Powoli zbliżaliśmy się do kompleksu Vikersundbakken. To były moje pierwsze zawody na mamutach, jakie miałam okazje oglądać na żywo. Skocznia wyglądała zupełnie inaczej, niż w telewizji. Była duża, ogromna!
- Niestety, muszę cię zostawić - zaśmiał się, stając przed wejściem na obiekt.
- Będę trzymać kciuki. A teraz zmykaj, bo nie zdążysz - poklepałam go po ramieniu.
Markus pomachał mi na pożegnanie i pobiegł do jednego z małych, drewnianych domków. Ja natomiast zajęłam dogodne miejsce na trybunach, tuż przy barierkach. Na skoczni nie było prawie nikogo. Do konkursu pozostało jeszcze grubo ponad pół godziny. Zastanawiałam się, jak mogę wypełnić ten czas, gdy w pewnym momencie poczułam zimne dłonie na moich skroniach.
- Zgadnij kto to! - usłyszałam wysoki, kobiecy głos. Nie miałam wątpliwości, do kogo należał.
- Co ty tutaj robisz? Skąd miałaś bilety?
- Kupiłam przy wejściu - zaśmiała się Ania jednocześnie wskazując na budkę znajdującą się nieopodal nas ze starszym panem w środku. - No co się tak patrzysz?! Przecież nie mogłam cię puścić samą na te zawody!
- Ale ja nie jestem sama - spojrzałam wymownie na Zoom, której nie przeszkadzał mróz i ilość kibiców w okół nas. Zawsze towarzyszyła mi na zawodach w Polsce, toteż takie widoki były dla niej normą.
- Obawiam się, że ona nie obroni cię przed bandą skoczków - zaśmiała się. - Dzisiaj rano słyszałam, jak kilku z nich rozmawiało na twój temat.
- Co? Kto rozmawiał? Gdzie? - zaczęłam nerwowo pytać.
- No właśnie sęk w tym, że nie wiem - Ania podrapała się po głowie. - Mówili po niemiecku, a ja nigdy nie byłam w nim asem.
- No to skąd wiesz, że mówili o mnie?
- Kilkakrotnie wymienili twoje imię, mówili coś o psach, frisbee - zaczęła wymieniać moja przyjaciółka.
- Czyli jednak coś pamiętasz z lekcji?
- Tak, ale tylko podstawy - zaśmiała się.
*********************
Konkurs powoli rozpoczynał się. Na trybunach panowała niesamowita atmosfera. Nie biły oczywiście tej panującej podczas zakopiańskich zawodów, niemniej jednak kibice bawili się w najlepsze. Razem z Anią trzymałyśmy w górze polskie flagi i szaliki, wiwatując i klaszcząc za każdym razem, kiedy na belce zasiadał jeden z Polaków. Szczerze mówiąc, byłam w niemałym szoku widząc, jak moja przyjaciółka, zagorzała fanka siatkówki, wymachiwała rękoma i cieszyła się z każdego skoku rodaków.
- Od kiedy ty się tak interesujesz skokami? - zapytałam, ale odpowiedziała mi cisza. Każde moje słowo zagłuszały głośne wrzaski, bo oto na belce startowej zasiadł jeden z zawodników gospodarzy. Norweg oddał skok na imponującą odległość 239 metrów obejmując prowadzenie. Zaraz po nim miał skakać Markus. Nerwowo zacisnęłam kciuki wpatrując się w górę. Coś jednak poszło nie tak. Wiatr "kręcił" po zeskoku, dając możliwość skoku dopiero ko kilkudziesięciu sekundach. Sunął po rozbiegu z zawrotna szybkością, mocne wybicie z progu i... 228 metrów. Nie najgorzej, ta odległość jednak nie pozwalała mu objąć prowadzenia. Widziałam złość na jego twarzy. Wyraźnie nie był zadowolony z oddanego przed chwilą skoku. Aktualnie zajmował czwarte miejsce, ale było pewne, że go nie utrzyma. Co prawda do zakończenia pierwszej serii zostało nieco ponad dziesięciu zawodników, to miejsce w drugiej dziesiątce wyraźnie nie napawa dumą. Machnął zrezygnowanie ręką. Miałam ochotę do niego podejść, pocieszyć, ale nie mogłam zrobić nic, jedynie trzymać kciuki o to, aby nie wypadł z czołowej dziesiątki.
Nie wiem jak, nie wiem czemu i nie wiem kto maczał w tym swoje palce (może szanowny pan Miran Tepes wysłuchał moje prośby i "wyczarował" dla pozostałych zawodników niedogodne warunki), ale Markus po pierwszej serii zajmował dziewiąte miejsce. Nie jest to co prawda to samo uczucie zajmowania miejsca na podium, ale lepsze to niż całkowite wypadniecie z czołówki. Kiedy wreszcie przyszła kolej na niego, wylądował na 242 metrze! Na jego twarzy nareszcie zagościł uśmiech. Ostatecznie zajął 3 miejsce, awansując o dwa miejsca w klasyfikacji generalnej.
Pożegnałam się z Anią tłumacząc jej, że prawdopodobnie wrócę później i udałam się w stronę domków.
- Gratuluję! - uśmiechnęłam się do Markusa.
- Dziękuję. Tylko tak głupio mi trochę. W końcu okazałaś się być lepsza, ty wygrałaś zawody, a ja zakończyłem je na trzecim miejscu.
- Ale to przecież też podium. No i awansowałeś w generalce.
- Fakt - uśmiechnął się nieśmiało Markus.
Po chwili drzwi drewnianego domku otworzyły się a w ich progu stanął blond włosy mężczyzna mówiący coś do nas po niemiecku.
- Własnie, pamiętasz jak opowiadałem ci dzisiaj, że koniecznie musisz poznać moich kolegów?- zapytał Markus, kierując się w stronę chłopaka o nieziemskim uśmiechu.
- Pamiętam.
- No to masz niepowtarzalną okazję, aby to zrobić jeszcze dzisiaj - podał mi rękę.
Zawahałam się. Znałam go od kilkunastu godzin, co prawda wydawał się być miły, niemniej jednak nie darzyłam go bezgranicznym zaufaniem.
"Raz się żyje" pomyślałam i udałam się ze skoczkiem do domku, w którym, swoja drogą, panował okropny hałas, a jeszcze większy, o zgrozo!, bałagan.
- Przedstawiam wam Kasię - Markus wskazał na mnie. Pomachałam im i dodałam do tego dużą porcję uśmiechu. Nie chciałam wyjść na sztuczną lalę śliniącą się do każdego faceta, toteż opamiętałam się po chwili dając możliwość moim ustom chwilę odpoczynku.
Niemiec przedstawiał mi z osobna każdego skoczka. Byli dokładnie tacy, jak opisywał mi kilka godzin wcześniej: uśmiechnięci, pełni optymizmu, wiary... Było mi głupio, że kiedyś tak pochopnie ich oceniałam.
- Słuchajcie - nagle odezwał się Severin Freund, - może po jutrzejszym konkursie urządzimy jakąś małą imprezę?
- Ja jestem za - podniósł rękę do góry Marinus Kraus.
- Przyjdziesz? - nagle oczy wszystkich zostały zwrócone w moją stronę. "To pytanie było chyba kierowane do mnie."
- Cóż, samolot mam wieczorem, ale sama nie wiem...
- Nie daj się prosić - Markus zlustrował mnie błagalnym spojrzeniem.
- No dobrze - dodałam po chwili z uśmiechem.
- Wystarczy skołować resztę teamów i będzie super! - zacierał ręce Freund.
- Od kiedy ty się tak interesujesz skokami? - zapytałam, ale odpowiedziała mi cisza. Każde moje słowo zagłuszały głośne wrzaski, bo oto na belce startowej zasiadł jeden z zawodników gospodarzy. Norweg oddał skok na imponującą odległość 239 metrów obejmując prowadzenie. Zaraz po nim miał skakać Markus. Nerwowo zacisnęłam kciuki wpatrując się w górę. Coś jednak poszło nie tak. Wiatr "kręcił" po zeskoku, dając możliwość skoku dopiero ko kilkudziesięciu sekundach. Sunął po rozbiegu z zawrotna szybkością, mocne wybicie z progu i... 228 metrów. Nie najgorzej, ta odległość jednak nie pozwalała mu objąć prowadzenia. Widziałam złość na jego twarzy. Wyraźnie nie był zadowolony z oddanego przed chwilą skoku. Aktualnie zajmował czwarte miejsce, ale było pewne, że go nie utrzyma. Co prawda do zakończenia pierwszej serii zostało nieco ponad dziesięciu zawodników, to miejsce w drugiej dziesiątce wyraźnie nie napawa dumą. Machnął zrezygnowanie ręką. Miałam ochotę do niego podejść, pocieszyć, ale nie mogłam zrobić nic, jedynie trzymać kciuki o to, aby nie wypadł z czołowej dziesiątki.
Nie wiem jak, nie wiem czemu i nie wiem kto maczał w tym swoje palce (może szanowny pan Miran Tepes wysłuchał moje prośby i "wyczarował" dla pozostałych zawodników niedogodne warunki), ale Markus po pierwszej serii zajmował dziewiąte miejsce. Nie jest to co prawda to samo uczucie zajmowania miejsca na podium, ale lepsze to niż całkowite wypadniecie z czołówki. Kiedy wreszcie przyszła kolej na niego, wylądował na 242 metrze! Na jego twarzy nareszcie zagościł uśmiech. Ostatecznie zajął 3 miejsce, awansując o dwa miejsca w klasyfikacji generalnej.
Pożegnałam się z Anią tłumacząc jej, że prawdopodobnie wrócę później i udałam się w stronę domków.
- Gratuluję! - uśmiechnęłam się do Markusa.
- Dziękuję. Tylko tak głupio mi trochę. W końcu okazałaś się być lepsza, ty wygrałaś zawody, a ja zakończyłem je na trzecim miejscu.
- Ale to przecież też podium. No i awansowałeś w generalce.
- Fakt - uśmiechnął się nieśmiało Markus.
Po chwili drzwi drewnianego domku otworzyły się a w ich progu stanął blond włosy mężczyzna mówiący coś do nas po niemiecku.
- Własnie, pamiętasz jak opowiadałem ci dzisiaj, że koniecznie musisz poznać moich kolegów?- zapytał Markus, kierując się w stronę chłopaka o nieziemskim uśmiechu.
- Pamiętam.
- No to masz niepowtarzalną okazję, aby to zrobić jeszcze dzisiaj - podał mi rękę.
Zawahałam się. Znałam go od kilkunastu godzin, co prawda wydawał się być miły, niemniej jednak nie darzyłam go bezgranicznym zaufaniem.
"Raz się żyje" pomyślałam i udałam się ze skoczkiem do domku, w którym, swoja drogą, panował okropny hałas, a jeszcze większy, o zgrozo!, bałagan.
- Przedstawiam wam Kasię - Markus wskazał na mnie. Pomachałam im i dodałam do tego dużą porcję uśmiechu. Nie chciałam wyjść na sztuczną lalę śliniącą się do każdego faceta, toteż opamiętałam się po chwili dając możliwość moim ustom chwilę odpoczynku.
Niemiec przedstawiał mi z osobna każdego skoczka. Byli dokładnie tacy, jak opisywał mi kilka godzin wcześniej: uśmiechnięci, pełni optymizmu, wiary... Było mi głupio, że kiedyś tak pochopnie ich oceniałam.
- Słuchajcie - nagle odezwał się Severin Freund, - może po jutrzejszym konkursie urządzimy jakąś małą imprezę?
- Ja jestem za - podniósł rękę do góry Marinus Kraus.
- Przyjdziesz? - nagle oczy wszystkich zostały zwrócone w moją stronę. "To pytanie było chyba kierowane do mnie."
- Cóż, samolot mam wieczorem, ale sama nie wiem...
- Nie daj się prosić - Markus zlustrował mnie błagalnym spojrzeniem.
- No dobrze - dodałam po chwili z uśmiechem.
- Wystarczy skołować resztę teamów i będzie super! - zacierał ręce Freund.
*********************
Coś Wam nie pasuje? Już wyjaśniam!
Otóż ja, dostająca nagłego ataku weny w środku nocy, postanowiłam przeczytać sobie na telefonie napisany kilka dni wcześniej rozdział piąty z myślą, że może coś tam gdzieś upchnę, zanim ujrzy światło dzienne. Ale oczywiście znając moje szczęście od siedmiu boleści musiałam przypadkiem usunąć powyższy rozdział. No i komentarze (za które chciałam swoją drogą podziękować w weekend! :[ ) nie zachowały się, nad czym ubolewam ;( Na szczęście rozdział odzyskałam, a kolejny tradycyjnie w piątek bądź sobotę, to zależy, czy będę miała humor na poprawki ;P
Zapewniam Was, że aplikacja Blogger została bezapelacyjnie odinstalowana z mojego telefonu i już nigdy w nim nie zagości. Nie polecam! Nieszczęśliwa I M A G I N E :(((((((
Właśnie, jak zobaczyłam ten rozdział, to zaczęłam wątpić we własne oczy xD Zgadzam się, ta apka to zło wcielone :)
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział i zapraszam przy okazji na czwórkę :**
Dużo weny ^^
Skoczkowie niemieccy wydają się dla mnie najbardziej pozytywną kadrą, szczerze nie wiem, dlaczego, ale zawsze wydają mi się bardzo szczerzy. Co prawda moimi ulubieńcami są Austriacy (zawsze i wszędzie), to jednak o wiele weselsi wydają mi się właśnie Niemcy. To chyba dlatego lubię o nich czytać, bo mam wrażenie, że inne autorki też ich tak postrzegają i Niemcy wychodzą na zdrowo walniętych ludzi. Ciekawi mnie, jak to będzie u Ciebie.
OdpowiedzUsuńRozumiem obawy Kasi co do postrzegania jej jako sztucznej lali przez uśmiechanie, bo mi również mówią, że jak się komuś przedstawiam, to się sztucznie uśmiecham.
Lecę dalej, zobaczyć dalszy rozwój sytuacji :D