niedziela, 21 czerwca 2015

ROZDZIAŁ JEDENASTY "To miało się nie wydać."

     Stałam przed hotelem. Nade mną wisiała wielka miska napełniona wodą (zimną oczywiście), którą pewnie trzymał Sev i Andi. Laura w tym czasie pobiegła po ręcznik i suche ubrania, reszta natomiast nie mogła doczekać się niesamowitego widowiska i czekała na rozwój wydarzeń. 
     Sędzia: Marinus Kraus
     Egzekutorzy: Severin Freund i Andreas Wellinger.
     Oskarżona: Katarzyna Pisarska
     "Co ja wam takiego zrobiłam?"
     - Kraus, z piekła się za to nie wygrzebiesz - wycedziłam przez zęby. Chwilę potem lodowaty strumień wody spłynął po moim ciele. - Nie daruje ci tego!

                                                      *********************


     Suszyłam włosy dobre pół godziny. Kręciły się przy tym niemiłosiernie, wiec po skończeniu zabiegu byłam zmuszona upiąć je w wysokiego koka. Niewykluczone, że z samego rana czeka je bliskie spotkanie z prostownicą. 

     Kiedy wyszłam z łazienki, wszyscy, z wyjątkiem Markusa, spali w najlepsze: na podłodze, łóżkach, w fotelach i jeszcze innych miejscach, których nie jestem w stanie wymienić. Freitag coś dukał po niemiecku a reszta chrapała i nie zdziwiłabym się, gdyby komuś zza ściany to przeszkadzało. 
     - Długo już tak śpią? - szepczę, tłumiąc śmiech.
     - Kiedy tylko wróciliśmy z powrotem, padli jak zabici. 
     - Budzimy ich, czy damy im pospać? - lustruję pokój badawczym wzrokiem.     
     - Lepiej nie. I na wszelki wypadek zamknijmy pokój na klucz.
     - Zostawimy Laurę samą z chłopakami?
     Markus wzrusza tylko ramionami i udaje się do wyjścia - Idziesz, czy zostajesz z nimi? 
     Bez namysłu ruszam jego śladem i chwilę potem znajdujemy się pod drzwiami do mojego pokoju. 
     - Może wejdziesz?
     - Nie dzisiaj, jutro z samego rana czeka mnie pobudka.
     - Samolot mamy przecież po południu - upieram się.
     - Zapomniałaś chyba, że trzeba obudzić tamtych śpiochów. 
     - Jakoś sobie poradzą - uśmiecham się. - No wchodź!
     - Skoro nalegasz...
     Resztę tego wieczoru spędziliśmy na rozmowach. Było tak jak dawniej, kiedy dopiero zaczynaliśmy naszą znajomość. Rozprawialiśmy o wszystkim: o skokach, skrupulatnie oceniając występy wszystkich zawodników; o Mistrzostwach, wrażeniach, jakie nam towarzyszyły podczas ich trwania, a przede wszystkim o życiu. Wróciły wspomnienia, wspólne przemyślenia, Vikersund, pierwsza "randka" i jeden, ciągle nasuwający się i niedający mi spokoju wniosek  - chłopaku, gdzie ty się ukrywałeś całe moje życie? 
     Jakby na zawołanie powróciły motyle w brzuchu, z każdą sekundą nasilające swoją defiladę na mój żołądek, oraz uczucie, jakbym traciła czucie w nogach. A to za sprawą jednego spojrzenia, jednego uśmiechu, obecności jednej, wyjątkowej osoby, przy której mój umysł wariuje i sprawia, że zaczyna pracować w sposób irracjonalny. 
     A kiedy zmorzył nas sen, wtuliłam się w tors Niemca i zasnęłam.

                                                      *********************


      Obudził mnie dźwięk telefonu. W pokoju, poza mną, nie było nikogo. Przyłożyłam słuchawkę do ucha i głośno ziewając, powiedziałam: 

     - Właśnie mnie obudziłaś, bardzo ci za to dziękuję. 
     - Zawsze lubiłaś, kiedy rano dzwoniłam - w głosie Ani usłyszałam nutę zawodu. - Poza tym, jest już dziesiąta, a ty jeszcze śpisz?
     - Przepraszam, która?! - natychmiast się ożywiłam. 
     - Dziesiąta rano. Kaśka, tylko nie mów mi, że...
     - Zaspałam! - krzyknęłam i zerwałam się na równe nogi - Wybacz kochana, ale muszę już kończyć. Wieczorem pogadamy. Pa! - rzuciłam telefon na łóżko i pobiegłam do łazienki. 
     W przeciągu godziny zdołałam się spakować i doprowadzić do porządku, co u mnie jest dość rzadko spotykanym zjawiskiem. Złapałam za walizkę i zbiegłam na dół. Tak jak myślałam, wszyscy czekali tylko na mnie. 
     - O, jesteś już! - zawołał trener. - Już się bałem, że zaspałaś. Jesteśmy już wszyscy?
     - Tak jest! - zawołali zgodnie.
     - W takim razie, wsiadamy - wskazał autokar, którym mieliśmy udać się na lotnisko w Sztokholmie. 

                                                      *********************


     Późnym popołudniem, koło godziny osiemnastej, pojechałam odebrać Zoom z hodowli. Do końca dnia nie opuszczała mnie na krok, a "uśmiech" z jej pyszczka nie schodził nawet na sekundę. Dopiero w tedy zrozumiałam, jak bardzo mi jej brakowało. To dzięki niej nauczyłam się cieszyć chwilą, chłonąć życie i nie tracić czasu na smutek. Mimo zmęczenia, z chęcią wyszłam z nią na spacer dookoła osiedla, a jej kaprysy na zabawę w najbardziej nieodpowiednim momencie (czyt. w środku nocy - przyp. red.) znosiłam z ogromnym bananem na twarzy. Nie ma na świecie mocy, która zdołałaby ją uspokoić.
     - To najszczęśliwszy pies, jakiego w życiu widziałam - mówi ze śmiechem Ania na widok Zoom błądzącej po całym mieszkaniu. 
     - Stęskniła się - drapię sunię za uchem.- I ja za nią też. 
     
                                                      *********************

     Kilka dni po moim przyjeździe do Polski postanowiłam odwiedzić rodziców. Nie kontaktowałam się z nimi podczas mojego pobytu w Szwecji, toteż uznałam, że należą im się wyjaśnienia. 
     - Witaj córeczko - mama uściskała mnie na powitanie. Zrobiła to bez jakichkolwiek emocji, jakby z przymusu. Nawet Zoom, dotąd przepełniona radością, była obojętna, jakby uszło z niej całe życie. 
     - Dzień dobry - przekroczyłam próg domu. - Jest tata?
     - Nie uprzedziłaś nas o swoim przyjeździe. Jestem sama.
     - Rozumiem - skwitowałam cicho i zajęłam miejsce na wygodnej kanapie.
     Pani Pisarska udała się do kuchni, aby zaparzyć kawę, po czym usiadła obok mnie.
     - Sumienie cię gryzło? - zapytała po chwili.
     Otworzyłam szerzej oczy ze zdumienia.
     - Proszę? 

     - Przecież nie przyjechałaś tutaj o tak, z nudów. Coś przede mną ukrywasz.
     - Wróciłam do Polski po ponad tygodniu nieobecności, to już jest powód, żeby was odwiedzić. 
     Ona jedynie prychnęła i podeszła do stolika stojącego przy ścianie. Leżała na nim kolorowa gazeta. Chwyciła ją i podała.
     - Możesz mi to wytłumaczyć? - wskazała palcem jeden z artykułów. Było to czasopismo sportowe, a na jej okładce, jak byk, widniało moje zdjęcie pod skocznią w Falun. Tuż pod nim znajdował się podpis: "Niemiecka kadra skoczków ma nowego członka. Jest nią Polka Katarzyna Pisarska, która zasłynęła ze swoich mistrzowskich występów w dog frisbee." 
     "Pieprzeni fotografowie, zawsze wiedzą, do czego się przyczepić..."
     Chwyciłam gazetę i uważnie przyjrzałam się zdjęciu. I zrobiło mi się zwyczajnie głupio. 
     "To miało się nie wydać."
     - Co ty sobie myślałaś?! Do reszty ci odbiło?! Przecież ty ich nie znasz, to są obcy ludzie! Oni tylko czekają na takie dziewczyny jak ty, żeby je wykorzystać - zaczęła na mnie krzyczeć. - Woda sodowa ci odbiła od tej sławy, czy jak? 
     - Mamo, posłuchaj mnie - kiedy przestała, to ja podniosłam głos. - Nie znasz ich, nie masz prawa ich oceniać! To są moi przyjaciele, mam do nich pełne zaufanie i nie musisz się martwic o to, że któremuś przyjdzie do głowy mnie zgwałcić!
     - Pojechałaś z nimi na zawody i już im ufasz. Tez mi coś! - zaśmiała się.
     - Ja przynajmniej otworzyłam się na ludzi, w przeciwieństwie do ciebie.
     - Och, doprawdy? A zapomniałaś już, ile przecierpiałaś przez Łukasza? Ile łez przez niego wylałaś? Ile nocy nie przespałaś? 
     - To jest moja sprawa i nie chcę do tego wracać. Nie ja popełniłam błąd, on mnie po prostu wykorzystał i perfidnie owinął wokół palca.
     - To skąd wiesz, że oni tego nie zrobią? 
     - Bo im ufam, oni nie są tacy jak Łukasz. Przynajmniej...
     - Przynajmniej kto? - dopytuje mama.
     "Wpadłaś!"
     - Kaśka, mów jak na spowiedzi! Pojechałaś tam ze względu na któregoś z nich, mam rację? Spotykasz się z którymś?
     - Nie, to nie tak... mamo.
     - A jak?!
     "No właśnie: jak? I co ja mam jej odpowiedzieć? Słuchaj, bo ja sama się w tym trochę gubię i nie do końca jestem jeszcze pewna swoich uczuć, ale najprawdopodobniej będziemy razem. Będziemy mieszkać w górach, mieć dwójkę dzieci i stadko psów, tak przynajmniej wyczytałam z gwiazd."
     Nie wytrzymałam. Wstałam i udałam sie do wyjścia.
     - Zoom, idziemy! - zawołałam psa.
     - O nie, moja kochana. Nigdzie nie idziesz - złapała mnie za rękę. - Zostajesz u nas.
     - Nie możesz mi rozkazywać, jestem dorosła, zapomniałaś? 
     Zaniemówiła. Puściła moje ramię i uśmiechnęła się lekko. 
     - No dobrze, skoro uważasz, że jesteś już  d o r o s ł a, to proszę. Jedź do nich, wypłacz im się na ramieniu i poskarż, jaką to masz okrutną matkę - wzruszyła ramionami. - Ale jeżeli ci się coś stanie, to nawet się nie waż do mnie przychodzić. 
     - Wydziedziczasz mnie? - zapytałam.
     - Zejdź mi z oczu - odwróciła się. Dla mnie był to jasny przekaz, potwierdzenie na wcześniej zadane pytanie. Wybiegłam z domu, mijając ojca w wejściu.
     - Dzień dobry, kochanie! Jak minęła podróż? - chciał mnie objąć, lecz ja go minęłam i pobiegłam w stronę samochodu. - Kasia? Co sie stało? Kochanie, co ją ugryzło? - zwrócił sie po chwili do mojej matki. Chociaż nie wiem, czy mogę ją tak jeszcze nazywać... 

                                                      *********************

     Nie chciałam jej znać. Zraniła mnie. Powiedziała parę słów za dużo. Gdyby nie wspominała o Łukaszu... Może bym jej wybaczyła, może bym przymknęła na to oko, może nie wybiegłabym z płaczem z domu. Może...
     W głębi serca byłam dumna z siebie, że się jej wreszcie sprzeciwiłam, a dobrze wiem, że tego nienawidzi. Zawsze byłam podporządkowana, wedle jej przyjętego harmonogramu, mając zaplanowany dzień niemalże co do sekundy, chodząc jak w zegarku. I choć na zewnątrz jest cenionym człowiekiem podziwianym za zachowanie, to w domu zmienia się o 180 stopni i się z tobą, że tak powiem, nie pierdoli. Z drugiej jednak strony, miałam okropne wyrzuty sumienia, w końcu to moja matka - jedyna osoba, która zna mnie na tyle dobrze, że rozumiemy się bez słów...
     "Och, co ty narobiłaś?! Mogłaś zostać w domu, zakończyć tę znajomość i nie utrzymywać z nim kontaktu..."
     Rozpłakałam się. Łzy płynęły mi strumieniami po rozgrzanych policzkach i bezwładnie spadały na pościel.
     Byłam sama, w swoim domu, w ukochanym Krakowie. Ciemność otaczała mnie zewsząd, a jedynym źródłem światła była mała lampka stojąca gdzieś w kącie pokoju. Siedziałam skulona na łóżku, płakałam. Zoom leżała przy moim boku i tylko spoglądała na mnie smutnym wzrokiem, co chwile szturchając mnie nosem. Próbowała mi pomóc, bezskutecznie. W końcu, po kilku nieudolnych próbach rozweselenia mnie, wstała i zaczęła lizać moją twarz. 
     - Zoom, przestań. No już, przestań - zaśmiałam się, jednak suczka nie miała zamiaru przestać. - Nie liż mnie. Dobrze, nie będę płakać, tylko przestań.
     Ona jedynie popatrzyła na mnie tym swoim hipnotyzującym, borderzym wzrokiem, po czym usadowiła się na skraju łóżka i udała na zasłużony odpoczynek. Moją kłótnię z rodzicami przeżywała równie mocno, co ja. Kto by się spodziewał, że matka przywita mnie tak entuzjastycznie, że po zaledwie kilku minutach będę miała ochotę wybiec z tego domu i już do niego nie wracać. 
     Gładziłam jej marmurkowe futerko i starałam zapomnieć o tej całej sprawie. W końcu i mnie zmorzył sen, wtuliłam sie w poduszkę i zamknęłam oczy.
     "Niech ten dzień jak najszybciej się skończy..."
     
                                                      *********************

     Od kłótni z matką minęły trzy dni. Odwagę miał jedynie Kacper i już następnego dnia, za plecami rodziców zadzwonił do mnie i poinformował o panującej atmosferze. Podobno ojciec próbuje namówić żonę, aby ta przyjechała do Krakowa i osobiście mnie przeprosiła. Ona jednak nie chce o tym słyszeć i natychmiast zmienia temat. Wcale się temu nie dziwię, to bardzo uparta osoba, twardo stąpająca po ziemi. Niestety - Stwórca obdarzył ją jednym mankamentem - pamięcią krótkotrwałą, co przekłada się na nasze relacje i z doświadczenia mogę przypuszczać, że 
za kilka miesięcy bedziemy wspólnie siedzieć przy śniadaniu Wielkanocnym i życzyć sobie wszystkiego, co najlepsze. Taki "życiowy" oksymoron, przewijający się regularnie, mniej więcej kilka razy do roku. 

     - Nie masz się czym przejmować, niedługo jej przejdzie i o tym wszystkim zapomni - Ania stara się mnie pocieszyć, choć wcale nie musi. Pogodziłam się z tym już dawno i nie żywię urazy do matki. Ma rację, prędzej czy później, wszyscy o tym zapomnimy. 
     - Zobaczymy, jak szybko - odpowiadam i dopijam moją kawę. - Może przejdziemy się do parku? Zabierzemy dyski, porzucamy psom?
     - Dziewczyno, jest piętnastostopniowy mróz. Sądzisz, że nasze pleśniaki będą biegać za talerzami? Zapomniałaś, jak zeszłej zimy odmroziłaś dłonie, bo zachciało ci się spalić kalorie po świętach? - śmieje się Ania.
     - Ostatnio każdy wypomina mi błędy przeszłości. Uznajmy, że takie zdarzenie nie miało miejsca i chodźmy cieszyć się zimą.
     - Okey, ale ja z tobą na pogotowie nie będę jechała.
     - O to się nie musisz martwić - dodaję złośliwie.
     Na kilka sekund przed wyjściem na zewnątrz, w domu rozlega się dźwięk przychodzącego połączenia. Niechętnie podnoszę słuchawkę.
     - Słucham? 
     - Dzień dobry, czy rozmawiam z panią Pisarską?
     - Tak, przy telefonie.
     - Nazywam się doktor Wiśniewski. Czy mogłaby pani przyjechać niezwłocznie do Radomia?
     - Ale... w jakiej sprawie? - zaniepokoiłam się.
     - Pani rodzice mieli wypadek...
     Zamarłam.

                                                      *********************



Nie wiem, co sadzić o tym rozdziale, tak więc oddaję go w Wasze ręce :)
Btw. kolejny post wyjątkowo za trzy tygodnie :))
Do zobaczenia w wakacje! :*

7 komentarzy:

  1. Witam! ♥
    Rozdział jest cudny!
    Niezłe wyzwanie wymyślił Marinus dla Kaśki. Ale,że tak w zimę lodowatą wodą na głowę? Na samą myśl o tym robi mi się zimno i mam dreszcze.
    Matka dziewczyny zachowała się okropnie. Jak można wyprzeć się dziecka ? I jeszcze kazać mu więcej nie pokazywać się na oczy ?
    I jeszcze ten wypadek... Mam nadzieję,że nic poważnego się nie stało.
    Czekam na kolejny i weny życzę!
    Buziaki. ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Już jestem :) I przepraszam, że z lekkim poślizgiem, ale mój internet wczoraj co chwilę strzelał fochy -.-
    Jezu, aż mi się zimno zrobiło, jak pomyślałam o tej misce z wodą :) Ale do czegoś takiego zdolni są tylko Niemcy :) Współczuję Kasi. Jak jej matka mogła zachować się wobec niej w taki sposób? Kurczę, rozumiem w pewnym sensie jej zdenerwowanie, bo dowiedziała się o wszystkim z gazet, no ale bez przesady! I ta końcówka... Jak słyszę "wypadek", to aż mam gęsią skórkę. Oby to wszystko miało jednak szczęśliwe zakończenie...
    Trzy tygodnie? Nie wiem, czy wytrzymam :D
    Weny i buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale mam szczęście... odkrywam nowe opowiadanie, a tu nowy rozdział za trzy tygodnie. Nie ma to jak moje szczęście.
    Oczywiście jest kadra niemiecka... matko kochana, nawet nie wiesz jak ja się cieszę! Przecież to jest genialne. Uwielbiam cię za to, dziewczyno! I najmocniej przepraszam, że jestem dopiero teraz. Najmocniej przepraszam. Ja się ledwie z życiem wyrabiam... no ale nic.
    Oczywiście rozdział wspaniały. Jutro czekają mnie dwie godziny w pociągu, to sobie nadrobię poprzednie, na moje szczęscie tym razem - tylko dziesięć. Albo aż dziesięć.
    Strasznie szkoda, że jej mama zareagowała w taki sposób.... skoro skrzywdził ją jeden, nie znaczy że kolejny taki będzie. Ludziom trzeba ufać, mimo wszystko. Wierzę w to, że nie każdy jest zły. Na drugiego człowieka trzeba się otworzyć.
    A teraz ten wypadek... ona pewnie będzie miała teraz koszmarne wyrzuty sumienia....
    Jejku, ale się narobiło. A na wyjaśnienie trzeba czekać tak długo...
    No nic, pozdrawiam cię bardzo serdecznie, życzę udanych wakacji, niech zaczną się dobrze!
    Buziaki, Lilka :)
    http://www.niedorosla-milosc.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej. Wlasnie odkrylam twoj blog. Jest Markus jestem i ja. Czekam z niecierpliwieniem na kolejny. Weny zycze, pozdrawiam. Ola
    *rozdzialy cudowne

    OdpowiedzUsuń
  5. Akcja ruszyła już pełną parą, nie idzie tak wolno, jak w początkowych rozdziałach, bardzo mi się to podoba. Najpierw bardzo sympatyczny wieczór z Markusem i wyjątkowo nie przeszkadzała ma jego idealność, aż samemu by się tak chciało. Później bum! Zaspanie. Tak notabene nie lubię tej Ani. Laury też zbytnio nie, ale trochę bardziej niż Anię. Po prostu... no, zazwyczaj przyjaciółki głównych bohaterek są dość irytujące i niestety w tym przypadku też tak jest, jedynie plus, że o tej przyjaciółce nie zapominasz, że ona ciągle gdzieś tam jest, a nie tylko główna bohaterka, główny bohater, bohaterka, bohater, bohaterka... i tak wciąż i wciąż. Rozmawiają ze sobą, telefonują, spotykają się... to mnie cieszy. Ale ogółem i tak jej nie lubię, jakoś tak.
    Matka Kasi jest zdecydowanie zbyt przewrażliwiona. Obecnie sama znam pewną taką matkę, która opierając się na swoich doświadczeniach, zakazuje czegoś córce i nie wychodzi im to na dobre. Kobieta trochę szaleje, wydziedzicza córkę... dla jej dobra? Śmieszne. I potem ten wypadek. Trochę współczuję dziewczynie, bo będzie żałowała tej kłótni i nie będzie potrafiła sobie tego wybaczyć, jeśli jej rodzice nie przeżyją. Pozostaje czekać na dalszy rozwój sytuacji.
    No, skomentowałam wszystkie zaległe rozdziały u Ciebie, więc nie pozostaje nic, jak tylko zaprosić Ciebie do mnie. Pozdrawiam serdecznie!,
    Frigus
    www.skok-do-niesmiertelnosci.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Aha, i czy byłaby opcja, żebyś informowała mnie o nowościach u siebie? Byłabym za to niezmiernie wdzięczna (jak jest możliwość, to najlepiej przez pocztę - lia.32103@autograf.pl, jednak jeśli byłby to problem to może być również w komentarzu na moim blogu - skok-do-niesmiertelnosci.blogspot.com)
    Z góry dziękuję i pozdrawiam,
    Frigus

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście będę informować :) I dziękuje za dodawanie komentarzy pod każdym rozdziałem. Błędy postaram się poprawić (to "chodziarz" śni mi się po nocach - niestety, za bardzo zaufałam przeglądarce :P), a akcja jeszcze nabierze tempa, po prosu musiałam wypełnić lukę między wydarzeniami :))

      Usuń

Bardzo proszę, aby wiadomości o nowych rozdziałach zamieszczać w przeznaczonej do tego zakładce SPAM :))
Pozdrawiam!
I M A G I N E