sobota, 28 marca 2015

ROZDZIAŁ DRUGI "Ja i skoczkowie w jednym hotelu? Tego się nie spodziewałam!"

     To był chyba najgorszy lot samolotem w moim życiu! Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak okropnie się czułam. Mimo, że mało spałam w nocy, to podczas lotu nie zmrużyłam oka. Nie potrafiłam. Nie mogłam. Chyba zacznę żałować, że w ogóle pojechałam. Niestety, nie było już możliwości odwrotu. 
     Wysiedliśmy z samolotu. Na lotnisku czekał już na nas busik, którym mieliśmy się przetransportować do hotelu. Ostatnimi siłami doczołgałam się do pojazdu, aby bezwładnie upaś na siedzenie. Ania w ty czasie pokazała, że nie bez powodu jest moją najlepszą przyjaciółką i przyniosła moje bagaże. Co ja bym bez niej zrobiła!
     - Masz szczęście, że dzisiaj nie ma zawodów.
     - Jeszcze tego by brakowało! - odpowiedziałam.
     - Zawodów nie ma, ale są treningi - wtrącił Tomek, jeden z członków kadry. 
     Spojrzałam na niego błagająco. Oj, Tomuś! Ty dobrze wiesz jak zepsuć człowiekowi humor!
     - Nie mam siły, wybaczcie. Dacie sobie rade beze mnie?
     - Pewnie! - wtrąciła Ania. - Nie martw się niczym. Ty pójdziesz do hotelu, odpoczniesz, prześpisz się, a my w tym czasie poćwiczymy do jutrzejszych zawodów. Zgoda?
     - Zgoda.

                                                      *********************

     Po godzinie dotarliśmy pod hotel. Był duży, zapewne pięciogwiazdkowy. Trudno było mi to stwierdzić po wyglądzie zewnętrznym tym bardziej, że właściciel nie raczył pochwalić się swoim niemałym osiągnięciem. Cóż, podobnie jak ja, zdobywając moje drugie z rzędu MŚ. 
     Pod budynkiem stało wiele aut tutejszej telewizji, jak i tych zza granicy. Czyżby dowiedzieli się o naszym przyjeździe? Fakt, w Polsce zarówno ja, jak i członkowie teamu zyskaliśmy ogromną popularność. Byłam rozpoznawana przez prawie każdego mieszkańca naszego kraju oraz sporą grupkę wtajemniczonych* zza granicy, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że o moim istnieniu dowiedziałyby się zagraniczne telewizje! Śmiałam wątpić i w głębi serca miałam nadzieję, że moje spekulacje były trafne. Nigdy nie lubiłam kamer, świateł fleszy, tysiąca dziennikarzy pytających o to samo. Nie, przepraszam, źle to ujęłam. Irytowało mnie to jak cholera!
     Zbliżyliśmy się do wejścia. W samochodzie zregenerowałam trochę siły i nareszcie byłam w stanie pociągnąć za sobą walizkę. Torbą jednak musiała zająć się Ania (ukłony w jej stronę). Wzięłam psa na smycz i o mało co, a na korytarzu nie zderzyłabym się z... Manuelem Fettnerem! 
     - Przepraszam, nie zauważyłam cię - wydukałam.
     - Nic nie szkodzi - uśmiechnął się chłopak i pogłaskał Zoom. - Ładny piesek!
     Na znak wdzięczności obdarzyłam go moim szczerym uśmiechem, nic więcej nie potrafiłam powiedzieć. Wmurowało mnie w ziemię. Dosłownie!
     "Teraz już wszystko jasne... To stąd tylu dziennikarzy! Ale zaraz... Ja i skoczkowie w jednym hotelu? Tego się nie spodziewałam!" 
     Odebrałam klucze do pokoju, na szczęście, był jednoosobowy. Przynajmniej będę mogła się spokojnie wyspać.
     Weszłam po schodach, cierpliwie szukając pokoju.
     "78, hmm... To chyba gdzieś tutaj."
     Podeszłam do drzwi z tymże numerem i rozejrzałam się po korytarzu. Nie było nikogo prócz mnie i suczki. Włożyłam klucz do zamka, przekręciłam, a moim oczom ukazał się piękny, skromny pokoik. Było biało, klasycznie, w oknie wisiały długie firany aż po samą podłogę. Zoom chyba tez się spodobał. Wyciągnęła swoje posłanie na środek i położyła się "do góry kołami".
     "Ten pies mnie przeraża." uśmiechnęłam się. W sumie, nie pozostało mi nic innego niż podzielenie losu towarzyszki i pozostanie w takiej pozycji do samego ranka. Pełen chillout!

                                                      *********************

     Obudził mnie budzik. Zanim jednak zlokalizowałam telefon minęło sporo czasu. Spojrzałam na zegarek. 9:12! "Przynajmniej się wyspałam". Ból ustąpił, czułam się jak nowo narodzona, czego powiedzieć nie mogłam chociażby wczoraj. Wygramoliłam się spod kołdry. Pierwsze co ujrzały moje oczy była Zoom na parapecie. To było dziwne, nigdy wcześniej tak nie robiła. Coś przykuło jej uwagę. Podeszłam do okna. Byli to skoczkowie grający w piłkę na ośnieżonym boisku. "Ci to mają zdrowie." Pogłaskałam suczkę, ubrałam się i wyszłam na śniadanie. Nie bałam się zostawić jej samej w pokoju, robiłam to za każdym razem, kiedy jechałyśmy razem na zawody. Miałam do niej bezgraniczne zaufanie. 
     Zeszłam do restauracji. W powietrzu unosił się zapach świeżo ugotowanej jajecznicy oraz owocowych konfitur. Poszukałam wzrokiem stolika, gdzie siedziała Ania bądź ktoś z naszej ekipy. Jest! Podbiegłam do niej i usiadłam. 
     - Jak ci się spało?
     - Dobrze, dziękuję. Czuję się o wiele lepiej.
     - Bałem się, że już do nas nie zejdziesz - powiedział Tomek siedzący na przeciwko mnie.
     - Prędzej czy później i tak bym zeszła. Znasz Zoom, zawsze budzi mnie przed budzikiem. Dzisiaj jedynie coś ją zajęło... Ale nieistotne! No, mówcie, jakie macie plany na dzisiejszy konkurs?
     - Cóż, ja myślałam o powtórzeniu freestyle'u z DCDC* we Wrocławiu. No wiesz, ten z tą multiplą* która tak ci się podobała. Wprowadzę drobne korekty i myślę, że dzięki niemu razem z Zipem podbijemy Japonię. 
     - Tak, pamiętam. A ty Tomek?
     - Ja całą zimę układałem nowy układ.
     - Diva radziła sobie z jego przyswojeniem?
     - Jak to ona - zaśmiał się. Rzeczywiście, Diva pomimo, że była weteranką polskiego dog frisbee, to szybko uczyła się nowych rzutów. - Mieliśmy jedynie problemy z dog catch'em*. Trochę jej się przytyło przez zimę. 
     Doskonale wyobrażam sobie Tomka łapiącego prawie dwudziesto kilogramowego bordera. Sama znajdowałam się w podobnej sytuacji, ale pięć lat temu, próbując nauczyć mojego dwa razy cięższego owczarka niemieckiego właśnie dog catch'a. Od tamtej pory wychodzę z błędnego założenia, iż do frisbee nadają się tylko psy małych gabarytów.
     - A jak u was? - ze wspomnień wyrwała mnie Ania, łapiąc jednocześnie za moją rękę.
     - U nas? No więc, skleiłam nasze najlepsze akrobacje i wyszedł nawet fajny pokaz - powiedziałam z zadowoleniem. 
     - Rozgromisz konkurencję. Jak zawsze - dodał Tomek.
     - Nie zależy mi na wygranej. Muszę skupić się wyłącznie na zakwalifikowaniu do Mistrzostw Świata. Przebieg musi być czysty i na tyle atrakcyjny, aby sędziowie dali nam najwyższe oceny.
     - Przecież sędziowie cię lubią - dodała sarkastycznie Ania. 
     - Phi... Śmieszne! - odpowiedziałam. - A gdzie reszta ekipy?
     - Asia z Paulą poszły na zakupy a Ola, Paweł i Klaudia rozejrzeć się po okolicy.
     - Na zakupy? - spytałam z niedowierzaniem.
     - Tak, tłumaczyły się, że zapomniały spodni a te, w których przyjechały nie nadawały się do konkursu.
     - Oczywiście wrócą z setką innych ubrań - zaśmiałam się.
     - Zapewne tak - dodali razem zgodnie.
     W czasie rozmowy rozglądałam się po pomieszczeniu. Było w nim kilku skoczków, którzy prawdopodobnie odpuścili sobie dzisiejsze serie treningowe lub nie dostali powołania od trenera. Spoglądali na nas kątem oka. Zapewne zdążyli podejrzeć mnie idącą z Zoom korytarzem i zrobić z tego nie małą sensację w swoim środowisku. No bo przecież dziewczyna z psem to bardzo niespotykane zjawisko! Jednak mało mnie to obchodziło, bowiem pochłonęła mnie rozmowa ze znajomymi.

                                                      *********************

     Po śniadaniu udałam się do pokoju. Jednak w połowie drogi osłupiałam. Głośne szczekanie rozległo się na korytarzu. O zgrozo, znam ten głos! Towarzyszył mi już 3 rok. Doskonale wiedziałam, co oznacza. Coś mocno rozdrażniło sunię. Wparowałam do pokoju. Zoom leżała pod łóżkiem, nasze okno było całe w śniegu, a z zewnątrz dało się słychać głośne śmiechy.
     "No nie. Brakowało mi tylko wystraszonego i zdezorientowanego psa przed samymi zawodami. I zdenerwowanego personelu na głowie..."
     - Co tu się...- nie zdążyłam dokończyć, bo oto śnieżka z impetem trafiła mnie w twarz. Śmiechy umilkły.
     - Nic ci nie jest? -usłyszałam z dołu męski głos z wyraźnym niemieckim akcentem. 
Otrzepałam twarz ze śniegu.
     - W porządku. Moglibyście jednak, z łaski swojej, znaleźć inny cel waszej chorej zabawy?! -krzyknęłam poirytowana. 
     - Już, oczywiście. Przepraszamy! -powiedział jeden z nich. 
     Nie odpowiedziałam, byłam zdenerwowana. Szybko zamknęłam okno. Nie wiedziałam nawet kim byli. Szczerze? Nie obchodziło mnie to. Ten dzień mógłby się potoczyć zupełnie inaczej, milej, ale oczywiście grupka niedorozwiniętych chłopaków (mężczyznami bym ich nie nazwała) musiała go popsuć. Pierwszy raz w życiu znienawidziłam skoczków. 

                                                      *********************

     Lekko zrażona zaistniałą rano sytuacją udałam się na poranny spacer. Musiałam jakoś wyładować emocje. Robiłam to niestety na suczce, która cierpliwie znosiła moje grymasy.
     Poszukałam w miarę dużej polany i rzuciłam psu frisbee. Nareszcie się odstresowałam. W takich momentach uświadamiam sobie, że gdyby nie Zoom moje życie byłoby zupełnie inne, o 180 stopni. Była moim osobistym psychologiem, doskonale mnie rozumiała. Wiedziała kiedy miałam gorsze dni i sukcesywnie poprawiała mi humor. I chyba za to kochałam ją najbardziej.
     Po treningu przywołałam ją do siebie i powiedziałam:
     - Nie musisz udowadniać, że jesteś najlepsza, bo przecież jesteś! Każdy to wie, ty, ja, przyjaciele, hodowcy, rywale... Po prostu dobrze się baw.
     Mówiłam do niej zawsze przed każdymi zawodami. Może to być trochę dziwne, ale pomagało. Dyski kochała najbardziej na świecie, zaraz po mnie. Wiedziałam dobrze, że czerpie z tego ogromną radość. Nie odczuwała tej presji przed każdym startem, co ja. Bynajmniej nie chciałam, żeby poczuła. I do tej pory mi się udawało. Ucałowałam jej czoło i zapięłam smycz na pięknych, kolorowych szelkach norweskich uszytych przeze mnie na jej drugie urodziny. Żwawym krokiem pomaszerowałyśmy w stronę hotelu. Wszystko zaczęło się powoli układać.

                                                      *********************
*Wtajemniczonymi będę tutaj nazywała osoby, które trenują bądź znają się na psach.*
*DCDC (Dog Chow Disc Cup) jest polską imprezą sportów kynologicznych, głównie dog frisbee. Coś a'la Lotos Cup :P*
*Multiple, dog catch to rzuty używane podczas pokazu dog frisbee. Będę ich czasami używać. Można się z nimi zapoznać tutaj.*

No to macie drugą część :D Tak jak mówiłam, postaram się stopniowo eliminować wątek psów. W następnym poście będzie już pół na pół (czyli połowa o psach, połowa o skokach). 
Dziękuję za komentarze pod poprzednim rozdziałem. Naprawdę nie macie pojęcia jak mnie to cieszy :D Co do tych akapitów i myślników, to jest to moje pierwsze internetowe opowiadanie jakie piszę, mam nadzieje, że to zrozumiecie :) Postaram się eliminować błędy na bieżąco i, rzecz jasna, wydłużać posty, bo czytając inne blogi mam wrażenie, że moje rozdziały to istne dno, jeżeli chodzi o długość :/ 

No to mamy pierwszy weekend bez skoków :( Jak zamierzacie go zagospodarować? Ja szczerze mówiąc oprócz niedzielnego meczu to nie mam zielonego pojęcia :D
Btw. jak pewnie zdążyliście zauważyć na blogu pojawiła się piosenka, nieprzypadkowa ;) Ale o tym w najbliższych rozdziałach :))
Mam nadzieje, że się Wam podoba :*
I pamiętajcie!

Komentujesz = MOTYWUJESZ!
(jeżeli chcecie być na bieżąco obok dodałam opcję obserwatorów; wiecie co robić :D)

piątek, 20 marca 2015

ROZDZIAŁ PIERWSZY "Dla nas i tak będziesz mistrzynią!"

     Ten wieczór spędziłam w towarzystwie Zoom, która ostatnio była obiektem moich wyżalań. Z jednej strony występ w telewizji dobrze mi zrobił, z drugiej jednak, obok miłych komentarzy i gratulacji dostawałam też niemałą liczbę obelg w moją stronę, których raczej nie zdołałabym powiedzieć na głos. Byłam w szoku, że ludzie mogą doprowadzić się do takich czynów!(raczej, słów) Bezsilna włączyłam telewizję w poszukiwaniu jakiegoś ciekawego programu. Nagle zadzwonił telefon. Sięgnęłam i przejechałam palcem po ekranie w celu odebrania mimo, że nie chciałam z nikim rozmawiać.
     - Halo?
     - Witaj, mistrzyni! - osoba po drugiej stronie była wyraźnie zadowolona. Jej głos był mi dobrze znany, przez co wywołał uśmiech na mej twarzy. Taka to już natura Ani. Potrafi mnie rozweselić i podnieść na duchu nawet w najgorszych chwilach. - Pamiętasz o jutrzejszym konkursie w Vikersund?
     Na śmierć zapomniałam. Konkurs! 
     - Dobrze, że mi przypomniałaś. - nerwowo zaczęłam szukać wzrokiem mojej walizki, która jak się później okazało, leżała tuż obok moich nóg. 
     - W takim razie nie przeszkadzam ci. Pa!
     - Pa! - uśmiechnęłam się i odłożyłam słuchawkę. 
     Wyciągnęłam walizkę spod łóżka. Od ostatniego wyjazdu minęło sporo czasu, toteż była trochę zakurzona. Przetarłam ją lekko rękawem i doprowadziłam do porządku. Długo stałam przy szafie, ten sam problem pojawiał się przed każdymi zawodami. Robiłam to tysiące razy, ale oczywiście mój umysł musiał w między czasie krążyć gdzieś między niebem a ziemią zapominając, co ma zrobić. Z tego "snu" wyrwała mnie Zoom, która wyraźnie wyczuła moje głębokie zamyślenie. Szturchnęła mnie nosem. Ocknęłam się. Pierwszą rzeczą, jaką ujrzałam, były czarne, zwężane dresy firmy Nike oraz szara bluza z jakimiś napisami po angielsku. Nigdy nie kwapiłam się do ich przetłumaczenia, choć angielski miałam opanowany do perfekcji. Oprócz tego spakowałam mnóstwo innych rzeczy, wytarte rurki, topy, koszule... Nie wiem, do czego mi to było potrzebne, ale zabierając ze sobą całą szafkę czułam się pewniejsza. Drugą torbę przeznaczyłam na kamizelkę, dyski, zabawki i inne pierdółki dla psa. 
     Kiedy skończyłam, bezwładnie rzuciłam się na łóżko, kontynuując zaczęta wcześniej czynność, czyli przeskakiwanie programów telewizyjnych w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Trafiałam kolejno na seriale, filmy akcji, komedie, bajki... Nic mi nie odpowiadało. "Jest tyle ciekawych zajęć, a ty bezmyślnie patrzysz się w ten telewizor i nic nie robisz!" Fakt, w pewnym sensie byłam leniem, czasami myślę, że gdyby nie pies, nie ruszałabym się z domu nawet na krok. Ale odpowiadało mi to. Nawet chyba bardziej niż czyjeś towarzystwo. W pewnej chwili trafiłam na coś, czego nie znoszę. Polityka! To jest chyba bardziej skomplikowane niż enigma... Mimowolnie słuchałam wypowiedzi polityków, sprzeczali się o los Ukrainy, czy wysyłać broń, czy jej pomóc... Na dole ekranu zaczęły przewijać się informacje z ostatniej chwili. Ktoś zginął, ktoś miał gdzieś wypadek, aż w końcu pojawiło się zdanie "Polscy skoczkowie przed chwilą wyruszyli do Vikersund. Czy padnie rekord świata? O tym przekonamy się za dwa dni" Pisało coś jeszcze o godzinach transmisji, o tym, kto aktualnie jest liderem, ile ma punktów, ale mnie to nie obchodziło. Chodziarz z jednej strony tak, i to bardzo! Ale nie mogłam nic poradzić na to, że mój umysł na tę wieść automatycznie się wyłączył... 
     Moje największe marzenie miało okazję się spełnić. Nerwowo zaczęłam szperać w internecie godziny rozpoczęcia konkursów moich i tych, w których będą rywalizować skoczkowie. Nie pokrywały się. Jakie szczęście! Zarezerwowałam bilety na oba konkursy na mamucie. W tej chwili przeszył mnie okropny ból brzucha. "Dziewczyno, kiedy ty ostatnio jadłaś?" No tak, tyle wrażeń jak na jeden dzień na pewno nie odbiło się pozytywnie na moim zdrowiu. Ostatnimi siłami podeszłam do lodówki i wyjęłam pierwszy lepszy serek naturalny. Zjadłam go łapczywie, po czym weszłam do łazienki wziąć szybki prysznic. Wychodząc z niej, mało nie zabiłam się o próg. "I ty w takim stanie chcesz jechać do Norwegii?" Nie było mowy o odwrocie. Odbywały się tam nie tylko loty, ale ważne dla mnie kwalifikacje do nadchodzących Mistrzostw Świata w Japonii. Nie mogłam się załamać. Położyłam się na łóżku i natychmiast zasnęłam.

                                                    *************************

     Następnego dnia nie czułam się w cale lepiej. Tym razem ból przeniósł się z brzucha na Bogu ducha winną głowę, która ledwo co wytrzymywała agresywne ataki. Nie było wyjścia. Połknęłam tabletkę, przepiłam wodą i poczekałam chwilę, aż ból ustąpi. Nie ustąpił, ale nie był już tak nasilony, jak wcześniej. Doprowadziłam się do porządku, założyłam ubrania, a psu szelki norweskie (nie bez powodu!). Ruszyłyśmy przed dom. Na podjeździe czekała już taksówka, którą w między czasie zamówiłam. Podjechaliśmy na lotnisko. Pies wyszedł pierwszy, ja za nim. Wydałam komendę "zostań!", po czym wyciągnęłam walizkę z bagażnika. Uprzejmie podziękowałam taksówkarzowi i udałam się da środka. Czekała tam na mnie już cała Polska ekipa, z Anią, oczywiście.
     - Już myślałam, że odpuścisz zawody - powiedziała.
     - Ja? Myślałam, że dobrze mnie znasz - mimowolnie uśmiechnęłam się, choć w głębi duszy żałowałam tego wyjazdu. Nie było jednak odwrotu.
     - Nie wiem, czy ktoś na świecie będzie potrafił ci przemówić do rozsądku - parsknęła. 
     - O to się nie musisz martwić - pokazałam moje zażenowanie, co nie spotkało się z aprobatą u znajomych. Ania zauważyła, że coś jest ze mną nie tak. Podeszła, złapała za rękę i z troską w głosie, powiedziała.
     - Nie musisz jechać. Udowodniłaś, ze jesteś najlepsza i każdy to wie. Nie musisz pokazać tego kolejny raz. Dla nas i tak będziesz mistrzynią! - słowa przyjaciółki podniosły mnie na duchu, byłam jednak nieustępliwa.
     - Dam radę - na mojej twarzy nareszcie zagościł szczery uśmiech.

                                                       *************************

Mam nadzieję, że post Wam się podoba. Z czasem wątek psów powoli zacznie znikać, a zacznie krążyć w okół skoków. 
Zostawiam do Waszej oceny! :))
Chciałabym jeszcze serdecznie podziękować Milce za pierwszy komentarz. Nic tak nie cieszy jak kilka ciepłych słów :* Postaram Was nie zawieść!
(od dziś posty będą pojawiać się w każdy weekend)
Komentujesz = MOTYWUJESZ!

wtorek, 17 marca 2015

PROLOG

     Zacznę od tego, że niedawny występ w telewizji mocno odbił się na moim życiu codziennym. Nagle z dnia na dzień zaczęłam dostawać tysiące wiadomości z gratulacjami. Mimo, iż ta cała moja "szopka", jaką odstawiłam przed kamerami nie za bardzo mi się podobała i po kilku dniach doszłam do wniosku, że zrobiłam z siebie kompletne pośmiewisko, ludziom najwyraźniej się to spodobało. Wróciłam do tego dnia. 
Ogromna sala, dziesiątki ludzi, sportowcy, których tyle razy oglądałam w "kolorowym pudle", telewizyjne osobliwości i ja, pomiędzy nimi. Szara myszka, która, według wielu, z prawdziwym sportem miała mało do czynienia. Ceremonia zaczęła się, wywoływano po kolei kandydatów, aż przyszła kolej na mnie. Widziałam na twarzy innych to zdziwienie, kiedy przedstawiono mnie słowami "Kocha góry, lecz to nie halnemu nakazuje, gdzie ma się pojawić. Robi to z latającymi dyskami, za którymi podążają jej czworonożni towarzysze"(tak na marginesie - napisałabym to lepiej!). Mimowolnie weszłam na scenę, podziękowałam za wręczenie nagrody i zaczęłam swoją przemowę, której, szczerze mówiąc, nie pamiętałam następnego dnia. Wszystko zaczęło się układać w jedność po obejrzeniu filmiku z ceremonii. Kiedy skończyłam, usiadłam obok żony Roberta Lewandowskiego, Anny. Czułam w niej kobiecą solidarność, którą razem próbowałyśmy przełamać w gronie mężczyzn.
     Kiedy już wszyscy sportowcy siedzieli na sofach, przyszedł czas na ogłoszenie wyników. Kolejni wielcy ludzie "odpadali", aż zostałam ja, Mariusz Wlazły i Kamil Stoch. W głębi serca liczyłam, że zajmę ostatnie miejsce, o wygranej nie wspominając! Pierwszy odpadł Mariusz, aż zostałam z podwójnym Mistrzem Olimpijskim, Mistrzem Świata i zdobywcą Kryształowej Kuli, którego obecność nieco mnie onieśmielała. W końcu był moim idolem, cóż, odkąd zaczął karierę sportowca. 
Niecierpliwiłam się. Kolejne sekundy dłużyły się w nieskończoność. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że chwila ta trwa niespotykanie długo. Zakończyła się... moim zwycięstwem! Byłam chyba bardziej zdziwiona niż wszyscy ludzie zgromadzenia w sali razem wzięci. Gdyby ktoś na początku mojej kariery sportowej powiedział mi, że za kilka lat będę stała obok najlepszych czekając na wyniki najlepszego sportowca roku (którym po czasie okazałam się ja), serdecznie bym go wyśmiała i powiedziała, że jest skończonym idiotą. 
     Po ceremonii dostałam gratulacje, poklepywano mnie po ramionach, całowano po policzkach... I nie było to miłe uczucie wiedząc, że najlepsi stali się w obecnej chwili gorsi, a tą silniejszą okazała się młoda dziewczyna nakazująca psom skakać po frisbee lub pokonywać tor agility. Poczułam się głupio, lecz po chwili zatopiłam swoje smutki w alkoholu.
     Ten wieczór na zawsze zapadnie mi w pamięć i posiedzi tam dopóty, dopóki Ktoś tam na górze nie przesądzi o moim prawie bytu. 
                                                      ****************
No to jest, pierwszy "treściwy", że się tak wyrażę, post :D Jestem z niego na prawdę zadowolona!
Nie chciałam wszystkiego ujawniać, reszty dowiecie się w kolejnych rozdziałach :))
Post zostawiam do waszej oceny i liczę, że spotka się z dużym gronem zadowolonych odbiorców :))

Btw. notki będą pojawia się regularnie, co piątek. W głowie mam poukładana historie mniej więcej do połowy, także bądźcie cierpliwi! :***

Zaczynamy!

Wtorek, wieczór, rodzice oglądają swoje "dreszczowce" w telewizji, a ja postanawiam założyć bloga... Sama się sobie dziwię :D Teoretycznie miałam ochotę założyć go już kiedyś, ale gdzieś w głębi serca czułam strach, że coś nie wyjdzie, coś źle się potoczy, posty będą za krótkie, mało atrakcyjne, ciekawe... Mimowolnie zrobiłam to, jestem pełna entuzjazmu i nadziei, że ktoś będzie czytał moje wypociny i z anielską cierpliwością znosił błędy, jakie zapewne będę popełniała pisząc kolejne historie. Mam również nadzieję, że spotkam się z uzasadnioną krytyką, która będzie motywująca, bo słodząc sobie życie na pewno nie wyjdzie mi to na dobre :))
O czym będzie blog? To postaram rozwinąć się w osobnej podstronie tak, aby przyszli czytelnicy nie musieli szperać w historii i nie szukać łapczywie prologu, który niebawem pojawi się na blogu.
Tak więc, do zobaczenia! :))