

     Sobota. Dzień chyli się ku końcowi. Przez lekko uchylony balkon wpada rześkie, zimne powietrze, a w tle słychać okrzyki kibiców zgromadzonej pod skocznią. Nie pojawiłam się na serii próbnej, musiałam pozbierać myśli i opanować emocje, które na kilka godzin przed konkursem zaczęły mocno fiksować.
     Ubierałam reprezentacyjną kurtkę, którą niedawno dostałam od Wernera, gdy ktoś zapukał do drzwi. Usłyszałam ciche "można?" po czym wpuściłam gościa do środka. 
     - Hej, trener zaczynał się niepokoić - powiedział z troską Markus. - Chyba nawet znam powód twojej nieobecności. 
     - Wybacz, ale czasami nie panuję nad emocjami - zakładam czapkę i wychodzimy z pokoju. - Nie powinieneś być teraz na skoczni?
     - Nie dostałem powołania. 
     - Aha, rozumiem - wydukałam.
     "No dalej, pociesz go. Przecież jesteś psychologiem i twoim obowiązkiem jest podnieść go na duchu!"
     Niestety nie potrafię dobrać słów. Pocieszanie nigdy nie było moją mocną stroną. Szare komórki pracują na najwyższych obrotach, cisza stopniowo się wydłuża, a z moich ust nie uszło nawet głupie "Nie martw się". Niestety, nic innego nie przychodzi mi do głowy.
     - Nie ma się czym przejmować, przyjechałeś tutaj, by walczyć i zdobywać, nie w ramach wycieczki krajoznawczej.
     "Mogło być lepiej, ale lepsze to, niż nic."     
     Na twarzy Niemca pojawia się uśmiech.
     - Nie biorę sobie tego do serca, w końcu sama powiedziałaś, że przyjechałem tutaj po to, by walczyć. 
     Znów zapadła niezręczna cisza. Zatrzymaliśmy się na chwilę przed hotelem. 
     - Unikasz mnie.
     Mroźny wicher uderzył we mnie znienacka, a niewyobrażalny chłód przeszył na wskroś moje ciało.
     - Stwierdzasz czy pytasz? - zapytałam zaskoczona. 
     - Sam nie wiem, mam wrażenie, że mnie po prostu unikasz. Może zrobiłem coś nie tak, powiedziałem za dużo?
     - Nie, nie unikam cię. Mówiłam, że czasami nie panuję nad emocjami i nie mogłam przyjść na wasze treningi. 
     - Dobrze wiesz, że nie to miałem na myśli.
     Ma mnie, trafił w mój czuły punkt. Jestem bezradna. I teraz pytanie: okazać skruchę, czy brnąć w to dalej, zaprzeczając wszystko? Gdybyśmy nie byli tak blisko, zapewne wybrałabym tą drugą opcję, chodź pierwsza również nie napawa optymizmem. Wypuszczam ze świstem powietrze z płuc.
     - Musiałam to wszystko przemyśleć, to nie jest dla mnie łatwa sytuacja. Ja również jestem sportowcem i dość często doświadczam życia na walizkach. Nie zawsze będę mogła jeździć z tobą na konkursy, nie będę mogła ci kibicować, nie każdy wieczór spędzisz w moim towarzystwie. Nie chcę budować naszego związku na zasadzie odległości. Daj mi jeszcze trochę czasu. 
      - Coś za dużo rozmyślasz ostatnimi czasy - uśmiecha się. - Okey, ale nie każ mi długo czekać - podaje mi rękę. - Idziemy?
     - Mhm...

                                                      *********************

     Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze bawiłam się na konkursie. Emocje trzymały w napięciu do ostatniej chwili. Podobnie było na konkursie mieszanym, oraz indywidualnym, rozegranym na dużej skoczni. I tak jak Freund przepowiedział w Vikersund (o czym dowiedziałam się jako ostatnia), w sekrecie przed całym sztabem (prócz Laury, oczywiście) urządził małą imprezę z okazji zakończenia mistrzostw. Ze stoickim spokojem przyjęli do wiadomości porażkę w drużynówce, toteż nie miała ona jakiegokolwiek wpływu na organizację baletu. Mi oczywiście ten pomysł się nie podobał, ale za namową Markusa i Laury postanowiłam, że się pojawię i postaram nie uciec przy pierwszej okazji.
     - W tedy to był niewypał, Austriacy przynieśli fajki, a potem musiałem się spowiadać przed trenerem - tłumaczył się Freund. - Obiecuję, że tym razem niczego nie zmajstrujemy. 
     - Nie obiecuj, gdy wiesz, że i tak nie dotrzymasz słowa - miałam dość jego usprawiedliwień. Byłam pewna, że i tym razem coś wymyślą i kolejny wieczór spędzę w samotności. No, ewentualnie mogę zrobić wyjątek dla takiego jednego, niemieckiego osobnika...
     - Nie marudź, masz przyjść i koniec. 
     - Chyba nie mam wyjścia...     
     "Owszem, masz. Wpakuj się do najbliższego samolotu do Polski i uciekaj, gdzie pieprz rośnie."

                                                      *********************


     Ostatecznie uznałam, że ewentualnie mogę zaszczycić zgromadzonych swoją skromną osobą, i w końcu za błaganiem Laury pojawiłam się w pokoju, który na czas mistrzostw dzierżył Sev i Richi. Nie było w nim żadnych gości z zewnątrz, naturalnie sami Niemcy.
     I jedna Polka, której zachciało się być Niemką.
     Od razu uciekłam gdzieś w kąt, z dala od skoczków. Siedziałam na parapecie, podziwiając piękne widoki, w międzyczasie pisząc z Anią. Teoretycznie każdy wieczór (dosłownie, każdy!) spędzałyśmy na długich rozmowach telefonicznych, ale ze względu na to, że obiecałam chłopakom ich przypilnować, musiałyśmy zadowolić się esemesami. Nagle doświadczyłam bliskiego spotkania z poduszką.
     - Grasz z nami w butelkę? - potrzebowałam chwili, aby zidentyfikować nadawcę obu przekazów kierowanych do mnie. Był nim Andreas. Zmroziłam go spojrzeniem. 
     - Jasne - odpisałam Ani i zjechałam kilka poziomów w dół, po czym zajęłam miejsce na skrawku dywanu.
     Po kilku kolejkach, w których aktywnie uczestniczyłam (butelka chyba mnie lubi...), zapomniałam już całkowicie o tym, jak bardzo nie chciałam tutaj przyjść. Zaczęłam nawet rozmyślać, jak bardzo bym jutro żałowała, że mnie nie było. Wszyscy bawili się w najlepsze, mając we krwi kilka puszek taniego piwa z pobliskiego sklepu monopolowego. 
     Butelką kręcił właśnie Kraus, kiedy jej górna część po raz kolejny wskazała moja osobę.
     - Pytanie czy wyzwanie? - Niemiec ostrożnie akcentował każde słowo. Przeraziłam się nie na żarty, bowiem dzisiejszego wieczoru jeszcze na niego nie trafiłam. Zastanowiłam się.
     - Wyzwanie - odpowiedziałam śmiało. Marinus zdążył mnie jedynie obdarzyć jego słynnym uśmiechem.
     "Pisarska, oto zbliża się twój koniec." 
     "O nie, chyba widzę światełko w tunelu." 
     "Jednak nie, to tylko lampka nad głową Krausa. Chyba coś wymyślił..."

                                                      *********************

Dwutygodniowa przerwa między postami wychodzi mi na dobre. Mam większą motywację oraz więcej pomysłów. Chyba zostanę przy tym na stałe :D
Pozdrawiam! :*