- Mam niezłe szczęście, że nie muszę się dziś kwalifikować - Sevi oddycha z ulgą, lecz chwilę później łapie się za obolałą głowę. - Po seriach próbnych nie wychodzę z pokoju.
- Szkoda, że reszta nie ma takiego szczęścia - wtrąca się Andi. - Nie pamiętam, kiedy się tak ostatnio naje...
- Nie kończ! - mówi oburzona Laura.
- Zachciało wam się imprezowania tuż przed konkursem... - wzdycham, nie odrywając oczu od sudoku. - Powinniście nam dziękować, że poszłyśmy z wami i w porę sprowadziłyśmy was do hotelu, bo mogłoby się to skończyć o wiele gorzej.
- Czyli było aż tak źle? - pyta półprzytomny Markus.
- Niestety, ale sądząc po waszych występach tanecznych, to-tak-było źle - śmieję się.
- Całe szczęście, że trener tego nie widział - łapie się za głowę Welli.
- Czego nie widziałem? - do stolika przysiada się nie kto inny, jak Werner Schuster. Chłopcy od razu się ożywiają i zabierają za jedzenie.
- Nie, nic. Nieważne - uśmiecha się Laura. - Andiś tylko...
- Dzisiaj rano o mały włos, a nie wypadłby przez balkon - dodaję szybko widząc, że blondynka ma problem z wymyśleniem odpowiedniego kłamstwa.
- Wellinger, ile razy ci mówiłem, żebyś się nie wychylał! Następnym razem dostaniesz pokój na parterze!
- Czyli to nie był pierwszy raz? - pytam zdziwiona, a w myślach przybijam sobie piątkę za genialne wyjście z dramatycznej sytuacji.
- Pamiętam, jak w Lahti rok temu musiałem go za nogi łapać, żeby nie spadł - śmieje się Kraus.
- No dobrze, pamiętajcie o dzisiejszej serii próbnej. Chcę widzieć skoki powyżej setnego metra! - trener wstaje i wychodzi z restauracji, a wszyscy oddychają z ulgą.
- Uratowałaś mi skórę, dzięki - klepie mnie po ramieniu Andi.
- Nie pierwszy raz - dodaje z przekąsem. - I niech któryś spróbuje mi nie przejść kwalifikacji...
*********************
Praca idzie mi coraz lepiej. Trener jest zadowolony z wyników, a Laura pomogła mi się zadomowić w sztabie i teraz mam oparcie w całej niemieckiej kadrze. Naszym pierwszym celem jest mała skocznia i to właśnie jej poświęciliśmy ostatnie spotkanie.
Wychodziłam właśnie z wielkiej sali konferencyjnej usytuowanej gdzieś na tyłach hotelu, kiedy usłyszałam głos Marinusa.
- Cześć, Kasia! Jest coś, co masz nam przekazać?
- Nic szczególnego, poza tym, że macie dać z siebie wszystko i walczyć o jak najlepsze wyniki. A przy okazji, mogę wiedzieć, czemu nie przyszliście? Trener ciągle mnie o was wypytywał.
- Mieliśmy niezłego kaca, w sumie to połowa nadal ma. Jedynie ja zdołałem się szybko ogarnąć no i przyszło mi cię wypytać.
- Obawiam się, że prędzej czy później i tak czeka was konfrontacja z trenerem. Zapowiedział, że z każdym zawodnikiem pogada na osobności.
- No nieźle. A i jeszcze jedno - chłopak nagle spuścił wzrok. Był wyraźnie zakłopotany.
- Słucham.
- Taka głupia sytuacja, bo... Pamiętasz jak któregoś ranka w Vikersund dostałaś śnieżką prosto w twarz?
- Trudno tego nie pamiętać - na samą myśl o tym incydencie przeszył mnie zimny dreszcz, ale, chwila... - Zaraz, skąd o tym wiesz? Nikomu nic nie mówiłam.
- No bo tak się składa, że oberwałaś ode mnie - Kraus podrapał się po potylicy. - Mam nadzieję, że się nie gniewasz.
Stałam jak wryta nie wiedząc, co dopowiedzieć. Zamurowało mnie. Dosłownie. Mając w pamięci tamten dzień i to, jak bardzo byłam wściekła miałam ochotę mu przywalić. No ale przecież tego nie zrobię. Nie, nie ja. Ja nie biję mężczyzn. Od tego mam Anię.
- Nie, nie gniewam się - zapewniam.
- Wiesz, chciałem ci to już wcześniej powiedzieć, ale zawsze znajdowałem wymówkę. Myśli nie dawały mi spokoju, a przed konkursem musiałem się komuś wygadać.
- Dobrze trafiłeś, w końcu jestem waszym psychologiem. A przeprosiny przyjmuję, możesz być o to spokojny - uśmiecham się i odchodzę w stronę pokoju.
*********************
Sobota. Dzień chyli się ku końcowi. Przez lekko uchylony balkon wpada rześkie, zimne powietrze, a w tle słychać okrzyki kibiców zgromadzonej pod skocznią. Nie pojawiłam się na serii próbnej, musiałam pozbierać myśli i opanować emocje, które na kilka godzin przed konkursem zaczęły mocno fiksować.
Ubierałam reprezentacyjną kurtkę, którą niedawno dostałam od Wernera, gdy ktoś zapukał do drzwi. Usłyszałam ciche "można?" po czym wpuściłam gościa do środka.
- Hej, trener zaczynał się niepokoić - powiedział z troską Markus. - Chyba nawet znam powód twojej nieobecności.
- Wybacz, ale czasami nie panuję nad emocjami - zakładam czapkę i wychodzimy z pokoju. - Nie powinieneś być teraz na skoczni?
- Nie dostałem powołania.
- Aha, rozumiem - wydukałam.
"No dalej, pociesz go. Przecież jesteś psychologiem i twoim obowiązkiem jest podnieść go na duchu!"
Niestety nie potrafię dobrać słów. Pocieszanie nigdy nie było moją mocną stroną. Szare komórki pracują na najwyższych obrotach, cisza stopniowo się wydłuża, a z moich ust nie uszło nawet głupie "Nie martw się". Niestety, nic innego nie przychodzi mi do głowy.
- Nie ma się czym przejmować, przyjechałeś tutaj, by walczyć i zdobywać, nie w ramach wycieczki krajoznawczej.
"Mogło być lepiej, ale lepsze to, niż nic."
Na twarzy Niemca pojawia się uśmiech.
- Nie biorę sobie tego do serca, w końcu sama powiedziałaś, że przyjechałem tutaj po to, by walczyć.
Znów zapadła niezręczna cisza. Zatrzymaliśmy się na chwilę przed hotelem.
- Unikasz mnie.
Mroźny wicher uderzył we mnie znienacka, a niewyobrażalny chłód przeszył na wskroś moje ciało.
- Stwierdzasz czy pytasz? - zapytałam zaskoczona.
- Sam nie wiem, mam wrażenie, że mnie po prostu unikasz. Może zrobiłem coś nie tak, powiedziałem za dużo?
- Nie, nie unikam cię. Mówiłam, że czasami nie panuję nad emocjami i nie mogłam przyjść na wasze treningi.
- Dobrze wiesz, że nie to miałem na myśli.
Ma mnie, trafił w mój czuły punkt. Jestem bezradna. I teraz pytanie: okazać skruchę, czy brnąć w to dalej, zaprzeczając wszystko? Gdybyśmy nie byli tak blisko, zapewne wybrałabym tą drugą opcję, chodź pierwsza również nie napawa optymizmem. Wypuszczam ze świstem powietrze z płuc.
- Musiałam to wszystko przemyśleć, to nie jest dla mnie łatwa sytuacja. Ja również jestem sportowcem i dość często doświadczam życia na walizkach. Nie zawsze będę mogła jeździć z tobą na konkursy, nie będę mogła ci kibicować, nie każdy wieczór spędzisz w moim towarzystwie. Nie chcę budować naszego związku na zasadzie odległości. Daj mi jeszcze trochę czasu.
- Coś za dużo rozmyślasz ostatnimi czasy - uśmiecha się. - Okey, ale nie każ mi długo czekać - podaje mi rękę. - Idziemy?
- Mhm...
*********************
Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze bawiłam się na konkursie. Emocje trzymały w napięciu do ostatniej chwili. Podobnie było na konkursie mieszanym, oraz indywidualnym, rozegranym na dużej skoczni. I tak jak Freund przepowiedział w Vikersund (o czym dowiedziałam się jako ostatnia), w sekrecie przed całym sztabem (prócz Laury, oczywiście) urządził małą imprezę z okazji zakończenia mistrzostw. Ze stoickim spokojem przyjęli do wiadomości porażkę w drużynówce, toteż nie miała ona jakiegokolwiek wpływu na organizację baletu. Mi oczywiście ten pomysł się nie podobał, ale za namową Markusa i Laury postanowiłam, że się pojawię i postaram nie uciec przy pierwszej okazji.
- W tedy to był niewypał, Austriacy przynieśli fajki, a potem musiałem się spowiadać przed trenerem - tłumaczył się Freund. - Obiecuję, że tym razem niczego nie zmajstrujemy.
- Nie obiecuj, gdy wiesz, że i tak nie dotrzymasz słowa - miałam dość jego usprawiedliwień. Byłam pewna, że i tym razem coś wymyślą i kolejny wieczór spędzę w samotności. No, ewentualnie mogę zrobić wyjątek dla takiego jednego, niemieckiego osobnika...
- Nie marudź, masz przyjść i koniec.
- Chyba nie mam wyjścia...
"Owszem, masz. Wpakuj się do najbliższego samolotu do Polski i uciekaj, gdzie pieprz rośnie."
*********************
Ostatecznie uznałam, że ewentualnie mogę zaszczycić zgromadzonych swoją skromną osobą, i w końcu
I jedna Polka, której zachciało się być Niemką.
Od razu uciekłam gdzieś w kąt, z dala od skoczków. Siedziałam na parapecie, podziwiając piękne widoki, w międzyczasie pisząc z Anią. Teoretycznie każdy wieczór (dosłownie, każdy!) spędzałyśmy na długich rozmowach telefonicznych, ale ze względu na to, że obiecałam chłopakom ich przypilnować, musiałyśmy zadowolić się esemesami. Nagle doświadczyłam bliskiego spotkania z poduszką.
- Grasz z nami w butelkę? - potrzebowałam chwili, aby zidentyfikować nadawcę obu przekazów kierowanych do mnie. Był nim Andreas. Zmroziłam go spojrzeniem.
- Jasne - odpisałam Ani i zjechałam kilka poziomów w dół, po czym zajęłam miejsce na skrawku dywanu.
Po kilku kolejkach, w których aktywnie uczestniczyłam (butelka chyba mnie lubi...), zapomniałam już całkowicie o tym, jak bardzo nie chciałam tutaj przyjść. Zaczęłam nawet rozmyślać, jak bardzo bym jutro żałowała, że mnie nie było. Wszyscy bawili się w najlepsze, mając we krwi kilka puszek taniego piwa z pobliskiego sklepu monopolowego.
Butelką kręcił właśnie Kraus, kiedy jej górna część po raz kolejny wskazała moja osobę.
- Pytanie czy wyzwanie? - Niemiec ostrożnie akcentował każde słowo. Przeraziłam się nie na żarty, bowiem dzisiejszego wieczoru jeszcze na niego nie trafiłam. Zastanowiłam się.
- Wyzwanie - odpowiedziałam śmiało. Marinus zdążył mnie jedynie obdarzyć jego słynnym uśmiechem.
"Pisarska, oto zbliża się twój koniec."
"O nie, chyba widzę światełko w tunelu."
"Jednak nie, to tylko lampka nad głową Krausa. Chyba coś wymyślił..."
*********************
Dwutygodniowa przerwa między postami wychodzi mi na dobre. Mam większą motywację oraz więcej pomysłów. Chyba zostanę przy tym na stałe :D
Pozdrawiam! :*
Wszystko nadrobiłam i wiem,że zostaję tutaj na dłużej.
OdpowiedzUsuńBardzo przyjemnie się czyta. Każdy rozdział był genialny. ❤
Jestem ciekawa jakie wyzwanie ma dla Kasi Marinus.
Z niecierpliwością czekam na kolejny i weny życzę.
Pozdrawiam! ❤
Melduję się :)
OdpowiedzUsuńBardzo sympatyczny rozdział :) No cóż, chłopacy teraz mają przynajmniej nauczkę, żeby nie imprezować przed konkursem... Chociaż znając ich, to i tak nic nie da. W końcu to Niemcy :) No i gra w butelkę... dlatego ja nigdy nie gram xD Jestem bardzo ciekawa, co tam Marinus wykombinuje...
Buziaki :**
Aww, ale się cieszę, że zakończyłaś ten rozdział w taki sposób, że aż odlicza się sekundy do następnego rozdziału, bo jest się zaciekawionym, co takiego wymyśliłaś. W ten sposób czytelnik pamięta o tym, w końcu wzbudziłaś ciekawość (i niedosyt) i chętniej się tutaj wróci. Prawdopodobnie mniej cieszyłabym się, gdybym nie miała już gotowego rozdziału jedenastego na stronie :D ta impreza bardziej mi się podoba, niż ostatnia, tutaj o wiele sympatycznej, tak... cieplej. Na imprezy lepiej chodzić, bo potem się żałuje, że się nie było. Chociaż... w moim przypadku zazwyczaj się cieszę, że nie byłam, kiedy dowiaduję się, co się działo...
OdpowiedzUsuńI koniec komentowania, już lecę do najnowszego rozdziału!
Pozdrawiam
(www.skok-do-niesmiertelnosci.blogspot.com)