piątek, 24 lipca 2015

WIADOMOŚĆ

Kolejny rozdział może pojawić się z małym opóźnieniem, ponieważ mam problemy z komputerem.
Pozdrawiam!
I M A G I N E

niedziela, 12 lipca 2015

ROZDZIAŁ DWUNASTY "Wszystko się jakoś ułoży, zobaczysz."

Markus

     Jest siódma rano. Jadę na łeb, na szyję najkrótszą drogą do Krakowa. Ręce mi się trzęsą, czasami tracę panowanie nad kierownicą i kilkakrotnie byłem bliski spowodowania wypadku. Ale to nie jest ważne. Ważna jest ona. 
     Obudziła mnie Ania, z Kasią nie jest dobrze. Próbuje ją w różny sposób podnieść na duchu, ale zwyczajnie nie daje rady i prosi mnie o pomoc. Bez namysłu poprosiłem ją o dokładny adres i wsiadłem do samochodu.
     Wpadam do klatki schodowej i biegnę na samą górę. Po chwili znajduję się przed drzwiami. Pukam. Nic. Naciskam klamkę i bez większego wysiłku wchodzę do środka. 
     Widzę ją. Siedzi na łóżku, wspiera głowę rękoma. Chyba nawet nie wie, że przyszedłem.
     Przykucam przed nią i łapię ją za rękę. Wzdryga się.
     - Co ty tutaj robisz? - podnosi na mnie wzrok.
     Dopiero teraz dochodzi do mnie to, jak poważna jest sytuacja. Oczy ma podkrążone i czerwone od płaczu, a policzki mokre od strumieni łez.
     - Ania cię przysłała? 
     Przytakuję.
     - I co masz zamiar mi powiedzieć? Że wszystko będzie dobrze, że za jakiś czas się wszystko ułoży i będzie jak dawniej? - pojedyncza łza spływa po jej policzku. - Nawet nie próbuj zaprzeczyć.
     Przytulam ją. Ma rację. Nic już nie będzie jak dawniej. Została sama, mając w oparciu jedynie psa i najlepszą przyjaciółkę. Ale od dziś, ma też mnie.
     - Powiesz coś w końcu, czy masz zamiar milczeć do końca dnia? - denerwuje się.
     - Przepraszam, po prostu się o ciebie martwię, nie odbierałaś telefonów...
     - To już nie można sobie posiedzieć w samotności?! - przerywa mi ze złością w oczach. - Życie nie kończy się na telefonach, każdy potrzebuje się na chwilę odciąć od świata, tak trudno to zrozumieć?! - wybucha gorzkim płaczem. - Markus, ja już nie mam nikogo... 
     - Nie płacz, ja cię nie zostawię - przytulam ją mocno.
     - Wybacz...
     - Nic się nie stało - całuję ją w czoło i dodaję po chwili. - Jedziesz ze mną do Niemiec.
     Podnosi głowę i odsuwa się ode mnie.
     - Nie mogę - przeciera mokre policzki rękawem. - Studiuję, nie mogę porzucić szkoły. Poza tym, zawody. Niedługo zaczyna się sezon, co tydzień wyjazdy... Przepraszam.
     - Zrobisz sobie rok przerwy, w takim stanie nie wygrasz żadnego konkursu, znam to z autopsji.
     Uśmiecha się, a mi robi się cieplej na sercu.
     - Muszę to przemyśleć... 
     - Chyba to już kiedyś słyszałem... - przerywam i dodaję po chwili. - Tak będzie lepiej, dla ciebie, dla nas...
     Nagle wstaje i podchodzi do okna. 
     - Nie wiem, nie jestem już niczego pewna. Popadam ze skrajności w skrajność, jednego dnia mogę płakać a drugiego śmiać się i nic sobie z tego nie robić. Czasami myślę, że coś złego się ze mną dzieje...
     - To przestań myśleć i zacznij działać! - podchodzę do niej. - Nie możesz pogodzić się z przeszłością, nie potrafisz się jej sprzeciwić mimo, że tego bardzo chcesz. Zbyt długo żyjesz tym, czego już nie ma a tak nie powinno być! Zostaw przeszłość za sobą, a na prawdę będzie ci o wiele łatwiej.
     Wzdycha i spuszcza głowę.
     - Masz rację. Cholera, znowu - uśmiecha się.
     Obejmuję ją w pasie i przyciągam do siebie. 
     - To jak będzie? Jedziesz ze mną, czy zostajesz tutaj?
     - Przekonałeś mnie - delikatnie muska moje usta, a ja oddaję pocałunek. 

                                                      *********************

Kasia

     - Anka, ja odpuszczam sobie tylko jeden sezon! 

     - Ale mówisz to, jakbyś chciała rzucić to wszystko w cholerę.
     Wzruszam ramionami i wzdycham. 
     - Rok przerwy nic nie zmieni, bynajmniej ja odreaguję i wrócę z nowymi siłami.
     Brunetka kręci głową.
     - Jesteś w światowej czołówce, w przeciągu tych dwunastu miesięcy możesz stracić wszystko-pozycję, reputację... Pracowałaś na to kilka lat i teraz chcesz to wszystko tak po prostu odstawić na bok, bo jakiś chłopak tak ci doradził? Przecież to było całe twoje życie! Pasji nie porzuca się z dnia na dzień. 
     - Po pierwsze: nie jakiś chłopak, tylko mój chłopak - Anka patrzy na mnie z niedowierzaniem. No tak, zapomniałam napisać na facebooku, że od kilku dni jesteśmy z Markusem razem. Mój błąd, Winnetou. - a po drugie nie kończę kariery, tylko robię sobie  r o k  przerwy. 
     - Obyś się nie zdziwiła, jak za ten  r o k  wypadniesz z czołówki.
     - Każdego sportowca to kiedyś spotyka, kontuzja, sprawy prywatne - milknę. - I od tego jest właśnie przerwa, aby się zregenerować i nabrać siły na nowy sezon, moja droga. 
     - No i co zamierzasz robić przez ten rok? Znając ciebie, to raczej nie usiedzisz przez ten czas na dupie.
     - Chyba bym zgłupiała! - śmieję się. - Oczywiście przyjadę na DCDC do Polski żeby wam pokibicować, pojadę z chłopakami na LGP, ale wszystko wyjdzie jeszcze w praniu.
     - Dobrze, ostatecznie mogę darować ci ten sezon, ale dlaczego przeprowadzasz się aż do Niemiec? Z kim będę jeździła na zawody? - moja przyjaciółka robi minę zbitego psa.
     - Pociągiem, a z kim, to już sama zadecyduj - uśmiecham się.
     Ania mimo to smutnieje. Przytulam ją.
     - Tylko wróć do nas - mówi. - Wróć jako ta sama Kasia, która za każdym razem podnosi nas na duchu i przemyca nam alkohol na lotnisku.
     - Oczywiście, że wrócę, głuptasie - śmieję się. - Przecież za rok Mistrzostwa Świata, a tego bym sobie nie darowała.
     - Mam taką nadzieję.

                                                      *********************


     Stoję z założonymi rękami na biodrach. Zoom krząta się gdzieś po domu. Chyba wyczuwa nadchodzącą zmianę. Co jakiś czas spogląda na mnie przygaszonym wzrokiem, wychylając czubek rudej głowy zza progu. Wtyka nos w każdą szczelinę, jakby chciała po raz ostatni nacieszyć się znajomym zapachem. Drepta po całym mieszkaniu, przemieszczając się nerwowo z kąta w kąt, aż w końcu pada na legowisko i kładzie pysk na beżowym materiale w czarne łapki. 

     Z okna wpada znacząca ilość światła, rozświetlając całe pomieszczenie. Na przeciw mnie znajduje się ściana. Zwykła, biała ściana, malowana wieki temu najtańszą farbą dostępną w pobliskim markecie budowlanym. Bez mała z każdym nadchodzącym miesiącem zapełniała się kolejnymi zdjęciami z zawodów. Były tam zarówno kadry z DCDC oraz innych sezonowych imprez, jak i z championatów Polski, Europy i te najważniejsze - Mistrzostw Globu. Tuż pod nimi znajduje się niewielka, przeszklona szafka, wypełniona po brzegi medalami, trofeami i dyplomami z najróżniejszych konkursów. Jednak to nie ich widok gotował na mojej twarzy ogromny uśmiech. Na owej szafce stało bowiem sześć, największych a za razem najważniejszych trofeów zdobytych w mojej karierze - Mistrzostw Świata. Byłam nimi aż w trzech dyscyplinach (a w dwóch jestem aktualnie). Wiedziałam, że nie stoją tam bez przyczyny. Nie jestem osobą, która lubi się przechwalać, ale bardzo często deklasowałam przeciwników już po pierwszej serii. Wkładałam w to tyle czasu, serca i poświecenia - tylko po to, aby na meblu z kilku zbitych desek stanął złoty puchar. Z roku na rok nabierałam doświadczenia, rywalizując z prawie dwa razy starszymi zawodnikami ode mnie, mającymi na swoim koncie może połowę tego, co ja osiągnęłam w ciągu trzech lat. I chyba dopiero teraz dotarło do mnie, dlaczego media się mną zainteresowały - po prostu jestem najlepsza. 
     Chwyciłam każdy z pucharów i starannie ułożyłam w dużym, kartonowym pudle. USA,  Francja, Australia, Włochy, a za kilkanaście miesięcy do tego zacnego grona prawdopodobnie dołączy wygrana z Japonii. Rok przerwy robię właśnie po to, aby jak najlepiej przygotować się na zawody i znów zmieść konkurencję. Przynajmniej mam taką nadzieję.
     Wzdycham głośno.
     - Mam coś jeszcze zabrać? - w domu rozlega się głos Markusa.
     - Nie, nie musisz. Zostało jeszcze jedno pudło, ale sama sobie z nim poradzę - kilkoma szybkimi ruchami wkładam resztę medali i podnoszę karton. - Zuza, zostań. Za chwilkę po ciebie przyjdę - mówię do śpiącej suczki i schodzę na dół.
      Sąsiedzi nie kryli zdziwienia. Spoglądali na mnie smutno, co chwilę pocieszając i śląc wyrazy współczucia. A ja coraz bardziej nie byłam pewna tego, co robię.
     Ostatni raz spojrzałam na blok usytuowany na obrzeżach miasta i czuję dziwny ucisk gdzieś w okolicach serca. Jest trudno, jest cholernie trudno. Nic mi już tutaj nie pozostało, wszyscy zginęli pod kołami tira na autostradzie. Podobno matka chciała mi wybaczyć, osobiście mnie przeprosić, ale czy to ma jeszcze jakikolwiek sens?
     - Gotowa? - Niemiec łapie mnie za rękę.
     - Chyba tak... - wzdycham ciężko.
     - Wszystko się jakoś ułoży, zobaczysz - przytula mnie mocno, a mi napływają łzy do oczu.
     - Chciałabym, żeby to była prawda...

                                                      *********************


     Boję się. Ostatnio strach zawładnął moim życiem. Ciągła walka ze stresem, z przezwyciężeniem własnych słabości sprawia, że coraz częściej odczuwam lęk. W takich momentach mój mózg pracuje na najniższych obrotach, angażując w pracę coraz to mniej komórek. Mam w tedy ochotę podciąć sobie żyły pierwszym lepszym ostrym narzędziem i odpłynąć, najlepiej nigdy się nie budząc.

     Podobno z problemami najlepiej jest się przespać. A co, jeśli tym problemem jestem ja i moja podświadomość? Czy sen coś zmieni? Wróć - czy ktokolwiek może to zmienić? I czy warto próbować?
     - Coś ty taka nie w sosie? - Laura przygląda mi się uważnie. A do mnie dopiero teraz dociera, że stoi tu od jakichś pięciu minut i oczekuje mojej odpowiedzi.
     - Przepraszam cię, ale ostatnio mam natłok obowiązków związanych z przeprowadzką i czasami muszę się na chwilę wyłączyć - uśmiecham się sztucznie.
     - Spokojnie, nie musisz się tłumaczyć - obejmuje mnie ramieniem. - Wszyscy już wiedzą.
     - O, widzę, że wiadomości rozchodzą się tu równie szybko jak świeże bułeczki - irytuję się.
     - Jakie wiadomości? To ty telewizji nie oglądasz? Od kilku dni trąbią non stop o tym wypadku. Podobno zorganizowali jakąś zbiórkę darów, żeby cię wspomóc finansowo.
     Osłupiałam. No cóż, milionerką nie byłam, nagród pieniężnych raczej nie przywoziłam do domu (tych w postaci dziesięciu kilogramów karmy najgorszej jakości, oczywiście!), ale radziłam sobie dobrze i o moją przyszłość nie muszę się chyba martwić. W razie niespodziewanego kryzysu mogę zacząć handlować egzotycznymi karmami dla psów sprowadzanymi zza morza. Psiarze chyba by oszaleli! 
     - Świetnie! - prycham. 
     - Najwidoczniej nie mają lepszych tematów do poruszania...
     - Ale to jest świetny temat! - przerywam Niemce. - Nie ma nic lepszego, niż ubolewanie nad losem jakiejś dziewczyny, której rodzice zginęli w wypadku. A jak jest sławna to jeszcze lepiej! Nagle pod swoim domem masz stado reporterów czekających, aż w akcie desperacji skoczysz z dachu lub po pijaku wsiądziesz do samochodu, powodując wypadek. Zbluzgać, splunąć i dokopać!
     Laura przygląda mi się uważnie. 
     "Oj, chyba przesadziłam..."
     - Przepraszam - kwituję cicho pod nosem.
     - Nie masz za co - uśmiecha się. - Cieszę się, że to z siebie wyrzuciłaś. Widać było, że tłumi się to w tobie od dłuższego czasu. 
     Ma rację. Jakoś mi się lżej zrobiło na duchu, a złość sama przeszła.
     - Nad czym tak debatujecie? - ni stąd, ni zowąd, obok nas pojawia się Werner. - Biegiem na górę do chłopaków!
     - Ja też? - pytam nieco zdezorientowana.
     - Jeżeli chcesz, proszę bardzo.
     - To ja może poczekam...
     Tak więc Laura pobiegła na samą górę skoczni, trener natomiast do gniazda trenerskiego. A ja zostałam sama. 
     W jednej chwili warunki natychmiast sie pogorszyły.Wiatr zaczął mocno "kręcić" po całym zeskoku, a śnieg gęsto prószyć. Tragedia wisiała w powietrzu. Zarzuciłam na głowę kaptur i oparłam się o barierkę, w myślach modląc się, aby przerwano serię. Obecnie znajdowaliśmy się w Willingen, na skoczni Mühlenkopfschanze, gdzie prowadzone były treningi przed konkursami w Oslo. Po godzinie moje modły zostały wysłuchane i serię, po wielu próbach jej kontynuowania, odwołano.
     - Myślałam, że jaja zniosę tam na górze, i przy okazji odmrożę sobie ręce - marudzi Laura. - Jak dla mnie to był zły pomysł, żeby tutaj przyjechać. Przecież już rano było widać, że nic z tego nie wypali.
     - Mi to mówisz? - wzruszam ramionami. 
     - Wybacz, jestem kobietą. Muszę trochę po marudzić - szczerzy się Niemka.
     - To ja chyba jeszcze nie dorosłam - śmieję się.
     - Nie prawda! Już samo to, jak zniosłaś śmierć rodziców świadczy o twojej dojrzałości.
     I znów powracamy do tego tematu. Punkt wyjścia naszej każdej rozmowy. 
     Możliwe, może na zewnątrz nie było tego po mnie widać, ale wewnątrz przeżywałam kryzys, jakiego mój umysł jeszcze nigdy nie doświadczył. Codziennie tysiące myśli przelatywało mi przez głowę i stopniowo niszczyło psychikę (co ja mówię, ona i tak już jest zrujnowana do reszty!), lecz po czasie uporałam się z tym. I tak, jak szybko dotarła do mnie wieść o ich śmierci, tak szybko się podniosłam i ruszyłam dalej. A zawdzięczam to jednej, wyjątkowej osobie...
     - Po prostu się z tym pogodziłam - uśmiecham się lekko, lecz przychodzi mi to z wielkim trudem.
     - No dobrze, to jak ci się podoba w Niemczech? Zadomowiłaś się już? - błyskawicznie zmieniła temat.
     - Jeszcze nie, ale mozolnie zmierzamy w dobrym kierunku zaaklimatyzowania się w nowym środowisku.
     - Powoli, ale do celu? - uśmiecha się.
     - Dokładnie - odwzajemniam uśmiech.
     - Na prawdę cię podziwiam za to, w jaki sposób odbierasz tą stratę. - "Chyba ją zaraz uduszę." - Nie jedna silniejsza psychicznie od ciebie osoba załamałaby się po kilku dniach.
     Szkoda tylko, że sama byłam bliska załamaniu, i gdyby nie Markus możliwe, że wylądowałabym w psychiatryku. To niesamowite, jak wiele szkód może zdziałać jeden wypadek i jakie konsekwencje za sobą nieść, oraz jak wiele ciepła i nadziei na lepsze życie potrafi wnieść do twojej codzienności jedna osoba...

                                                            *********************

     Sezon powoli dobiegał końca. Przed nami zostały tylko zawody w stolicy Norwegii i słoweńska Planica. Mimo to, sprawa wygranej całego cyklu nie była jeszcze jasna i teoretycznie szansę na Kryształową Kulę miało obecnie dwóch zawodników - Prevc i Freund. Severin cały czas chodził poddenerwowany i w jego obecności zgubą było wszczynanie dyskusji "kto w tym roku wygra Puchar Świata?".

     - Masz przecież ogromną przewagę. To będzie zbrodnia w biały dzień, jeżeli Prevc sprzątnie ci Kryształową Kulę sprzed nosa - postanawiam zaryzykować i podnieść Przyjaciela na duchu.
     - Targniesz się na swoje życie - słyszę za plecami szept Wanka. 
     Freund patrzy na mnie spod byka. A mi robi się gorąco.
     "Igrasz z ogniem."
     - A co, jeżeli ci sędziowie są przekupieni i dadzą mu najwyższe noty a mi nie? - w jego oczach widzę łezki. 
     "Tylko nie płacz, bo i ja się rozkleję! Nie tylko ty przeżywasz kryzys."
     - To mu podmienisz narty i go zdyskwalifikują - Andi przyłącza się do rozmowy. 
     - A co jeżeli on też podmieni mi narty? - Freund popada w coraz większy dołek.
     - Nikt nikomu nie będzie podmieniał nart! - denerwuję się. - Ani przeszywał kombinezonów, ani kombinował ze sprzętem. Żadnych numerów, to ma być sprawiedliwa rywalizacja. Wygra ten, kto okaże się lepszy i jestem święcie przekonana, że tym szczęśliwcem okażesz się ty, Sevciu - uśmiecham się do blondyna najszczerzej, jak potrafię. 
     - Też chciałbym być taki optymistyczny, jak ty. 
     - Ja? Optymistka? Chyba w snach - parskam śmiechem. - Po prostu rób to, co wychodzi ci najlepiej. I pamiętaj, że zawsze możesz na nas liczyć. 
     - A ja i tak preferuję opcję z podmienieniem nart - wtrąca Wank.
     - Nawet nie próbuj - patrzę na niego krzywo.

                                                            *********************

     Planica. Miejsce, w którym marzyłam się znaleźć już jako mała dziewczynka, nie mająca jeszcze nic związanego z zawodowym sportem. To tutaj przenosiłam się każdej nocy i śniłam o emocjonującym finale całego cyklu zwieńczonym zwycięstwem Polaka, jednocześnie puchnąc z dumy gdzieś na trybunach. Ale, jak to mówią, dreams come true i właśnie w tej chwili stałam przed ogromną Letalnicą. Chyba nie muszę opisywać jej w samych superlatywach aby zrozumieć, jakie wrażenie wywiera na zwykłym śmiertelniku takim, jak ja. Ale nie po to tutaj przyszłam...
     - Po prostu o tym nie myśl, zrelaksuj się, pobiegaj, rozerwij się i wyłącz. Zawsze tak robię przed zawodami - patrzyłam na Severina, jak poddenerwowany drapie Zoom za uchem. Siedzieliśmy na, jeszcze pustych, trybunach słoweńskiego mamuta, a już jutro miał rozegrać się wielki finał Pucharu Świata. W piątek sytuacja się nieco pokomplikowała i teraz liczył się każdy punkt.
     - Przecież jak jutro Peter wygra, to będę mógł jedynie popatrzeć jak wznosi Kryształową Kulę obok mnie!
     - Nic takiego się nie stanie - zapewniam go.
     - Skąd ta pewność? Wank podmienił mu narty? - patrzy na mnie z nadzieją w oczach.
     - N i e, nie podmienił, jak i również nie przeszył kombinezonu tudzież nie dokonał innej manipulacji ze sprzętem skutkującej dyskwalifikacją - tłumaczę poddenerwowanemu Niemcowi. - Ja też się stresuję, ale staram się o tym nie myśleć.
     - Myślisz że to takie łatwe? Cały sezon harujesz, wylewasz siódme poty na treningach, wygrywasz konkursy tylko po to, aby patrzeć jak jakiemuś gówniarzowi się fartnęło i przypadkiem wygrywa Puchar Świata?
     - Zapewne nie jest to przyjemne uczucie, ale zapewniam cię, że jeżeli będziesz zbyt mocno to przeżywał to w końcu ci się nie uda. Sam będziesz sobie winien - wzruszam ramionami.
     - No dobrze, postaram się, ale nie obiecuję - wstaje. 
     - Trzymamy za ciebie kciuki - uśmiecham się, a Zoom wtóruje głośnym szczeknięciem.
      
                                                            *********************

     Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak bardzo denerwowałam się na jakichś zawodach. Sevi ostatecznie popsuł oba skoki i teraz liczyliśmy tylko na cud. 
     Niemiec siedział tuż przy bandzie z założonymi rękami i obserwował to, co właśnie rozgrywało się na Letalnicy. A działo się dużo.
     - Może do niego pójdę... - rzuca w zamyśleniu Laura.
     - Nie, lepiej nie. Musi sam sobie z tym poradzić - zatrzymuję ją.
     - Przypominam ci, że nie każdy jest tak mocny psychicznie, jak ty - przerywa mi.
     W jednym momencie całe trybuny podrywają się do góry, a słoweńskie flagi zaczynają łopotać na wietrze. Na belce bowiem zasiadał właśnie Peter Prevc. Wstrzymałam oddech i zamknęłam oczy...

                                                      *********************

W ogromnych męczarniach pisałam ten rozdział. Nie miałam na niego kompletnie żadnego pomysłu, no ale na szczęście jakoś dotarłam do końca.
Pozdrawiam! I widzimy się za dwa tygodnie :>