poniedziałek, 21 grudnia 2015

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY "Ja chciałbym to wszystko naprawić."

Nie, tylko nie on. Każdy, tylko nie ON...”
Rozłożyłam bezradnie ręce. Byłam, krótko mówiąc, w czarnej dupie.
- Hej – powiedział nieśmiało Łukasz, dzierżąc w prawej dłoni bukiet czerwonych róż.
Jego widok wywołał nieprzyjemny dreszcz, który niepostrzeżenie przeszył moje ciało. Poczułam, jak zawartość żołądka zrobiła kilka solidnych fikołków.
- To ja może zostawię was samych – powiedział Tomek i opuścił mieszkanie.
- Ja... Ja chciałbym to wszystko naprawić – zaczął.
- Nie ma czego naprawiać – przerwałam. - To był definitywny koniec. Nic nas już nie łączy.
- Czyli wybrałaś tego szwaba, tak? - w oczach chłopaka pojawiły się iskierki, świadczące o nadchodzącej złości.
- Nie mów tak o nim... - powiedziałam z wyrzutem. W środku kipiałam ze złości.
- Co on ma, czego ja nie mam? Bo zdobył uznanie? Szukasz kogoś równemu tobie? Czy może nie chcesz, aby przyćmił twoją sławę?
- Co ty w ogóle mówisz?! Uważasz tak, bo tobie się nie udało? Trzeba było myśleć zanim sięgnąłeś po używki. Nie moja wina, że wyleciałeś z drużyny.
- Tak, to była twoja wina – wskazywał na mnie złowrogo palcem. - Wywierałaś na mnie ogromną presję. Musiałem jakoś odreagować.
- Bo chciałeś mi dorównać? Słyszysz ty siebie w ogóle?!
- Nie mogłem znieść tego, że byłaś lepsza. Trener mnie faworyzował, kazał brać przykład z ciebie.
- To już nie moja wina, że zarówno ty, jak i cała ta twoja pieprzona drużyna uznaliście mnie za jakiegoś guru i zaczęliście brać za autorytet.
- Wiesz co? Miałem nadzieję, że to spotkanie przebiegnie zupełnie inaczej.
- Na co ty liczyłeś? Myślałeś, że rzucę ci się w ramiona i zacznę żałować tego co zrobiłam? Otóż się mylisz, to była najsłuszniejsza decyzja, jaką w życiu podjęłam – odpowiedziałam dumnie.
- Matka nie byłaby z ciebie dumna.
Zmarszczył czoło, kiwając nieporadnie głową. Zaniemówiłam. Tego było już za wiele. Na ten widok, uśmiech wkradł się na jego twarz.
- Wynoś się – wycedziłam z odrazą. - I nie wracaj tutaj więcej.

*********************

Przez ostatnich kilkanaście dni przez moje mieszkanie przewinęło się mnóstwo osób – od przyjaciół, a w szczególności Ani, która doglądała porządku i pilnowała tego, abym przypadkiem nie wpadła na pomysł zrobienia czegoś głupiego; do zatroskanych sąsiadów, zaniepokojonych ciągłymi kłótniami. Nic nie sprawiało mi już przyjemności. Nawet Zoom, która była lekarstwem na wszystkie kłopoty, nie dawała rady. Dni znów stały się szare i monotonne, a mnie ubywało. Kości policzkowe stały się wyraźniejsze, a pod oczami pojawiły się cienie, wynikające z długich, nieprzespanych nocy poprzedzonych długim lamentowaniem.
Nie płakałam często, ale jeśli już, to okropnie, a uczucie bezsilności towarzyszyło mi przez długi czas. Nigdy nie potrafiłam samodzielnie się z tego wyleczyć, bezradność przytłaczała mnie każdego dnia i nic nie było w stanie pomóc mi zapomnieć o tym, co mnie boli, co mnie trapi, co mnie prześladuje na każdym kroku... Było coraz gorzej.
Nie interesowało mnie to, co w tej chwili robi Markus – czy przeżywa to równie mocno, co ja (choć w to wątpiłam), czy też znalazł sobie pocieszenie w formie tej jędzy Denise. Ale o nim nie zapominałam.
Bo ja go nadal, jasna cholera, kochałam...
- Na pewno wszystko w porządku? - zapytała z troską Ania, widząc, jak męczę się z zapięciem od smyczy dobre kilka długich chwil. - Dobrze się czujesz?
- Lepiej – odpowiedziałam dumnie, kiedy karabińczyk zatrzasnął się na kolorowej obroży Zoom.
- Lepiej? - zapytała ponownie, nie dowierzając temu, co właśnie przed chwilą powiedziałam.
- Lepiej nie pytać – dodałam, siląc się na uśmiech.
Co prawda, najgorszy okres miałam już za sobą. Teraz zmierzałam po prostej, która miała pociągnąć mnie ku lepszemu życiu.
Haha, gówno prawda.
Okłamywałam Anię. Zaczęłam palić. Przez to jeszcze bardziej mój organizm się wyniszczył. Serwowałam sobie śmierć na własne życzenie. Czuć było ode mnie nikotynę, ale nos przyjaciółki na szczęście nie był na tyle wyczulony, aby cokolwiek poczuć. Papierosy odpalałam mechanicznie, zawsze w wtedy, kiedy czułam się gorzej. Czyli co mniej więcej kilkanaście minut. Fajka za fajką, paczka za paczką. Tak obecnie wyglądało moje życie.
Nareszcie poczułam się jak typowy, statystyczny dwudziestolatek!
- Chyba nie dam rady dzisiaj wyjść z Zoom – zatoczyłam niewielkie koło, udając zawroty głowy. Mój nałóg właśnie się odezwał.
- Daj – wyrwała mi smycz z ręki i pomogła usiąść na łóżku – ja z nią wyjdę.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się, co Ania odwzajemniła. Kilka sekund później już jej w domu nie było.
Wstałam i wyszłam na balkon, po drodze zabierając świeżą paczkę spod poduszki. Oparłam się o balustradę, odpaliłam papierosa i zaciągnęłam się dymem. Nikotyna przyjemnie drażniła moje gardło, przynosiła ukojenie. Drugi wdech. Błogi smak rozchodził się po moim ciele. Trzeci wdech... Czwarty wdech... Piąty wdech... Nie zdążyłam nawet zorientować się, kiedy go wypaliłam. Bez namysły sięgnęłam po drugiego. Anka nie wróci tak szybko, nie z dwoma psami na karku. Rozkoszowałam się smakiem, który odprężał moje ciało.
           Papieros tlił się w spierzchniętych ustach, a na czarnych spodniach wirowały pojedyncze płatki popiołu. Można powiedzieć, że byłam kobietą niezależną, znającą swoje miejsce, kobietą solidną i silną, z zasadami i godnością lub zwyczajnie człowiekiem bojącym się uczuć. 
           Kolejny wdech...
i pukanie do drzwi.
O kurwa.”
Tak, z tego wszystkiego zaczęłam coraz częściej przeklinać. Niczym rasowy szewc!
Wrzuciłam niedopałek do doniczki i pobiegłam do łazienki, starając się jak najlepiej zniwelować zapach dymu papierosowego. Wzięłam do buzi pięć gum naraz, a kiedy upewniłam się, że nic ode mnie nie czuć, poszłam sprawdzić, kto to.
Lecz to nie Anię z kudłaczami zobaczyłam za drzwiami. Ani Tomka, który nieudolnie od kilku dni próbował zdobyć moje serce. Ani Łukasza, który odwiedzał mnie jeszcze raz, tydzień temu z myślą, że przyjmę go jak syna marnotrawnego.
O kurwa razy dwa.”
- Cześć – usłyszałam Jego głos, na którego dźwięk kolana same mi miękły, a ciało przeszywały dreszcze przyjemniejsze niż podczas palenia dziesiątej fajki pod rząd.
- Cześć – uśmiech mimowolnie wkradł się na moją twarz.
- Mogę? - zapytał, widząc moje zakłopotanie.
- Tak – usunęłam się z gościnnym gestem, owiewając Markusa zapachem tytoniu. - Po co przyjechałeś? - zapytałam, w duchu modląc się o to, aby właśnie przechodził ostre przeziębienie z ogromnym katarem. Niestety, wyglądał dobrze.
Za dobrze.
- Chciałem cię zobaczyć, usłyszeć, co u ciebie...- zaczął, przebierając nogami.
- U mnie świetnie! Nigdy nie było lepiej – uśmiechnęłam się sztucznie, pokazując rząd równych, trochę żółtych od palenia zębów.
- A gdzie Zoom? - zapytał, rozglądając się po mieszkaniu.
- Wyszła z Anią na spacer – odpowiedziałam automatycznie.
- Okey.
Nastąpiła chwila ciszy. Niezręcznej i okropnie długiej ciszy, dłużącej się w nieskończoność. Jego obecność nie była mi w tym momencie na rękę.
- Palisz. - Pociągnął kilka razy nosem, a następnie bardziej stwierdził, niż spytał.
- Nie, wcale nie – zaprzeczyłam, kiwając głową.
- Przecież czuję – parsknął śmiechem.
Westchnęłam. To prawda, nie dało się tego nie poczuć.
- Tak, palę – przyznałam, wypuszczając powietrze ze świstem.
- Dlaczego?
- To już chyba moja sprawa – odpowiedziałam, uśmiechając się ironicznie.
- Nie poznaję cię... - powiedział z wyrzutem Niemiec.
- Nie widziałeś mnie miesiąc. Chyba miałam prawo do zrobienia kilku detalicznych poprawek w swoim życiu...
- Palenie nazywasz „detalicznymi poprawkami”?
- Masz mnie zamiar pouczać?
- Nie, masz rację, ty decydujesz o sobie i swoim życiu – wzruszył ramionami.
- Twoje zdanie nic dla mnie nie znaczy już dobrych kilka tygodni – powiedziałam, krzyżując ręce na piersi. - I czego ty w ogóle ode mnie oczekujesz?
- Przebaczenia – przeszył mnie wzrokiem. Jego czekoladowe oczy świdrowały mnie na wskroś. Nie mogłam się oprzeć temu widokowi. - Popełniłem błąd, zrobiłem najgorszą rzecz, pozwalając ci odejść. Nawet nie wiesz, jak mi było trudno - „Witaj w klubie złamanych serc.” - Proszę, wróć.
Ostatnie słowa wywołały w moim umyśle burzę mózgów, jakiej nie zaznałam od dłuższego czasu. Tysiące myśli przebiegło mi przez głowę. Na pewno nie chciałam tracić z nim kontaktu. Pytanie, jak bliskiego.
Paradoksem było wybaczyć i wrócić do siebie, gdy nadal, mimo ogromnej tęsknoty i samotności, czuło się gorycz, niepewność oraz strach.
- Zrobię wszystko, abyś była szczęśliwa... – złapał mnie za rękę.
Odwróciłam wzrok, spoglądając niemo na białe, idealnie identyfikujące się ze mną ściany. Jak na zawołanie wróciły wszystkie wspomnienia, począwszy od Vikersund, kiedy to zupełnym zbiegiem okoliczności wpadliśmy na siebie, kończąc na Bawarii, do której zdążyłam się przywiązać i pokochać całym sercem. Nie liczyła się w tamtym momencie Denise i jej plany mojej destrukcji.
Umysł zaprzeczał, serce jednak wołało do niego.
-... tylko błagam, wróć.
Poczułam łzy spływające po policzkach. Były to łzy szczęścia.
- Chyba ostatecznie mogę ci wybaczyć - odpowiedziałam z uśmiechem.

*********************

Tak, moi mili, za dwa tygodnie epilog! Też się z tego powodu cieszę :D Spodziewajcie się go na dniach, zamierzam wrzucić go jeszcze przed Nowym Rokiem. ;)
A póki co, wesołych świąt kochane! :*

5 komentarzy:

  1. Jestem!
    Kurczę, chyba jeszcze nigdy nie byłam u ciebie w tak ekspresowym tempie :D
    Rozdział cudowny, ale... za dwa tygodnie epilog? Żartujesz sobie chyba :(( Dlaczego, jak jest jakaś fajna historia, to musi się ona tak szybko skończyć? To niesprawiedliwe... Ale mam nadzieję, że powstanie coś nowego ^^
    Ostatni akapit jest śliczny, naprawdę. Ależ nam się słodko zrobiło, bo ostatnimi czasy nie zawsze tak było. Dobrze, że postanowili dać sobie drugą szansę. To w sumie zwiastun chyba pozytywnego zakończenia całości, co? :) Oby taki był. "Detaliczne poprawki", dobry tekst, muszę go zapamiętać :D
    Tobie również kochana wesołych świąt!
    Buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też jestem! Tak jak koleżanka wyżej. Zbij mnie, bo przeczytałam kawał czasu temu, a nie skomentowałam, bo mnie wir obowiązków wciągnął. Well, cała ja!

    Nie, nie, nie, nie, nie. Nie epilog. Nie będzie epilogu. Prawda? Żartowałaś, nie? Bo gdzie ja Cię później znajdę w opowiadaniowym świecie? :( Wszystkie znajomości są dla mnie ważne, tak mi smutno będzie bez Twoich entuzjastycznych komentarzy na temat Toski i w ogóle bez Markusa, którego dzięki Tobie zaczęłam lubić...
    Co do rozdziału - fajny. Zrobiłaś progres. Trzymasz jeden czas. Czasami kuleją przecinki i składnia, ale poza tym jest dobrze. Ale się ci amanci zlecieli do tej Kaśki. :D Jeden za drugim, a co jeden, to gorszy! Może prócz Markusa, no. Jemu się akurat należało przebaczenie, chociaż swoje za uszami ma. Ale ten Łukasz? Z choinki się urwał. I jeszcze jakieś chore aluzje do matki Kasi czynił. Takim ludziom się przybija piątki. W twarz. Krzesłem.
    No nic, będę czekać na ten epilog. Ale mam nadzieję, że szybko zaczniesz pisać coś nowego!

    A tymczasem życzę Ci wesołych, ŚNIEŻNYCH, rodzinnych świąt Bożego Narodzenia i wspaniałego roku 2016! :)
    A jeśli masz ochotę, zajrzyj koło 16:00 na Nie-lotną, tam pojawi się krótki dodatek świąteczny. Mam nadzieję, że nie pożałujesz. :)

    Przesyłam świąteczne uściski!
    Charlie

    OdpowiedzUsuń
  3. HURA! Mega zakończenie. Poczułam się, jakbym wygrała z milion dolarów, a to przecież Markus uzyskał przebaczenie.
    Chwila! Wait! Stop!
    Jaki prolog za dwa tygodnie?
    Nie zgadzam się!
    Słyszysz/widzisz?!
    Nie zgadzam!

    Buziaki,
    British Lady ♡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Epilog. Chodzi mi epilog, oczywiście.
      Błąd rzeczowy spowodowany późną porą.
      Przepraszam!

      Usuń
  4. Kumpel na przykład powiedział mi o tym blogu. Na tym blogu na pewno zostanie.

    OdpowiedzUsuń

Bardzo proszę, aby wiadomości o nowych rozdziałach zamieszczać w przeznaczonej do tego zakładce SPAM :))
Pozdrawiam!
I M A G I N E