poniedziałek, 25 maja 2015

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY "Z panną Pisarską się nie zadziera."

     Podobno nic nie dzieje się bez przyczyny. Związki, w które wchodzimy rzadko kiedy wynikają z przypadku. W swoim życiu natykamy się zarówno na osoby, które przyprawiają nas o uśmiech i te, które zadają nam ból. I tak jak ofiara potrzebuje kata, złodziej policjanta, poszkodowany szuka ukojenia, tak zraniony pragnie miłości i bliskości drugiej osoby. 
     Czasami to, co na początku może wydawać nam się zwykłym, nic nie znaczącym zbiegiem okoliczności, z czasem nabiera sensu i przejrzystości, a my sami zaczynamy zdawać sobie sprawę o jego prawdziwym znaczeniu. Porażka przeradza się w zwycięstwo, a tragedia okazuje się być szczęśliwym trafem.
     Od samego rana byłam na nogach, i nie mam tutaj na myśli treningu, który zaplanowany był na 11.30. Cały ranek spędziłam na przemyśleniach. Ostatnio dużo rozmyślam, stało się to chyba moim ulubionym zajęciem i które swoją drogą, jak na razie wychodzi mi najlepiej. Gdy byłam już gotowa wyjść na zewnątrz i pokazać, że żyję i mam się dobrze, to znów opanowywał mnie strach. Nie byłam do końca pewna tego, co robię i czy w ogóle dobrze robię. Miała to być nic niezobowiązująca pomoc w zamian za wymarzony wyjazd na Mistrzostwa Świata, a wyszło, cóż, jak wyszło. Chciałam pokazać się z jak najlepszej strony, udowodnić, że potrafię coś więcej niż rzucanie dyskiem czy prowadzenie psa po skomplikowanym torze. To się działo za szybko, zdecydowanie nie na moje nerwy i powolny tok myślenia. 
     Kiedy w końcu byłam gotowa i pojawiłam się na treningu, nieprzytomnie wodziłam wzrokiem po skoczni, nie skupiając się w ogóle na powierzonym mi zadaniu. I choć nie miało to jakiegokolwiek wpływu na wyniki, które po obu seriach były wręcz fenomenalne, to i tak nie byłam zadowolona. Markus spoglądał na mnie ukradkiem, co mnie jeszcze bardziej dekoncentrowało, ale nie to było moim problemem. Najgorsza była bezpośrednia konfrontacja, czyli rozmowa po każdym ze skoków. Nie potrafię ich wszystkich opisać, bo zwyczajnie nie pamiętam, stres mnie zżerał od góry do dołu. Po treningu moja psychika była tak zrujnowana, że to tym razem ja potrzebowałam jak najszybszej konsultacji z psychologiem. 
     Po zakończonych seriach chciałam udać się do pokoju. Miałam dość wrażeń jak na jeden dzień. Niestety, póki co o spokoju mogłam jedynie pomarzyć.
     - Zadomowiłaś się już? - zagadała Laura.
     - Taak... - zapewniłam z nutą zawahania w głosie.
     - A nie mówiłam, że ci się spodoba?
     - I tak nie jestem zadowolona z mojej dzisiejszej pracy - skierowałam się w stronę wyjścia. - Wybacz, ale jestem zmęczona. 
     - Poczekaj! - złapała mnie za rękę. - Przecież nie mogę cię tak po prostu puścić do domu. Trzeba oblać twój debiut - uśmiechnęła się zadziornie. 
     - W południe? - unoszę brwi do góry.
     - Nie marudź! Tylko jednego drinka - Laura zrobiła maślane oczka. 
     - No dobrze... - wzruszyłam ramionami. - Ale ja zadowolę się zwykłym sokiem. 
     - Nie ma mowy! - zaoponowała. - Jak szaleć to szaleć. 
     Podniosłam jedynie ręce w geście poddania i ruszyłam za blondwłosą Niemką. Kilka minut później siedziałyśmy w jednej z pobliskich knajpek, popijając mojito. 
     - Więc, powiesz mi, czym się zajmujesz na co dzień? - zapytała.
     - Razem z moją suczką startujemy na zawodach dog frisbee i agility.
     - No to jak na razie macie ręce pełne roboty - zaśmiała się ironicznie Laura.
     - Zimę również spędzamy aktywnie, czasami trafiają się jakieś konkursy, tak jak w Vikersund dwa tygodnie temu. 
     - Rozumiem, że nasi chłopcy wynaleźli cię właśnie tam? - zapytała.
     - Tak jakby.
     - Czego to oni nie wymyślą... - wzięła łyk trunku. - A mogę wiedzieć, który był taki odważny?
     - To trochę skomplikowane... W sumie sama się już w tym pogubiłam - rzuciłam nerwowo. - Przepraszam cię, ale jestem zmęczona. Możemy już wracać? 
     - Poczekaj, przecież nigdzie nam się nie spieszy... - zlustrowała mnie badawczym wzrokiem. - Wszystko w porządku?
     - Tak, jak najbardziej - zdobyłam się na uśmiech.
     - Ale przecież widzę - w ułamku sekundy spoważniała. - Słuchaj, może jestem szalona i nieco roztrzepana, ale możesz mi zaufać. No, opowiadaj.
     Nie miałam ochoty na zwierzenia, tym bardziej przed obcą osoba. Jednak, chyba tego właśnie potrzebowałam - rozmowy. Długiej, szczerej rozmowy. 
     - Nie tutaj - wstałam. - Chodźmy do mnie.

                                                      *********************


     - No i wychodzi na to, że obojgu nam zależy... - właśnie kończyłam swój wykład na temat moich sercowych rozterek. Laura siedziała na łóżku obok mnie i uważnie wsłuchiwała się w mój przeciętny angielski akcent. 

     - To wspaniale! Ty to w czepku urodzona - przerwała mi rozpromieniona Niemka.
     - ... ale mam wątpliwości - na te słowa blondwłosa natychmiast spochmurniała.
     - Moment, bo się zgubiłam - zamyśliła się, po czym zaczęła energiczne gestykulować. - Czyli wychodzi na to, że oboje coś do siebie czujecie, ale ty nie chcesz z nim być?
     - Nie, właśnie chodzi o to że ja bym bardzo chciała, ale... no, tak jakby...
     - Tak jakby...? 
     - ...się boję? - mówię niepewnie.
     - To ja już nic nie rozumiem! - wzrusza ramionami.
     - Mówiłam przecież, że to skomplikowane! - ukrywam twarz w dłoniach. 
     - Myślałam, że chodzi ci o to, w jaki sposób znalazłaś się w kadrze, a nie o to, dlaczego nie chcesz być z Markusem - wzdycha Laura. - Dziewczyno, ja nie wiem nad czym się tu zastanawiać. Bierz póki możesz, bo się w końcu rozmyśli i znajdzie inną. 
     "Może ma rację? Może to jedyna szansa na to, aby wreszcie wygrzebać się z tego bagna, jakim jest rozpacz po nieudanym związku?"
     - Sama nie wiem... 
     - Ja na twoim miejscu walczyłabym do upadłego. Znam tych rozpieszczonych bachorów dobrych kilka lat i czasami przejawiają pewne oznaki obecności mózgu pod kaskiem. I z czystym sercem mogę potwierdzić, że Markus to świetny facet, zdecydowanie rzadko odznaczający się wyjątkową debilnością, jak na germański lud przystało. Być może jeszcze nie zdążył się nią zarazić i możliwe, że to nie nastąpi, bo w jego życiu pojawiła się pewna Polka, która właśnie siedzi obok mnie i cierpliwie znosi moje wykłady na tematy zupełnie mi odległe i obce - Niemka wreszcie kończy, głośno wzdychając.
     - Masz rację - mimowolnie się uśmiecham i przytulam Laurę jak najlepszą przyjaciółkę. - Dziękuję.
     - No, a teraz w ramach rekompensaty pomożesz mi w papierkowej robocie, z którą męczę się już drugi dzień. 

                                                  *trzy godziny później*


     - Jak ci idzie? - pyta Niemka z nosem w stosie zapisanych kartek.
     - Nie najgorzej - kładę długopis na karcie Severina podsumowującej jego dotychczasowe skoki i spadki formy. 

     - Może wyskoczymy gdzieś dzisiaj?
     - Same? 
     - Jeżeli wszystko pójdzie po naszej myśli, to tak. No chyba, że chcesz iść z chłopakami...
     - Nie wiem, mi jest to obojętne. 
     - A może pójdziemy z nimi? Teoretycznie oni bardziej znają tutejszą okolicę, poza tym z nimi będzie bezpieczniej. 
     - Mówiłam już, mi jest wszystko jedno. 
     Niemka zdąża jedynie obdarzyć mnie szelmowskim uśmiechem, kiedy drzwi mojego pokoju otwierają się. 
     - Cześć dziewczyny! - do pomieszczenia wpada roześmiany Wellinger a za nim podąża równie rozpromieniony Kraus. - Nie macie ochoty wyjść z nami wieczorem na miasto?
     - No to nici ze wspólnego spacerku - rzucam Niemce smutne spojrzenie.
     - A będzie ktoś jeszcze? 
     - Pewnie ktoś się nawinie po drodze... - odpowiada Marinus.
     - Świetnie! Kaśka, idziemy, prawda?
     - Nie za bardzo mi się chce...
     - Podobno w którymś klubie ma grać jakiś rockowy zespół - na te słowa natychmiast się ożywiam.
     - Jaki? - pytam z zaciekawieniem.
     - Coś na g... - starszy z Niemców strzela palcami, próbując przypomnieć sobie nazwę zespołu. -  Grey Night?
     - Green Day! - krzyczę z oburzeniem.
     - Mniejsza, idziecie z nami? - wtrąca się Andi.
     - Okey, pójdę - wywracam teatralnie oczami.
     - Świetnie, to widzimy się po treningu - rzuca i razem z Marinusem wychodzą z pokoju. 

                                                      *********************


     - Kretyni - opieram się o ścianę i krzyżuję ręce na piersi. - Idioci. Wykorzystali nas.

     Stoimy bezradnie z blondynką w jakimś klubie na zadupiu Falun i obserwujemy poczynania niemieckiej drużyny w skokach narciarskich na parkiecie. Jak się później okazało, żaden z obecnych tutaj, w Szwecji, nie chciał przepuścić jedynej takiej okazji na zabawę i naturalnie wybrał się każdy z Niemców.
     "Do Jacobsena dużo im brakuje. I do Velty też"
     - Nie miej im tego za złe. Oni tacy są i bynajmniej nie znają się na muzyce - mówi Laura, próbując dusić w sobie śmiech, ale nie wytrzymuje długo.
     - Nie mogę tego pojąć-jak można pomylić rocka z jakimś szwedzkim disco polo?! - wymachuję rękoma w geście niezadowolenia. - Obrazili tak genialny zespół. I to w mojej obecności!
     - Mówiłam ci-oni nie mają za grosz pojęcia o dobrej muzyce. Ale przyznaj, facet na gitarze wymiata - Niemka z udawanym podziwem spogląda na scenę.
     - Gdyby jeszcze potrafił na niej grać, bo póki co to zwykłe, bezsensowne szarpanie strun...
     - Uważasz, że zrobiłabyś to lepiej? - przenosi swój wzrok na mnie.
     - Tego nie powiedziałam - uśmiecham się złośliwie. - Jestem beztalenciem zarówno muzycznym, jak i wokalnym. Chociaż nie, śpiewać umiem, ale tylko w tedy, gdy przedawkuje z alkoholem - dodaję w zamyśleniu.
     - Rytmy też niczego sobie - Laura zaczyna tupać nogą w rytm muzyki. - Przynajmniej nasi chłopcy dobrze się bawią.
     - Też bym się tak dobrze bawiła, gdybym miała wodę zamiast mózgu - z uwagą lustruję każdego tańczącego Niemca. - I Matkę Teresę w roli trenera. 
     - Trzeba się zbierać - blondynka kieruje się na parkiet.
     - Poczekaj, sami chcieli tutaj przyjść, to niech się bawią. A jeżeli sprawy potoczą się za daleko, to sami poniosą konsekwencje. 
     - Chyba nie zostawimy ich tutaj w takim stanie?
     - No co ty. Poczekamy na rozwój sytuacji, a w efekcie będziemy się wić po podłodze ze śmiechu z ich wyczynów po pijaku - dodaję i uśmiecham się złośliwie. 
     "Z panną Pisarską się nie zadziera."

                                                      *********************


Zachciało mi się pisać komedię... Przynajmniej wena wróciła :P
Kolejny rozdział pojawi sie wg. nowego harmonogramu - za dwa tygodnie :)
Mam taką małą prośbę - jeżeli czytasz, skomentuj; nawet jednym słowem, z anonima. Chce po prostu widzieć, ilu mam czytelników i czy dalsze pisanie w ogóle ma sens.
Pozdrawiam! :))

niedziela, 17 maja 2015

ROZDZIAŁ SIÓDMY "Ale to nie takie proste, po prostu zapomnieć."

     Siedziałam na fotelu przy oknie, popijając kawę. Samolot miał odlecieć za godzinę. Wyciągnęłam z bagażu podręcznego jakąś książkę. Zaczęłam ją czytać kilka miesięcy temu, nie było jednak czasu na jej dokończenie toteż uznałam, że nadarzyła się ku temu idealna okazja. Nim jednak zdążyłam otworzyć ją na pierwszej stronie, usłyszałam głos Ani. Zerwałam się na równe nogi w przekonaniu, że zdarzyło się coś złego. Moje obawy jednak zostały szybko rozwiane. Uśmiechnęłam się pod nosem.
     - Wyjechałaś z hotelu bez pożegnania. Zrobiłem wczoraj coś nie tak? - Markus zmierzył mnie pytającym wzrokiem, krzyżując ręce na piersi. 
     - Nie, skądże. Jedynie mój osobisty budzik dzisiaj zaspał - spojrzałam na Zoom.
     - Mam nadzieję, że pojawisz się w Falun.
     - Przecież obiecałam - uśmiechnęłam się. - O której masz samolot?
     - Za pół godziny wylatujemy. Wpadłem się tylko pożegnać.
     - Więc, do zobaczenia za tydzień.
     - Do zobaczenia - podszedł i złożył na moim policzku nieśmiały pocałunek, po czym odszedł.
     Moje życie właśnie wywróciło się do góry nogami. 

                                                      *********************


     Stałam przed moim domem w Krakowie.

     "Nareszcie."
     Na klatce schodowej przywitała mnie sąsiadka, uprzejma staruszka, z którą przesiedziałam dziesiątki godzin na wspólnych rozmowach. Włożyłam klucz do zamka. Otworzyłam drzwi. Znajome zapachy zaczęły otaczać mnie i Zoom. Rzuciłam się bezwładnie na łóżko, starając poukładać niesforne myśli w jedną całość. 
     W ostatnim czasie dużo wydarzyło się w moim życiu. Kolejna z rzędu wygrana, pewne miejsce na Mistrzostwach Świata i kolejna z rzędu szansa na jego zdobycie. To był zdecydowanie plus tego wyjazdu. Summa summarum, po to pojechałam do Norwegii. A co z Markusem? Do tej pory nie wiem, czy zrobiłam dobrze, mieszając w jego życiu. Polubiłam go, chyba aż za bardzo, o czym mogłam się przekonać dzień wcześniej na pamiętnym wieczorze w restauracji. Do tego jego dzisiejsze zachowanie.
     "Jak mam to rozumieć?"
     Czy on rzeczywiście czuje to samo co ja? Nie powinnam sobie robić nadziei, ale, do cholery jasnej, chyba go kocham!

                                                      *********************


     Postanowiłam odwiedzić rodziców jeszcze dzisiaj. Auto już od dwóch tygodni kurzy się w garażu. Bez namysłu wpakowałam do niego torbę i Zoom, po czym w rytm ulubionej piosenki Nickelback ruszyłam autostradą do Radomia. Rodzice na pewno się ucieszą. Zawsze wyczekiwali moich odwiedzin z utęsknieniem. Ja natomiast muszę się oderwać od rzeczywistości i przemyśleć wszystko, co w ostatnim czasie wydarzyło się w moim życiu. A wydarzyło się dużo.

     Po kilku godzinach stałam już pod niewielkim, jednopiętrowym domkiem na obrzeżach miasta. Zapukałam do drzwi.
     - Kasia? Co ty tutaj robisz? - mama nie ukrywała zdziwienia. Miałam przecież przyjechać dzień później. 
     - Postanowiłam wam zrobić niespodziankę - odpowiedziałam z uśmiechem, po czym weszłam do mieszkania.
     Kiedy tylko przekroczyłam próg zobaczyłam, że nie jestem jedynym gościem. W salonie siedziała ciocia razem z pięcioletnim synem Emilem.
     - Dzień dobry, ciociu - przywitałam się, a chwilę potem kuzyn zawisł na mojej szyi.
     - Opowiadaj, jak było w Norwegii? - powiedziała pani Pisarska.
     "Oho, zaczyna się..."
     - Dobrze, jak pewnie wiecie, mamy pewne miejsce na Mistrzostwach Świata.
     - Zdolna bestia! - do rozmowy przyłączył się tata, głaskając Zoom po głowie.
     - Mogliby zacząć transmitować konkursy w telewizji. Tam to jest przynajmniej na co popatrzeć, nie to co w tej całej piłce nożnej czy skokach... - rzuciła ciocia z przekąsem, za co miałam ochotę urwać jej głowę. No dobrze, co do futbolu się zgodzę, ale w skokach, mimo gorszego sezonu polskich sportowców, od pewnego czasu zaczynamy osiągać wyczekiwane, pierwsze sukcesy.
     - Właśnie! Byłaś na lotach w Vikersund? - zapytał pan Pisarski.
     - Phi, głupio pytasz - wyszczerzyłam zęby.
     - Poznałaś jakiegoś skoczka? Z tego co słyszałam, to mieszkałaś chyba nawet w tym samym hotelu, co oni - powiedziała mama. Na te słowa moja twarz automatycznie nabrała kolorów.
     Spodziewałam się tego. Oczywiście nie powiem im o Markusie i o tym, co do niego czuję. Mimo dobrych relacji nigdy nie zwierzałam się im z moich uczuć.
     - Zamieniłam z niektórymi kilka słów, ale... ale... - zacięłam się. - Na tym się skończyło - dodałam szczęśliwa. 
     "Uff, tym razem się udało..."
     Rodzice postanowili mnie już nie męczyć zbędnymi pytaniami. Za to wpadli na genialny, ich zdaniem oczywiście, pomysł.
     - Możesz odebrać Kacpra ze szkoły? Za pół godziny kończy lekcje.
     Byłam zmęczona, przejechałam prawie pół Polski i jedyne o czym teraz marzę, to kubek gorącej herbaty i porządna drzemka. Nie mogłam jednak odmówić i chwilę potem siedziałam już w samochodzie w drodze pod jedno z radomskich gimnazjów. 

                                                      *********************


     - Cześć, młody - poklepałam młodszego brata po ramieniu.

     - Wróciłaś już? 
     - A nie widać? - uniosłam brwi do góry, po czym wskazałam drzwi auta. - Wsiadaj, jedziemy do domu.
     - Jak wrażenia po przylocie z Norwegii?
     - Słuchaj, jestem wykończona, dopiero co wróciłam z Krakowa, przedtem odbyłam wyczerpująca podróż samolotem. Zmiłuj się, ja dziś nie kontaktuję!
     - Okey, nie musisz się od razu unosić. Ale wiedz, że tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.
     - Zawody mogłeś sobie obejrzeć w internecie, chyba w tym czasie nie byłeś w szkole.
     - Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi - uśmiechnął się ironicznie.
     Ciarki przeszyły moje ciało a twarz zrobiła się momentalnie purpurowa. Nerwowo zaczęłam analizować mój pobyt w Skandynawii i wszystkie spotkania z Markusem. Czy ktoś nas widział?
     - Pogadamy jutro - wydukałam, po czym pogłośniłam radio. 

                                                      *********************


     Rankiem, następnego dnia, postanowiłam razem z Zoom zbadać teren w pobliżu domu. Ostatni raz byłyśmy tam dwa miesiące temu. Czy coś się zmieniło? Zapewne niewiele. Łąki nadal pokryte białym puchem, drzewa nadal bezlistne, aura nadal ponura i mało atrakcyjna do zwiedzania tego miejsca. Jednak, przy moim obecnym stanie psychiki, takie miejsca kusiły swoim klimatem, ciszą, i spokojem. Było idealne na przemyślenia.

     Coś jednak nie dawało mi tego spokoju, jakie miał zapewnić bezkres obumarłej łąki. Zimno zaczynało docierać do każdego zakątka mojego ciała, równie mocno dawało się we znaki borderce, która, mimo zamiłowania do białego puchu, powoli zaczynała trząść się jak galareta; jak Zoom na widok dysku. Ponadto odczuwałam dziwną potrzebę porozmawiania z kimś, obecności drugiej osoby, KONKRETNEJ osoby. Po niespełna godzinnym spacerze byłyśmy zmuszone wrócić do domu. 

                                                      *********************


      Padłam na sofę z kubkiem gorącej kawy. Sięgnęłam po książkę leżącą na komodzie obok i zagłębiłam się w lekturze, raz po raz ziewając i przymykając oczy. W końcu dałam za wygraną i odpłynęłam do krainy Morfeusza. Po chwili jednak twarda oprawka z impetem uderzyła mnie w czoło, a to za sprawą pewnego trzynastoletniego chłopca, który tę oto książkę cisnął wprost na moją głowę.

     - Oszalałeś?! - wykrzyknęłam poirytowana.
     - Mogłabyś mnie gdzieś podwieźć? - wyszczerzył zęby Kacper.
     - Mogę, ale następnym razem wystarczy zwykłe szarpnięcie za rękaw, nie musisz posuwać się do aktów przemocy - oburzona wyminęłam go i zaspana podreptałam po kluczyki do samochodu.
     - Gdzie mam cię podwieźć? - zapytałam, kiedy już siedzieliśmy w czarnym audi mojego taty.
     - Na Żeromkę*.
     - A powiesz mi, gdzie chcesz iść? 
     - Idę z kolegami do kina. 
     - Mam po ciebie przyjechać? 
     - Nie, nie musisz, przyjadę autobusem.
     - O której będziesz?
     - Po kinie mamy jeszcze iść do Maćka, pewnie wieczorem.
     - Na jaki film idziecie?
     - Nie wiemy jeszcze. Czy pani prokurator skończyła przesłuchanie? - rzucił ironicznie.
     - Uspokój się, po prostu muszę mieć pewność, że nic ci się nie stanie - wywróciłam oczami. 
     - Opowiesz mi w końcu jak było w Norwegii? - Kacper przerwał panującą dłuższy czas chwilę. Nabrałam powietrza w płuca.
     - Jak było? Cóż... - mieszanina azotu, tlenu i kilku innych pierwiastków chemicznych, których nie jestem w stanie wymienić ze świstem przeleciała między moimi zębami, a ręce spoczywające na kierownicy zaczęły nerwowo drżeć. Ta chwila prędzej czy później musiała nadejść, on nie da mi spokoju, zbyt dobrze go znam. - Tak jak na każdym wyjeździe. Wygraliśmy, co pewnie wiesz, byłam na lotach na mamucie...
     - Poznałaś jakiegoś skoczka? - przekręcił głowę w moją stronę. Błędnie wodziłam wzrokiem po zakorkowanej ulicy, szukając ratunku. 
     - Rozmawiałam z kilkoma, ale to były zwykłe wymiany kilku zdań, z żadnym nie utrzymałam kontaktu - pierwsze kłamstwo.
     - Nie zemdlałaś podczas którejś z rozmów? - zaśmiał się.
     - Nie, nie zemdlałam - drugie, co prawda nie do końca, kłamstwo.
     - Jakoś mi się nie chce wierzyć, zawsze śliniłaś się na widok każdego sportowca, o skoczkach już nie wspominając.
     - Zdążyłam z tego wyrosnąć - uśmiechnęłam się ironicznie. - Jesteśmy na miejscu. Jakby się coś działo, śmiało możesz dzwonić.
     - Cześć - wysiadł z samochodu. Czekałam, aż zniknie mi z oczu i wróciłam do domu.

                                                      *********************

      Mistrzostwa Świata w Falun zbliżały się nieubłaganie. Nie byłam pewna, czy powinnam jechać. Może lepiej zostać w domu i o wszystkim zapomnieć? Udawać, że nic nigdy nie miało miejsca i żyć dalej? W końcu, kiedyś to się skończy i każde z nas pójdzie w swoją stronę.

     Albo i nie...
     "Nie, nie myśl o tym. To nie ma sensu. Pojedziesz tam, wyjaśnicie sobie wszystko i to spotkanie będzie waszym ostatnim. Nie rób mu nadziei, dobrze wiesz, że życie na walizkach nie wyjdzie ci na dobre, a przez kursowanie między Polską a Niemcami w końcu siądzie Ci psychika. Nie dasz rady. To nie na twoje nerwy. Po prostu zapomnij..."
     Ale to nie takie proste, po prostu zapomnieć. Zapomnieć o kimś, kto pozwolił ci się otworzyć, rozumiał cię bez słów i samą swoją obecnością sprawiał, że czułaś się bezpiecznie. Przez te kilka dni zrozumiałam, kim jest dla mnie Markus i co tak na prawdę dla mnie znaczy. Nie mogłam pozwolić mu odejść. Kocham go. Tak, chyba go kocham. 
                                                      *********************


*ul. Stefana Żeromskiego - główna ulica Radomia, deptak* 

Witajcie! :* Jak Wam mija majówka? ^_^ 
Ten rozdział już nieco lepszy od poprzedniego, ale nadal coś mi w nim nie pasuje :/ To jest taki mały wstęp do tego, co będzie się dziać w Falun; nieco refleksyjny, starałam się wprowadzić Was w nastrój (wiem, nie wyszło mi :P). 
Pozdrawiam i zapraszam do komentowania :))
Btw. niedawno wybiło nam 1000 wyświetleń! Dziękuję, że wchodzicie, czytacie, komentujecie i za to, że w ogóle jesteście <3

sobota, 9 maja 2015

ROZDZIAŁ ÓSMY "Robię to z miłości do ciebie."

     - Jesteś tego pewna? - po raz kolejny zapytała Ania obserwując moje zmagania z niechcącą zamknąć się walizką.
     - Tak, tak samo, jak kilka sekund wcześniej, kiedy pytałaś mnie o to samo - zdołałam na chwilę podnieść wzrok na przyjaciółkę, która stała obok mojego łóżka. 
     - Może powinnam pojechać z tobą? - nachyliła się, próbując dotrzeć do moich tęczówek. W tym samym czasie walizka dała za wygraną i pozwoliła się szczelnie zamknąć.
     - Dam sobie radę - wyprostowałam się i odetchnęłam z ulgą. 
     - Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. Jeden twój telefon i wsiadam w pierwszy samolot do Szwecji. Rozumiemy się?
     - Oczywiście - przytuliłam ją. - Dziękuję, że mi pomagasz. Nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. 
     -  Nie ma sprawy. A teraz zmykaj, bo nie zdążysz - zaśmiała się. 
     Przytuliłam ją jeszcze raz i wybiegłam z domu. Po drodze zawiozłam Zoom do hodowcy, gdyż nie chciałam jej narażać na stres związany z kolejną podróżą samolotem. Miałam co prawda wątpliwości, czy aby na pewno dobrze robię, ponieważ suczka zawsze źle znosiła długie rozłąki, jednak zapewnienia hodowczyni rozwiały wszystkie moje wątpliwości.
     Kilkanaście minut później byłam już na lotnisku. Niby wszystko było w porządku, na swoim miejscu, mimo to z każdym kilometrem, jaki dzielił mnie od domu miałam wrażenie, że nie będzie to zwykły wyjazd. I tego się obawiałam...

                                                      *********************

     Ze snu wyrwał mnie dźwięk przychodzącego SMSa. Rozejrzałam się wokoło. Nadal byłam w samolocie, a do Sztokholmu zostało jeszcze kilkanaście minut lotu. Sięgnęłam po telefon. Nieznany numer.
     "Czekam na lotnisku :)
                                Markus" 
     Uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Zastanawiał mnie jednak jeden fakt. Skąd miał mój numer telefonu? Nim zdążyłam sobie odpowiedzieć w myślach na to pytanie, zadzwonił telefon.
     - Jesteś już na miejscu? - zapytała z troską mama.
     - Nie, ale za chwile lądujemy.
     - Doprawdy, nie wiem po co ty tam poleciałaś. Przecież to tylko kilka konkursów, które mogłabyś obejrzeć sobie w telewizji. 
     - Ale to nie to samo, co na żywo - zapewniłam.
     - Mam wrażenie, że nie jest to jedyny powód, dla którego lecisz do Szwecji.
     - Co masz na myśli? - zaniepokoiłam się. 
     - To nie jest rozmowa na telefon. Porozmawiamy, kiedy wrócisz - rozłączyła się.
     Moje myśli znów przeszyły wątpliwości. 

                                                      *********************

     Rozglądałam się, szukając w tłumie znajomej twarzy. W głowie nadal miałam słowa mamy wypowiedziane przez telefon. Domyśliła się? 
     Odkąd mój pierwszy związek się rozpadł, była przewrażliwiona na punkcie kontaktów swojej córki z płcią przeciwną. Każdego chłopaka uważała za psychopatę, pijaka, ćpuna, faceta lekkich obyczajów... I choć od tamtego czasu minęło kilka dobrych lat, to nadal miałam wrażenie, że jej nie przeszło. Bynajmniej to udało mi się odczytać z jej zachowania, jakie miało miejsce w przeciągu ostatnich kilku dni. Wydawałoby się, że za wszelką cenę unikała rozmów ze mną na temat wyjazdu do Vikersund, a jeżeli już się taka nasunęła, to starała się nie drążyć tematu nowo poznanych skoczków; to wyraźnie było po niej widać, że tego chce. Chce się dowiedzieć, jak na prawdę było w Norwegii i co się chronologicznie wydarzyło, punt po punkcie, spotkanie po spotkaniu, konkurs po konkursie... 
     Było mi z tym źle. To normalne, że własna matka nie ufa swojemu dziecku? Miałam ochotę wyrzucić to wszystko z siebie, wykrzyczeć to, co mi leży na sercu. Może wtedy byłoby mi lepiej... 
     - Nad czym się tak pani zastanawia? - z przemyśleń wyrwał mnie znajomy głos.
     - Markus! Ale mnie wystraszyłeś! - uśmiechnęłam się, po czym mocno przytuliłam Niemca. - Stęskniłam się za tobą.
     - Muszę przyznać, że ja za tobą też. Brakowało mi naszych rozmów przy kawie. To co, idziemy?
     - Mhm...
     Byłam zaskoczona swoim zachowaniem. Zupełnie jakbym zapomniała, co działo się z moją psychiką w Vikersund. Może to tylko zwykłe zauroczenie?
     - Nie wzięłaś ze sobą Zoom? - zapytał Markus, kiedy jechaliśmy do Falun, aby zameldować się w hotelu.
     - Postanowiłam, że zostanie w Polsce. Chcę oszczędzić jej trochę nerwów związanych z kolejna podróżą samolotem. 
     - A miałem już nadzieję, że będziemy chodzić codziennie na spacery do parku. Poza tym, jest najlepszym lekarstwem na nieudany konkurs.
     - Przecież do parku możesz wyjść ze mną, a na rozmowę zawsze znajdę czas - zapewniam z uśmiechem. - A przy okazji, skąd masz mój numer telefonu?
     - Twoja przyjaciółka nie umie kłamać - śmieje się.

                                                      *********************


     Pokój, jaki mi przydzielono, był mały, kameralny, ale bardzo ładny i elegancki. Ściany miały odcień ciepłego beżu, przesiane grubymi pasami w kolorze écru, a idealnie dobrane meble zrobione były z drewna mahoniowego. Wszystko to sprawiało, że w pomieszczeniu panował przyjazny klimat, który dawał poczucie bezpieczeństwa. Przez okna wpadało dużo światła, jednocześnie oświetlając pomieszczenie. Obok nich znajdowały się drzwi prowadzące na niewielki balkon, z którego było widać cały kompleks skoczni Lugnet. Siedziałam w milczeniu na łóżku, bacznie przyglądając się pięknemu widokowi. Miał on w sobie to coś, przez co nie mogłam oderwać od niego wzroku. 

     Na średniej skoczni trwały ostatnie poprawki przed jutrzejszymi treningami kobiet. Nie była ona taka duża, jak ta w Norwegii. Nie wiem, co sądzą o tym skoczkowie, ale moim zdaniem zorganizowanie najpierw konkursu na mamucie, a potem rozegranie Mistrzostw Świata na skoczni o punkcie konstrukcyjnym usytuowanym na 90 metrze było istną głupotą, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Teoretycznie nie powinnam się tym przejmować, to nie ja walczę o jak najlepsze miejsce, ale poniekąd są też to "moje" zawody, w które pragnę dołożyć swoje trzy grosze, bowiem trener reprezentacji Niemiec postanowił wykorzystać moją obecność i na czas mistrzostw przydzielić mi posadę psychologa tudzież mentora German Team. Pięknie to brzmi, prawda? I napawa dumą, ale wydaje mi się, że w polskiej reprezentacji bardziej bym się przydała. 
     Kiedy do mojego mózgu dotarło wreszcie, że cały wolny czas poświęciłam na przemyślenia, zbiegłam na dół, do jeszcze pustej restauracji w której miało odbyć się spotkanie całego sztabu szkoleniowego, oczywiście ze mną włącznie. Usiadłam przy dużym stole i zamówiłam sok. Chwilę później dołączyła do mnie wysoka blondynka.
     - Nowa? - usiadła obok mnie.
     - Tak, ale tylko na czas mistrzostw. 
     - Miło mi, mam na imię Laura, jestem fizjoterapeutką - podała rękę.
     - Kasia, psycholog - odwzajemniłam uścisk.
     - Nie jesteś Niemką?
     - Nie, pochodzę z Polski. 
     - Z tego co wiem, w polskiej drużynie brakuje psychologa. Dlaczego wybrałaś niemiecką kadrę?
     - To ona wybrała mnie - zaśmiałam się. - I w cale nie jestem psychologiem, ale podobno mam wrodzoną zdolność porozumiewania się z ludźmi. A do kadry dostałam się z pomocą jednego ze skoczków.
     - No to masz szczęście. Nawet nie wiesz, ile osób bije się o tą posadę. W większości są to dziewczyny, ale chyba sama rozumiesz czemu. Na pewno polubisz tę robotę - zaśmiała się.
     - Wolałabym nie, mam już zajęcie na kolejne lata.
     - Mówisz, że jest coś lepszego od patrzenia na przystojnych facetów w śpioszkach?
     Usta otwierały się do udzielenia odpowiedzi, ale oto do restauracji wtargnął sztab szkoleniowy w pomarańczowych kurtkach. 
     - O, witajcie dziewczyny! - przywitał nas Schuster po czym zwrócił się do zgromadzonych. - Na potrzebę tegorocznych mistrzostw nasza ekipa powiększy się o jednego członka. Jest nią Kasia i zajmie się stanem psychicznym naszych podopiecznych. 
     
                                                      *********************

     Trzymałam się metalowej poręczy i wdychałam rześkie powietrze. W ręce nerwowo dzierżyłam kubek gorącej kawy. A przede mną skocznie. Idealny wieczór, czy może być lepiej?

     - Jak było na spotkaniu? - odwróciłam się i zobaczyłam Markusa opierającego się o framugę drzwi.  
     - Wybacz, nie zauważyłam cię. Długo tu stoisz? 
     - Nieistotne - Niemiec podszedł na niebezpieczną odległość i oparł się o balustradę. Czułam, jak jego ramiona dotykają moich. - Coś się stało?
     - A co się miało stać? 
     - Skoro siedzisz sama wieczorem na balkonie, od kilkunastu minut nie odzywasz się słowem i nie zauważasz, że przyszedłem, to najwyraźniej tak - zapada chwila ciszy. Chłopak lustruje moją twarz wzrokiem, oczekując odpowiedzi.
     - Boję się - wzdycham głośno. - Boję się, że coś pójdzie nie tak; że przeze mnie zaprzepaszczę wasze szanse na zdobycie medalu - nie wiedzieć czemu łzy napływają mi do oczu. Na prawdę się boję. - Nie wiem, czy robię dobrze. To jest ogromna odpowiedzialność. Przecież o to jedno miejsce walczy prawdopodobnie dziesiątki lepszych ode mnie osób.
     - Nie mów tak - Markus obejmuje mnie rękoma i pozwala, aby kilka kropel łez wypłynęło na jego sweter. - Skoro trener wybrał cię spośród tylu ludzi to najwyraźniej ci ufa. I powinnaś się z tego cieszyć, a jeżeli coś pójdzie nie tak, to pamiętaj, że zawsze służę pomocą, o każdej porze dnia i nocy - gładzi ręką moje włosy.
     Ma rację. Ma cholerną rację. Nie powinnam się załamywać już na początku. Jego słowa podnoszą mnie na duchu, a słone łzy przestają sączyć się z oczu. 
     - Dziękuję ci za wszystko, co dla mnie robisz - niechętnie podnoszę głowę do góry, odrywając ją od ciepłego torsu Niemca i spoglądam w jego czekoladowe oczy. Przeciera kciukiem mokre od łez policzki. 
     - To nic wielkiego - gładzi moją twarz. Po chwili nasze usta złączają się w czułym pocałunku. - Robię to z miłości do ciebie.

                                                      *********************
Jestem spełniona, mogę umrzeć :D (chodziarz z drugiej strony to nie, bo będzie się jeszcze duuuuużo działo! ^_^) Nareszcie coś mi się dzisiaj udało xD

Kolejny rozdział pojawi się najprawdopodobniej za dwa tygodnie. Wybaczcie, ale czas poprawiać oceny :P 

Pozdrawiam i zapraszam do komentowania :))