środa, 30 grudnia 2015

EPILOG

przed przeczytaniem tego rozdziału warto obejrzeć sobie ten oraz ten filmik obrazujący, jak w praktyce wygląda frisbatelka, aby lepiej zrozumieć post. Można też zapoznać się z nią również w teorii :)

                                                      *********************

26 sierpnia 2018, Warszawa, Pole Mokotowskie, finał DCDC

Dzień powoli dobiegał końca. Ostanie promyki słońca delikatnie muskały warszawski park przepełniony publicznością czekającą na frisbatelkę. Brałam w niej udział już drugi raz z rzędu w tym sezonie, lecz póki co bez większych sukcesów. Tym razem miało być inaczej. Moimi rywalami była... Ania i Zip, niezwykle mocny i zawsze plasujący się na podium zawodów Dog Chow team tej edycji. Widziałam, ile wysiłku i pracy kosztowało ich to, żeby znaleźć się wśród najlepszych. Cały poprzedni rok budowali formę pod moim bacznym okiem, sukcesywnie korygując wszystkie błędy, jakie dotąd popełniali. Rośli w oczach. To było widać wyraźnie.
A ja? Ja byłam szczęśliwa, że nareszcie miałam godnych przeciwników. Nikt nie był pewny werdyktu sędziów, wszyscy czekali z zapartym tchem na koniec.
Teoretycznie, jedno zwycięstwo już miałam w kieszeni - zdobyłam największą ilość punktów i wygrałam kategorię Super OPEN. Nieco niżej uplasowała się właśnie Ania i jej marmurkowy podopieczny.
Przypomniałam sobie swoją pierwszą frisbatelkę. Było to we Wrocławiu, osiem lat temu, kiedy to dopiero debiutowałam i spychałam z piedestału najbardziej utytułowanych zawodników. Na samą myśl o tym, nieśmiały uśmiech wkradł się na moją twarz, a po ciele przeszedł przyjemny dreszcz. Moje pierwsze, największe zwycięstwo, które ukształtowało mój charakter, pozwoliło zyskać doświadczenie, ale także sympatię zawodników i publiczności. Byłam określana mianem "złotego dziecka dog frisbee". Jak bardzo złotego? Mogli się o tym przekonać na Mistrzostwach Świata, rozgrywanych z roku na rok. A moja gablota, zawieszona w pokoju, powiększała się o kolejne medale, często z najcenniejszego kruszcu.
Wolnym krokiem maszerowałam w stronę boiska, układając sobie w głowie przebieg i zbierając myśli w całość. Nagle mój telefon schowany w kieszeni spodni zaczął wibrować, a na wyświetlaczu pojawił się jasny, zwięzły komunikat "Odwróć się." Przechyliłam głowę za siebie, a moim oczom ukazała się piątka, dobrze znanych mi mężczyzn.
- Tak jak obiecywaliśmy, jesteśmy! - objął mnie Andi.
- Nie spodziewałam się, że trener was puści - przywitałam się z resztą chłopaków.
- Na początku miałem przyjechać sam, ale uparli się, że oni też chcą jechać - w końcu podchodzę do Markusa.
- Dziękuję wam, na prawdę dużo to dla mnie znaczy - uśmiechnęłam się do nich. Nie mogłam trafić na lepszych przyjaciół. I lepszego chłopaka także. - Wybaczcie, ale muszę już lecieć. Za chwilkę rozpoczynają się zawody.
- Pewnie. Powodzenia! - Oddaliłam się i pomachałam Niemcom na pożegnanie.

                                                      *********************

     Głęboki wdech. Ostatnie sekundy dłużyły się w nieskończoność. Po przeciwnych stronach boiska stałam ja i Zoom oraz Ania z Zipem. Wymieniamy spojrzenia. Całej czwórce zależało na wygranej, lecz podeszliśmy do tego z rezerwą, jak do zwykłego treningu. 
     Pierwsza startowałam ja i mój pleśniak, który mimo kilku ładnych lat na karku dawał z siebie wszystko. Przez trzydzieści sekund pokazywaliśmy najbardziej widowiskowe rzuty, zaczynając od overów, przez flipy i voulty, na twohandach i butterlfy kończąc. Występowaliśmy na zmianę, pokazując nasze najmocniejsze strony, a po zakończeniu konkurencji czekaliśmy na ogłoszenie wyników. 
     Na widowni odnajduję niemieckich skoczków: Andi i Richi o czymś zacięcie dyskutowali, Sev i Marinus po kryjomu zajadali się mannerami, a Markus po prostu stał i przeżywał to wszystko chyba jeszcze bardziej niż ja.
     - Sędzia pierwszy: Ania!
     "Udało im się, byli na prawdę nieźli...
     - Sędzia drugi: Kasia
... ale my też byliśmy dobrzy i daliśmy z siebie 100 % naszych możliwości."
O wygranej decydował ostatni głos, gwóźdź programu i najbardziej oczekiwany moment całego wieczoru. Poczułam jakby ucisk gdzieś w okolicy żołądka. Dawno tak się nie stresowałam.
- Frisbatelkę wygrywa Kasia Pisarska i Zoom! - Ogromny kamień spadł z mojego serca, a do oczu napłynęły łzy. Łzy szczęścia. A czy werdykt był słuszny pozostawiam to wszystkim krytykom i znawcom, niech debatują, mnie to nie obchodzi!
- Gratulacje, Kaśka! Byłyście genialne. Dzięki za walkę - przytuliła mnie Ania.
Odebrałam puchar, już czwarty w tej kategorii? Nie wiem, nie potrafię ich zliczyć, nie to się teraz liczyło.
Wzięłam Zoom na ręce, to ona w większości zapracowała na tę wygraną. To ona ratowała wszystkie, nie do końca udane rzuty, to ona wzbijała się do góry niczym ptak i opadała na ziemię z gracją. To dzięki niej zawdzięczam to, że tutaj stoję. Była dla mnie jak dziecko i puchłam z dumy widząc, jak bardzo się stara mnie uszczęśliwić mimo, że nie wychodziło jej już to najlepiej.
Kiedy chciałam już schodzić z boiska, zauważyłam Markusa zbliżającego się do nas. Nie wiedziałam, co zrobić. Stałam wryta i czekałam na rozwój sytuacji.
"Co on kombinuje?"
Nieśmiało podszedł do mnie i dzierżąc w ręku małe, czerwone pudełeczko, spojrzał mi głęboko w oczy.
Zamurowało mnie.
- Kochanie - zaczął niedbale po polsku, co wywołało u mnie jeszcze większe zaskoczenie - Cztery lata temu nasze drogi się skrzyżowały. Nie wiem, czy przypadkiem, czy też było to zrządzenie losu, ale od tamtego dnia stałaś się najważniejszą osobą w moim życiu. Miesiące mijały, a ja chciałem coraz więcej i więcej. Nie mogłem zrozumieć dlaczego tak się dzieje, ale teraz już wiem: jestem w tobie zakochany. Jestem zakochany i jednocześnie przerażony, że Ciebie stracę. Dlatego nie chcę ryzykować ani chwili dłużej - uklęknął i otworzył pudełeczko, a moim oczom ukazał się srebrny pierścionek. - Wyjdziesz za mnie?
Potrzebowałam chwili na pozbieranie szczęki z trawy porastającej warszawski park. Publiczność razem ze mną wstrzymała oddech, a przenikliwą ciszę przerywało jedynie głośne popiskiwanie psów zza bannerów w różnych odstępach czasowych. Kiedy widzowie chyba powoli zaczynali tracić cierpliwość, a ktoś, najpierw używając jakże pięknego i wyrafinowanego słowa na k, które ponoć wyraża więcej niż tysiąc słów, krzyknął "powiedz tak!", postanowiłam nie trzymać dłużej klęczącego przede mną Niemca w niepewności.
- Tak - powiedziałam lekko załamanym głosem. Pod powiekami zaczęły zbierać się łzy wzruszenia, a w gardle poczułam narastającą gulę. - Tak, oczywiście.
Wybuchnęłam gorzkim płaczem, rzucając się w objęcia ukochanego. Tłum wokół nas, po długiej chwili milczenia, zaczął wiwatować. Przez zaszklone oczy nie widziałam zupełnie nic, czułam jednak, że będzie już tylko lepiej...


                                                      *********************
No to mamy koniec! :)

To wyżej nie za bardzo mi się podoba i czuję, że czegoś jeszcze brakuje, dlatego przejdźmy od razu do podziękowań :) Już wiem, że nie będę asem w pisaniu epilogów :D
Baaardzo dziękuje wszystkim którzy czytali i komentowali moje wypociny, które raz za razem przybierały charakter komedii, dramatu, biografii, kryminału itepe, itede (niepotrzebne skreślić) :P Jak na pierwsze opowiadanie, to jestem nawet zadowolona, chociaż czytając niektóre rozdziały zachodzę w głowę, jak takie "coś" mogło ujrzeć światło dzienne a jedyne, co przechodzi mi przez usta to siarczyste kurwa mać:)). Najchętniej bym się do nich nie przyznawała, no ale cóż, cytując klasyka: co się stało, to się nie odstanie :D
Wspominałam kiedyś, że moją najlepsza formą motywacji jest uzasadniona krytyka i wypominanie błędów popełnionych podczas pisania (chyba najbardziej spektakularny błąd to "chodziarz" - do tej pory jest mi wstyd :x). Z takową się spotkałam i była na prawdę bardzo motywująca! Ukłony w stronę osób stojących na straży poprawnego pisania! :)
W zamyśle historia ta miała potoczyć się zupełnie inaczej, w rolę kadry głównej miała wcielić się Słowenia, lecz rząd zbiegów okoliczności sprawił, że jednak padło na Niemców :D Ktoś mądry powiedział kiedyś, że "Pierwsza wersja czegokolwiek jest zawsze gówniana." I tego się trzymam :D
Pisaniu ostatnich rozdziałów towarzyszyła histeria związana z tym, że nie miałam zielonego pojęcia, jak to dalej pociągnąć. Sama decyzja o zaczęciu pisania Hall of Fame była dość spontaniczna i spowodowana nagłym impulsem potrzeby wyrażenia siebie na forum publicznym (a raczej przeniesienia mojej chorej wyobraźni na papier i ukazania jej szerszemu gronu :D). Przez długi czas myślałam, że ten nagły "spadek formy" spowodowany jest brakiem pomysłu na zakończenie historii. Kluczową rolę odegrało tutaj jednak moje lenistwo i słomiany zapał :D Decydując się na pisanie byłam świadoma tego, że aby zyskać czytelników musiałabym dodawać posty regularnie, ale ostatnimi czasy trochę mnie to przerosło. Na szczęście jakoś dotrwałam do tego epilogu, pomimo kompletnej pustki w głowie :D
W miłych okolicznościach żegnamy się z losami Kasi i Markusa. Mimo, że mój całokształt oceniam na mocne dwa na dziesięć, to strasznie trudno jest mi się rozstać z tym opowiadaniem. Żyłam ich historią każdego dnia, myśląc, co by jeszcze dodać, jak urozmaicić rozdział, aby nie koncentrował się tylko i wyłącznie na dwóch wątkach. Mój telefon czasami zawieszał się na ładnych parę godzin, kiedy w nocy naszła mnie ochota pisania kolejnego rozdziału w notatniku :P Wielu rzeczy nie udało mi się zmieścić tutaj (bo zwyczajnie byłoby ich za dużo :D), dlatego mniej więcej w połowie pisania tego opowiadania zrodził się pomysł kontynuacji, miałam nawet obsadę, ogólny zamysł i przebieg historii, a nawet zaczęty ten epilog :D Więc jeżeli jeszcze nie znienawidziliście psów i jesteście gotowi na większą dawkę szczeniaczkowej słodkości przesianej skokami (tym razem w wersji międzynarodowej ^^), to serdecznie zapraszam was na drugą część Hall of Fame, czyli: 




A więc, do zobaczenia! :*

poniedziałek, 21 grudnia 2015

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY "Ja chciałbym to wszystko naprawić."

Nie, tylko nie on. Każdy, tylko nie ON...”
Rozłożyłam bezradnie ręce. Byłam, krótko mówiąc, w czarnej dupie.
- Hej – powiedział nieśmiało Łukasz, dzierżąc w prawej dłoni bukiet czerwonych róż.
Jego widok wywołał nieprzyjemny dreszcz, który niepostrzeżenie przeszył moje ciało. Poczułam, jak zawartość żołądka zrobiła kilka solidnych fikołków.
- To ja może zostawię was samych – powiedział Tomek i opuścił mieszkanie.
- Ja... Ja chciałbym to wszystko naprawić – zaczął.
- Nie ma czego naprawiać – przerwałam. - To był definitywny koniec. Nic nas już nie łączy.
- Czyli wybrałaś tego szwaba, tak? - w oczach chłopaka pojawiły się iskierki, świadczące o nadchodzącej złości.
- Nie mów tak o nim... - powiedziałam z wyrzutem. W środku kipiałam ze złości.
- Co on ma, czego ja nie mam? Bo zdobył uznanie? Szukasz kogoś równemu tobie? Czy może nie chcesz, aby przyćmił twoją sławę?
- Co ty w ogóle mówisz?! Uważasz tak, bo tobie się nie udało? Trzeba było myśleć zanim sięgnąłeś po używki. Nie moja wina, że wyleciałeś z drużyny.
- Tak, to była twoja wina – wskazywał na mnie złowrogo palcem. - Wywierałaś na mnie ogromną presję. Musiałem jakoś odreagować.
- Bo chciałeś mi dorównać? Słyszysz ty siebie w ogóle?!
- Nie mogłem znieść tego, że byłaś lepsza. Trener mnie faworyzował, kazał brać przykład z ciebie.
- To już nie moja wina, że zarówno ty, jak i cała ta twoja pieprzona drużyna uznaliście mnie za jakiegoś guru i zaczęliście brać za autorytet.
- Wiesz co? Miałem nadzieję, że to spotkanie przebiegnie zupełnie inaczej.
- Na co ty liczyłeś? Myślałeś, że rzucę ci się w ramiona i zacznę żałować tego co zrobiłam? Otóż się mylisz, to była najsłuszniejsza decyzja, jaką w życiu podjęłam – odpowiedziałam dumnie.
- Matka nie byłaby z ciebie dumna.
Zmarszczył czoło, kiwając nieporadnie głową. Zaniemówiłam. Tego było już za wiele. Na ten widok, uśmiech wkradł się na jego twarz.
- Wynoś się – wycedziłam z odrazą. - I nie wracaj tutaj więcej.

*********************

Przez ostatnich kilkanaście dni przez moje mieszkanie przewinęło się mnóstwo osób – od przyjaciół, a w szczególności Ani, która doglądała porządku i pilnowała tego, abym przypadkiem nie wpadła na pomysł zrobienia czegoś głupiego; do zatroskanych sąsiadów, zaniepokojonych ciągłymi kłótniami. Nic nie sprawiało mi już przyjemności. Nawet Zoom, która była lekarstwem na wszystkie kłopoty, nie dawała rady. Dni znów stały się szare i monotonne, a mnie ubywało. Kości policzkowe stały się wyraźniejsze, a pod oczami pojawiły się cienie, wynikające z długich, nieprzespanych nocy poprzedzonych długim lamentowaniem.
Nie płakałam często, ale jeśli już, to okropnie, a uczucie bezsilności towarzyszyło mi przez długi czas. Nigdy nie potrafiłam samodzielnie się z tego wyleczyć, bezradność przytłaczała mnie każdego dnia i nic nie było w stanie pomóc mi zapomnieć o tym, co mnie boli, co mnie trapi, co mnie prześladuje na każdym kroku... Było coraz gorzej.
Nie interesowało mnie to, co w tej chwili robi Markus – czy przeżywa to równie mocno, co ja (choć w to wątpiłam), czy też znalazł sobie pocieszenie w formie tej jędzy Denise. Ale o nim nie zapominałam.
Bo ja go nadal, jasna cholera, kochałam...
- Na pewno wszystko w porządku? - zapytała z troską Ania, widząc, jak męczę się z zapięciem od smyczy dobre kilka długich chwil. - Dobrze się czujesz?
- Lepiej – odpowiedziałam dumnie, kiedy karabińczyk zatrzasnął się na kolorowej obroży Zoom.
- Lepiej? - zapytała ponownie, nie dowierzając temu, co właśnie przed chwilą powiedziałam.
- Lepiej nie pytać – dodałam, siląc się na uśmiech.
Co prawda, najgorszy okres miałam już za sobą. Teraz zmierzałam po prostej, która miała pociągnąć mnie ku lepszemu życiu.
Haha, gówno prawda.
Okłamywałam Anię. Zaczęłam palić. Przez to jeszcze bardziej mój organizm się wyniszczył. Serwowałam sobie śmierć na własne życzenie. Czuć było ode mnie nikotynę, ale nos przyjaciółki na szczęście nie był na tyle wyczulony, aby cokolwiek poczuć. Papierosy odpalałam mechanicznie, zawsze w wtedy, kiedy czułam się gorzej. Czyli co mniej więcej kilkanaście minut. Fajka za fajką, paczka za paczką. Tak obecnie wyglądało moje życie.
Nareszcie poczułam się jak typowy, statystyczny dwudziestolatek!
- Chyba nie dam rady dzisiaj wyjść z Zoom – zatoczyłam niewielkie koło, udając zawroty głowy. Mój nałóg właśnie się odezwał.
- Daj – wyrwała mi smycz z ręki i pomogła usiąść na łóżku – ja z nią wyjdę.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się, co Ania odwzajemniła. Kilka sekund później już jej w domu nie było.
Wstałam i wyszłam na balkon, po drodze zabierając świeżą paczkę spod poduszki. Oparłam się o balustradę, odpaliłam papierosa i zaciągnęłam się dymem. Nikotyna przyjemnie drażniła moje gardło, przynosiła ukojenie. Drugi wdech. Błogi smak rozchodził się po moim ciele. Trzeci wdech... Czwarty wdech... Piąty wdech... Nie zdążyłam nawet zorientować się, kiedy go wypaliłam. Bez namysły sięgnęłam po drugiego. Anka nie wróci tak szybko, nie z dwoma psami na karku. Rozkoszowałam się smakiem, który odprężał moje ciało.
           Papieros tlił się w spierzchniętych ustach, a na czarnych spodniach wirowały pojedyncze płatki popiołu. Można powiedzieć, że byłam kobietą niezależną, znającą swoje miejsce, kobietą solidną i silną, z zasadami i godnością lub zwyczajnie człowiekiem bojącym się uczuć. 
           Kolejny wdech...
i pukanie do drzwi.
O kurwa.”
Tak, z tego wszystkiego zaczęłam coraz częściej przeklinać. Niczym rasowy szewc!
Wrzuciłam niedopałek do doniczki i pobiegłam do łazienki, starając się jak najlepiej zniwelować zapach dymu papierosowego. Wzięłam do buzi pięć gum naraz, a kiedy upewniłam się, że nic ode mnie nie czuć, poszłam sprawdzić, kto to.
Lecz to nie Anię z kudłaczami zobaczyłam za drzwiami. Ani Tomka, który nieudolnie od kilku dni próbował zdobyć moje serce. Ani Łukasza, który odwiedzał mnie jeszcze raz, tydzień temu z myślą, że przyjmę go jak syna marnotrawnego.
O kurwa razy dwa.”
- Cześć – usłyszałam Jego głos, na którego dźwięk kolana same mi miękły, a ciało przeszywały dreszcze przyjemniejsze niż podczas palenia dziesiątej fajki pod rząd.
- Cześć – uśmiech mimowolnie wkradł się na moją twarz.
- Mogę? - zapytał, widząc moje zakłopotanie.
- Tak – usunęłam się z gościnnym gestem, owiewając Markusa zapachem tytoniu. - Po co przyjechałeś? - zapytałam, w duchu modląc się o to, aby właśnie przechodził ostre przeziębienie z ogromnym katarem. Niestety, wyglądał dobrze.
Za dobrze.
- Chciałem cię zobaczyć, usłyszeć, co u ciebie...- zaczął, przebierając nogami.
- U mnie świetnie! Nigdy nie było lepiej – uśmiechnęłam się sztucznie, pokazując rząd równych, trochę żółtych od palenia zębów.
- A gdzie Zoom? - zapytał, rozglądając się po mieszkaniu.
- Wyszła z Anią na spacer – odpowiedziałam automatycznie.
- Okey.
Nastąpiła chwila ciszy. Niezręcznej i okropnie długiej ciszy, dłużącej się w nieskończoność. Jego obecność nie była mi w tym momencie na rękę.
- Palisz. - Pociągnął kilka razy nosem, a następnie bardziej stwierdził, niż spytał.
- Nie, wcale nie – zaprzeczyłam, kiwając głową.
- Przecież czuję – parsknął śmiechem.
Westchnęłam. To prawda, nie dało się tego nie poczuć.
- Tak, palę – przyznałam, wypuszczając powietrze ze świstem.
- Dlaczego?
- To już chyba moja sprawa – odpowiedziałam, uśmiechając się ironicznie.
- Nie poznaję cię... - powiedział z wyrzutem Niemiec.
- Nie widziałeś mnie miesiąc. Chyba miałam prawo do zrobienia kilku detalicznych poprawek w swoim życiu...
- Palenie nazywasz „detalicznymi poprawkami”?
- Masz mnie zamiar pouczać?
- Nie, masz rację, ty decydujesz o sobie i swoim życiu – wzruszył ramionami.
- Twoje zdanie nic dla mnie nie znaczy już dobrych kilka tygodni – powiedziałam, krzyżując ręce na piersi. - I czego ty w ogóle ode mnie oczekujesz?
- Przebaczenia – przeszył mnie wzrokiem. Jego czekoladowe oczy świdrowały mnie na wskroś. Nie mogłam się oprzeć temu widokowi. - Popełniłem błąd, zrobiłem najgorszą rzecz, pozwalając ci odejść. Nawet nie wiesz, jak mi było trudno - „Witaj w klubie złamanych serc.” - Proszę, wróć.
Ostatnie słowa wywołały w moim umyśle burzę mózgów, jakiej nie zaznałam od dłuższego czasu. Tysiące myśli przebiegło mi przez głowę. Na pewno nie chciałam tracić z nim kontaktu. Pytanie, jak bliskiego.
Paradoksem było wybaczyć i wrócić do siebie, gdy nadal, mimo ogromnej tęsknoty i samotności, czuło się gorycz, niepewność oraz strach.
- Zrobię wszystko, abyś była szczęśliwa... – złapał mnie za rękę.
Odwróciłam wzrok, spoglądając niemo na białe, idealnie identyfikujące się ze mną ściany. Jak na zawołanie wróciły wszystkie wspomnienia, począwszy od Vikersund, kiedy to zupełnym zbiegiem okoliczności wpadliśmy na siebie, kończąc na Bawarii, do której zdążyłam się przywiązać i pokochać całym sercem. Nie liczyła się w tamtym momencie Denise i jej plany mojej destrukcji.
Umysł zaprzeczał, serce jednak wołało do niego.
-... tylko błagam, wróć.
Poczułam łzy spływające po policzkach. Były to łzy szczęścia.
- Chyba ostatecznie mogę ci wybaczyć - odpowiedziałam z uśmiechem.

*********************

Tak, moi mili, za dwa tygodnie epilog! Też się z tego powodu cieszę :D Spodziewajcie się go na dniach, zamierzam wrzucić go jeszcze przed Nowym Rokiem. ;)
A póki co, wesołych świąt kochane! :*

niedziela, 6 grudnia 2015

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY "[...] ja i tak nadal będę cię kochał [...]"

Wystarczyło jedno spojrzenie, jeden moment, jedna chwila, aby moje serce znów się zatrzymało, a pod powiekami poczuć nadchodzącą falę łez. Ręce zaczęły nerwowo drżeć na kierownicy. Podkręciłam głośniej radio, próbując odgonić od siebie wszystkie najgorsze myśli i bezpiecznie wrócić do domu.
Nie było ważne po co i w jakim celu ona tam z nim była. Nie to się liczyło. Bardziej nurtowało mnie pytanie, dlaczego? Dlaczego, pomimo obietnic, on mnie oszukał? A może wina leżała po mojej stronie?

- Już jestem – usłyszałam głos Markusa dobiegający z wiatrołapu. Kilkoma sprawnymi susami pokonał przedpokój i wylądował tuż obok mnie na wygodnej kanapie, a następnie mocno przytulił.
- Gdzie byłeś? - zapytałam bez emocji, nie odrywając wzroku od książki.
- W szpitalu, za dwa tygodnie zdejmują mi to cholerstwo z nogi – mówiąc to, wskazał na stopę spoczywającą na szklanym stoliku.
- Sam? - brnęłam dalej, a głos mi lekko zadrżał.
- Podejrzewasz mnie o coś?
- Widziałam ciebie z Denise...
Mimo, że na niego nie patrzyłam, nie miałam odwagi tego zrobić, czułam, że jego twarz przybrała zupełnie inny wyraz, a zadowolenie momentalnie gdzieś się ulotniło.
- Co ona tam robiła? - zapytałam po chwili ciszy.
- Pomogła mi...
- Ale obiecałeś – przerwałam. - Obiecałeś, że zerwiesz z nią wszystkie kontakty.
- Nie było cię cały weekend w domu, musiałem sobie radzić sam, bez niczyjej pomocy. Zwróciłem się do niej z prośbą, żeby zawiozła mnie do szpitala.
- Chciałam zostać, przecież mogłeś powiedzieć... - po policzku spłynęła pojedyncza łza, zapowiadająca nadciągającą falę.
- Nie szukaj problemu na siłę, błagam.
- Ja go nie szukam, bo ten problem jest! - podniosłam głos. - I mimo obietnic ty dalej idziesz w zaparte. Denise miała rację, nic się nie zmieniłeś.
Wstałam. Nie miałam siły, to mnie przerosło.
- Daj mi to wytłumaczyć – złapał mnie za rękę, ale zdołałam mu się wyrwać. - Naprawię to. Tylko daj mi szansę.
- Nie, mam dość. Jestem zmęczona rozmowami prowadzącymi donikąd. Robi mi się niedobrze, kiedy przypominam sobie o tych wszystkich miłych słowach i złamanych obietnicach. Tak dalej być nie morze – rozpłakałam się na dobre. Łzy płynęły mi ciurkiem po twarzy, rozmazując tusz na policzkach. - Przykro mi, ale to koniec.
Poczułam, jakbym straciła co najmniej pół tego, ile ważę. Coś ogromnego spadło z impetem z mojego serca. Złość i żal mieszały się na przemian, a szala zwycięstwa co kilka sekund przechylała się to na jedną, to na drugą stronę. Widziałam bezradność w jego oczach. Wzięłam jeszcze nierozpakowaną walizkę i przywołałam psa, po czym bez słowa wyszłam z domu trzaskając mocno drzwiami.
Nie walczył, nie próbował mnie zatrzymać. Chyba zrozumiał swój błąd i mocno tego żałował. Mimo wszystko byłam z siebie dumna. Nie dałam się sobą manipulować.

*********************

Stałam na klatce schodowej przed drzwiami Ani dobre pięć minut nie wiedząc, co zrobić. Mimowolne i samotne pójście do domu mogłoby się nie skończyć dla mnie dobrze. Byłam roztrzęsiona i zapłakana, wyglądałam jak małe dziecko, któremu bezdusznie zabrano ulubioną zabawkę.
W końcu nacisnęłam dzwonek, a z głębi domu usłyszałam kroki przyjaciółki.
- Przyjechałaś! O Boże... - zakryła twarz dłonią, próbując ukryć zdziwienie. - Nic nie mów, wchodź.
Postanowiłam sobie, że nie będę tego dnia więcej płakać, że się szybko pozbieram i ruszę dalej przed siebie. Łzy jednak, chwilę po przekroczeniu progu, ponownie zalały zaczerwienione policzki. Usadowiłam się na kuchennym krześle tuż przy wysepce i ukryłam twarz w dłoniach. Głowa pękała mi w szwach, a puls czułam w każdym zakątku ciała.
- Kaśka – położyła dłoń na moim karku. - Wszystko będzie dobrze.
- Dobrze wiesz, że nie lubię tego stwierdzenia – wycedziłam przez zęby. - Jestem beznadziejna.
- Nie możesz mówić w ten sposób.
- Ale to prawda! - podniosłam gwałtownie głowę, co poniosło za sobą okropny, pulsujący ból głowy. - Nie mam męża, nie mam dzieci, nie mam rodziny, nie mam kredytu... Powinnam być rześka i kipieć pełnią sił witalnych! - parsknęłam śmiechem.
- Widocznie nie byliście sobie pisani.
- Ale ja nie potrafię tego zrozumieć. Anka, ja go nadal kocham – spojrzałam z wyrzutem na przyjaciółkę. - On mnie omamił, owinął wokół palca... Ale go kocham.
- Posłuchaj – złapała mnie za nadgarstek. - Jesteś najsilniejszą kobietą jaką kiedykolwiek poznałam. Nie z takiego bagna się już wygrzebywałaś. Pozbierasz się szybciej, niż ci się wydaje.
- Nie dam rady, nie tym razem... - spuściłam wzrok.
- To samo mówiłaś po rozstaniu z Łukaszem. I nadal nie poczyniłaś kroków, aby do niego wrócić.
- A powinnam? – zapytałam, czym wyraźnie zaskoczyłam Anię.
Łzy paliły mnie w oczach, a usta były spierzchnięte, suche i popękane. Skostniałe ręce nadal drżały, nie dając chwili wytchnienia nawet na sekundę. Nigdy nie sądziłam, że doprowadzę się do takiego stanu drugi raz.
- Na to pytanie musisz sobie sama odpowiedzieć.

*********************

Przekręciłam klucz w zamku i weszłam do mieszkania. Nie byłam tutaj od mojego wyjazdu do Niemiec. W rogach pokoju nadal stały jeszcze pudła pełne zdjęć, rodzinnych pamiątek i innych pierdół, które uwielbiałam zbierać, a których sprzedać nigdy nie miałam serca. Położyłam walizkę na łóżku i usiadłam na parapecie, otwierając okno. W powietrzu unosił się zapach spalin, który koił moje skołatane serce. W dole rozciągała się zatłoczona ulica, pełna samochodów i ludzi, gnających w nieznanym mi kierunku, a w oddali widać było lekko zarysowane szczyty gór. Widok, który towarzyszył mi każdego dnia w drodze na uczelnię. Kochałam Kraków. Ale chyba bardziej kochałam Jego...
Przenikliwą ciszę przerwało nagle pukanie do drzwi. Niechętnie wstałam i poszłam sprawdzić, kto tym razem zechciał prawić mi kazania o błędach, jakie w życiu popełniłam. Tomek...
- Cześć – powiedział nieśmiało. - Mogę wejść?
- Tak, jasne – zrobiłam mu przejście.
- Wszystko w porządku? - zapytał, kiedy zatrzymałam się przy oknie.
- W jak najlepszym – uśmiechnęłam się sztucznie.
- Możemy pogadać... - zaproponował.
- Nie potrzebuję rozmów, chcę ciszy i samotności. Jeżeli przyszedłeś mnie pocieszać, to wyjdź. Nie mam zamiaru słuchać tego jak się nade mną użalasz.
- Zmieniłaś się – powiedział po chwili.
- To jakaś konspiracja? - zdenerwowałam się. - Tak, może się zmieniłam, ale nie uważam, że miałaby to być zmiana na gorsze.
- Wiedziałem, że puszczenie cię do tych cholernych Niemiec nie wróżyło niczym dobrym. Spójrz na siebie! Jesteś kłębkiem nerwów. Zapomnij o nim. Raz na zawsze.
- Mówisz to, jakby ci na czymś zależało – wywróciłam teatralnie oczami.
- Na tobie. I zrób z tym co chcesz, ja i tak nadal będę cię kochał, po cichu, żeby nikt nie widział.
Z jednego bagna do drugiego. Założę się, że właśnie to powiedziałaby w tym momencie Anka. A może i nawet do trzeciego.
Usłyszałam pukanie do drzwi. Rzuciłam Tomkowi niepewne spojrzenie, coś w stylu „jeszcze-do-tego-wrócimy” i wyszłam z pokoju. A w drzwiach stała osoba, której bym się na pewno nie spodziewała i której obecności na pewno nie potrzebowałam...

*********************

Nie wiem, co myśleć o tym rozdziale. Tak szczerze, to średnio mi się on podoba :/ Podobał mi się za to dzisiejszy konkurs, pierwszy "normalny" i sprawiedliwy w tym sezonie. Za tydzień Rosja, fajnie byłoby znowu usłyszeć "Mazurka", od Soczi minęły już prawie dwa lata :(

Chciałabym zakończyć to opowiadanie jeszcze w tym roku. I wszystko wskazuje na to, że chyba mi się uda :) tak, wyrobie się! :D

sobota, 21 listopada 2015

ROZDZIAŁ SZESNASTY "Wolę wierzyć, że jeżeli mnie skrzywdzi, to nieświadomie."

Zatrzymałam się i złapałam oddech. Cała się trzęsłam. Jeszcze to do mnie nie docierało. Przetarłam zmęczone oczy, pod którymi czułam jeszcze słone łzy. Nie, nie mogę okazać skruchy. Muszę się wziąć w garść. Nie w takie konflikty popadałam i nie z takich konfliktów wychodziłam cało. Tylko jak ja mu teraz w oczy spojrzę...?

Otworzyłam po cichu drzwi licząc na to, że wejdę do mieszkania niezauważona. Potrzebowałam chwili spokoju, uporania się z myślami bez ingerencji drugiej osoby. Przeliczyłam się.
- Denise o wszystkim ci opowiedziała? - zapytał Markus, wspierając się o kulach i patrząc na mnie przygaszonym wzrokiem.
- Tak – odpowiedziałam lekko drżącym głosem.
- Kaśka – podszedł do mnie, niezgrabnie kuśtykając – bez względu na to, co usłyszałaś, to wiedz, że to, co nas łączy nie jest przejściowe i krótkotrwałe...
- … A wraz z nadejściem sezonu byś mnie nie porzucił? To chciałeś powiedzieć? - wyprzedziłam jego myśli. Byłam wściekła na niego. Jak cholera. - Kiedy ty miałeś zamiar mi o niej powiedzieć? Dlaczego mnie nie uprzedziłeś!
- A co miałem powiedzieć? „Hej, kochanie, to jest Denise, moja była, mam nadzieję, że się polubicie”?
Parsknęłam śmiechem.
- I chłopcy o wszystkim wiedzieli, mam rację? - Przytaknął twierdząco. - Świetnie!
- Kasia, proszę, nie kłóćmy się...
- Było zbyt kolorowo. Dlaczego ja nic nie zauważyłam?! Dlaczego byłam taka głupia?!
- Nic mnie z nią nie łączy! - próbował się tłumaczyć.
- To jedna z twoich zasad? „Nigdy nie wchodź dwa razy do tej samej rzeki”?
- Zmieniłem się. Dla ciebie! Nie widzisz tego?
- Zatajając przeszłość?
- Chciałem cię chronić!
- Przed czym?
- Przed tym, co spotkało chociażby Denise. Ona jest chorobliwie zazdrosna. Chce zniszczyć nasz związek a sprowokowanie ciebie było częścią jej planu.
Zamknęłam oczy. W mojej głowie panował istny zamęt. Nie byłam już niczego pewna.
- Kasia... - podniosłam wzrok – daj nam jeszcze jedną szansę.
- Przecież to nic nie da. Ona musi zniknąć z naszego... twojego życia raz na zawsze. Obiecasz mi to?
Półmrok otulał wiatrołap, na którego krańcach staliśmy z Markusem, wpatrując się w siebie niepewnym wzrokiem, a niezręczną ciszę przerywało jedynie jednostajne pomrukiwanie psa gdzieś z głębi mieszkania.
- Obiecuję – wyszeptał po chwili.

*********************

- Wiesz, że to już drugi raz?
Spojrzałam na Anię pytającym wzrokiem. Siedziałyśmy na stacji benzynowej gdzieś w okolicach Zielonej Góry. Już jutro miały się odbyć pierwsze zawody z cyklu DCDC, tym razem we Wrocławiu.
- Nie wiem o co ci w tym momencie chodzi – nadal patrzyłam na siedzącą przede mną przyjaciółkę znad nowiusieńkiego „Życia na gorąco”.
- Już drugi raz przyjeżdżasz do Polski – sprecyzowała – a, cytując klasyka, „do trzech razy sztuka”.
- Czy ty coś sugerujesz? - odkładam gazetę na metalowy stolik. Naszą rozmowę przerywa Tomek z trzema gorącymi kawami w ręku i sznurem psów za sobą pilnujących, aby dostawca życiodajnego napoju dotarł na miejsce cały i zdrowy.
- Ktoś zamawiał kawę?
Ania wstała i pomogła koledze, po czym ponownie zajęła swoje miejsce.
- Przypadkiem podsłuchałem waszą rozmowę – zaczął chłopak.
- A mama nie uczyła cię, że nie ładnie podsłuchiwać? - weszłam mu w słowo.
- Przerywanie komuś też nie świadczy o dobrym wychowaniu – upomina mnie starszy kolega, a ja tylko wywracam teatralnie oczami. - W każdym razie, coś w tym jest.
- Nie uda wam się ściągnąć mnie do Polski, już wam to mówiłam.
- Ale my...
- Tak, wiem, wy już to zrobiliście, ale przypominam że tylko na czas zawodów. Postanowiłam. Zostaję w Niemczech.
- Na stałe?! - Ania krztusi się kawą.
- Nie, znaczy, nie wiem...
- Oho, zaczyna się – Tomek bierze kolejny łyk napoju, przybierając postawę myśliciela (i tak wiemy, że nim nie jest).
- Zostało mi jeszcze dużo czasu i, błagam, nie rozmawiajmy już o tym – westchnęłam. - No, jak wasze przygotowania do sezonu?

*********************

Spoglądałam z trybun na Park Południowy, na którym odbywały się zawody freestyle. Trawa przyjemne łaskotała moje palce, a Zoom z utęsknieniem co chwila zerkała na psa wesoło biegającego za dyskiem tuż za naszymi plecami. Zatęskniłam za tym, pierwszy raz znienawidziłam siebie za to, że wtedy powiedziałam „stop, nie dam rady”. Zobaczyłam bowiem, ile przez to straciłam. To był mój świat, moje królestwo, czułam się pewnie na „swojej ziemi”. Doskonale znałam każdy skrawek wrocławskiego parku. Uwielbiałyśmy z Zoom tutaj przyjeżdżać, mimo że do gór, do Zakopanego było zawsze dalej, niż z Krakowa. Poczułam dziwny ucisk w brzuchu, a serce podskoczyło do gardła i gwałtownie urosło. Przecież nie będę płakać!
Oj, coś krucho z moją psychiką. Znowu...”
- No dalej, Pisarska, dasz radę. Tylko nie becz – wzięłam głęboki oddech.
- Nad czym tak rozmyślasz? - usłyszałam za plecami głos Tomka.
- Nie ważne...
- Mi możesz powiedzieć – spojrzał mi głęboko w oczy i zajął miejsce obok mnie.
- Miałeś rację, coś nie gra, coś złego się ze mną dzieje – zaczęłam histeryzować.
- Nie „coś”, tylko zaczynasz tęsknić. Powiedz, żałujesz tej decyzji?
Właśnie o tym myślałam!”
- To jest bardzo trudne, czasami nie, czasami się cieszę, bo mam więcej czasu dla siebie, dla Markusa, który teraz potrzebuje mojej pomocy; ale są dni, kiedy mocno zastanawiam się nad tym, aby wrócić. Ale brak mi odwagi.
- Taki monolog z twoich ust? Nie wierzę! - chłopak przedrzeźnia się ze mną i uśmiecha kpiąco, ale mi wcale nie jest do śmiechu. - Coś musiało się wydarzyć w tych Niemczech. Opowiadaj!
- Nie myśl sobie, że ja ci teraz wyśpiewam wszystko jak z nut, co się chronologicznie stało – zrobiłam minę zbitego psa.
- Czyli jednak coś się stało?
- Tak, stało się, ale więcej ci nie powiem – wzruszam ramionami.
- Chodzi o Łukasza?
- Dlaczego akurat o niego miałoby chodzić? - pytam zaskoczona.
- Bo do ciebie staruje! Ten kretyn śmiał przyjść do nas trening i pytał się o ciebie.
- Zwariuję! - złapałam się za głowę.
Czego on jeszcze ode mnie chce?”
- A Markus w ogóle o nim wie? Wiesz, żeby przypadkiem któregoś pięknego ranka nie wparował do waszego mieszkania z bukietem w ręku, błagając o przebaczenie.
- Nie, nie wie – odpowiadam po chwili cicho.
- Dlaczego?
- Wolę wierzyć, że jeżeli mnie skrzywdzi, to nieświadomie.

*********************

Wróciłam do Niemiec. Trochę podbudowana i pełna sił, ale nadal niepewna swego i swoich zamiarów. Ale wróciłam. Na przekór Ani, która upierała się przy tym, abym została „jeszcze tydzień” (w porywach do końca wakacji). Mało brakowało, a rzeczywiście bym została. Jej argumenty były tak mocne, że byłam już w trakcie rozpakowywania walizek. Na szczęście (lub nieszczęście) przypomniałam sobie rozmowę z Tomkiem i to, że Łukasz sobie o mnie nagle przypomniał i postanowił zawalczyć. Bezpośrednia konfrontacja z nim oznaczałaby złamanie immunitetu i ponowne podłamanie psychiki.
A im bliżej byłam celu, tym bardziej niepewność przybierała na sile.
Przejeżdżałam właśnie przez centrum Veitsbronn, kiedy zobaczyłam Markusa kuśtykającego wzdłuż chodnika. I prawdopodobnie nie zdziwiłby mnie ten widok, gdyby nie to, że tuż u jego boku, dumnie kroczyła Denise.

*********************

Moje serduszko krwawi. Krwawi dlatego, że kwalifikacje zostały odwołane. Mam nadzieję, że zostanie nam to wynagrodzone jutro (w sumie, to dzisiaj :P) i w niedzielę.
A! I nareszcie mam pomysł na zakończenie tego wyżej! Ale nie bójcie się, póki co nie wyznaczyłam daty epilogu, jeszcze ich trochę pomęczę :D


Jeszcze tak na marginesie dodam, że nasz wspaniały maszer, Igor Tracz, został dwukrotnym mistrzem świata w psich zaprzęgach! Mistrzynią została zaś Ania Jarecka. Ktoś bardzo mądry powiedział, że gdyby to była dyscyplina olimpijska, prawdopodobnie nie mielibyśmy sobie równych :D

O ich powrocie z Kanady do Polski się nie wypowiem, bo mi zwyczajnie wstyd za kochany i niezawodny rząd. A ciekawskich przekierowuję do tego filmiku.

Pozdrawiam! :))

sobota, 24 października 2015

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY "Nadzieja matką głupich."

Słowa potrafią ranić, czasami mocniej, niż czyny. I o ile przed uniesioną dłonią potrafimy się obronić, to przed verbum, którymi czasami jesteśmy bombardowani nieoczekiwanie i wbrew naszej woli – nie zawsze. Nie wierzymy, nie chcemy wierzyć w ich prawdziwość, zaklinamy rzeczywistość i nie dowierzamy, co i kiedy przeoczyliśmy. Boli...


- Nieźle się urządziłeś - powiedział młodszy z Andreasów, przyglądając się jednocześnie gipsowi na nodze Markusa.
- Nie powinieneś być przypadkiem na treningu? - zauważyłam, unosząc brew.
- Już mnie wyganiasz? - Andi zrobił minę zbitego psa. Wyglądał zupełnie jak Zoom, kiedy nie pozwalałam zjeść jej apetycznego ciasteczka ze stołu.
- Ja po prostu troszczę się o twoją przyszłość – odpowiadam z uśmiechem. - Jeszcze mi za to podziękujesz.
Wellinger spojrzał na zegarek.
- Jestem spóźniony dokładnie pięćdziesiąt osiem minut. Trener nic mi nie zrobi, prawda?
- Tryb masowego zabijania włącza mu się dopiero po dwóch godzinach nieobecności – dodaje Markus. - Ale radziłbym ci się śpieszyć.
- Wam to dobrze – dopił kawę i postawił kubek z impetem na szklanym stoliku. - Nie będę przeszkadzał.
- A kto powiedział, że przeszkadzasz? - zapytałam.
- Ty – wyszczerzył się młody Niemiec.
- Fakt, w takim razie zmykaj! - zaczęłam się śmiać i odprowadziłam gościa do drzwi. - Powodzenia!
- Nie dziękuję. Cześć! - Naciągnął kurtkę i wyszedł z mieszkania.
Dzień był wyjątkowo brzydki jak na maj. Od samego rana padał deszcz i nie zapowiadało się, aby w najbliższym czasie przestał. Po szybie spływały pojedyncze krople, powoli zapadał zmrok. Są takie dni w roku, kiedy odechciewa się żyć. I to był właśnie między innymi jeden z tych dni...
Usłyszałam dźwięk dzwonka. Zoom gwałtownie podskoczyła na legowisku, rozglądając się na wszystkie strony. Podrapałam ją za uchem i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je i zobaczyłam...
- Denise? Co ty tutaj robisz?
- Cześć, ja tylko przyszłam ci podziękować za ten wywiad. Wykładowcy bardzo się on podobał – odpowiedziała zadowolona, jakby właśnie przebiegła maraton.
Woda lała się z dachu strumieniami, a drzewa uginały się od szalejącego wiatru. Czy ta dziewczyna ma nierówno pod sufitem?
- No, wiesz... To dobrze... Może wejdziesz? - Zaczęłam mieć obawy, co do jej osoby. Wydawała mi się strasznie podejrzana. Wodziła wzrokiem po całym mieszkaniu, w ogóle nie skupiając swojej uwagi na mnie. Ona coś ma za uszami, czuję to.
- Nie, nie... Muszę wracać. - Nagle jej wyraz twarzy gwałtownie się zmienił. - Jest Markus? - zapytała po chwili.
Od kiedy oni są na „ty”?”
- Jest, ale nie może przyjść. Mam mu coś przekazać?
- Nie ma takiej potrzeby, to nic ważnego. Jeszcze raz dziękuję! - zniknęła w czeluściach przydomowego ogródka, kierując się w stronę drogi.
Coś tutaj nie gra...”

                                                                   *********************

Denise Zimmermann, Denise Zimmermann... Przecież ona musi istnieć gdzieś w sieci!
W końcu trafiłam na bardzo ciekawy artykuł. Treść również bardzo ciekawa. Ręce zaczęły mi drżeć.
O nie.”
- Już wstałaś? - podskoczyłam na krześle kuchennym, słysząc głos Markusa tuż za plecami. Gwałtownie zamknęłam laptopa.
- Zoom mnie obudziła – odpowiedziałam, mało wiarygodnie i przekonująco. Suczka podniosła głowę z legowiska i lekko ją przechyliła.
- Na pewno? - Cholera, jak on mnie dobrze zna! - Wszystko w porządku?
- Tak, w jak najlepszym – zapewniłam z uśmiechem. Wibrujący telefon uratował mnie od dalszych przesłuchań.


OD: DENISE
Możemy się spotkać? Tam, gdzie ostatnio.


- Przejdę się z Zoom. - Bez zastanowienia wstałam i skierowałam się w stronę wyjścia, w międzyczasie zabierając smycz z przedpokoju.
- Ale, Kaśka!
- Wrócę za 10 minut! - rzuciłam w progu i trzasnęłam drzwiami.

                                                                   *********************

- Powiesz mi w końcu o co ci chodzi? - fuknęłam na Niemkę siedzącą naprzeciwko mnie. - Dlaczego mnie tu ściągnęłaś?
- Chciałam ci podziękować za ten wywiad, bardzo mi pomógł – upiła łyk kawy, wyraźnie nie zrażona moimi słowami. Mówiła to z taką pewnością i przekonaniem, że widać było na kilometr jej nieczyste zamiary.
- Z tego co pamiętam, zrobiłaś to wczoraj, o ósmej wieczorem, kiedy na dworze szalała burza – prychnęłam.
- Nie rozumiem powodu twojej złości – odłożyła porcelanową filiżankę na drewniany stół. - Pokrzyżowałam ci plany, wyciągając cię z domu o tak nieludzkiej porze? - uniosła brew i uśmiechnęła się ironicznie.
Bezczelna baba. Powoli traciłam do niej cierpliwość.
- Okey, to może wytłumaczysz mi, do czego potrzebny był ci Markus? Kolejny wywiad? - stuknęłam kilka razy paznokciem o stół, oczekując odpowiedzi.
Mam cię”
- A nawet jeśli, to co? Dziennikarzy też do niego nie dopuszczasz? - podniosła głos, a mi puściły nerwy.
- Z całym szacunkiem, ale jakoś nie chce mi się wierzyć w te wszystkie „wywiady”. Bo kłamać to ty nie umiesz, kochana – uśmiechnęłam się w geście triumfu.
- Chcesz poznać prawdę? - odpowiedziała po chwili. - Prawda boli.
- Nie bardziej niż czyny. – Zoom zaczynała wyczuwać budujące napięcie między mną a Denise. Instynktownie zaczęła pchać mi się na kolana i mruczeć w jej języku.
- Jestem zdziwiona, czemu Markus nie powiedział ci o tym wcześniej – spuściła wzrok i zaczęła obracać łyżeczkę w dłoni.
- Nie powiedział: o czym? - dopytywałam.
- Zawsze lubił chwalić się swoimi dziewczynami, zważywszy na to, że zmieniał je wraz z nadejściem nowego miesiąca – mówiąc to wypuściła sztuciec z ręki, co zwróciło uwagę kilku osób. - Ja byłam jedną z tych, które trzymały się najdłużej.
Serce podskoczyło mi do gardła. Zamknęłam oczy. Nie czułam, żeby biło, bo bić powinno, wciąż, nawet po tym, co usłyszałam. Jedynie ogromny ból przeszywający moją klatkę piersiową, jakby ktoś próbował ją rozerwać. Może nie biło dlatego, że zostało złamane. I zatrzymało się...
- Uprzedzałam – Niemka wyszczerzyła się d o mnie, wyraźnie zadowolona.
Nie byłam w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Pod powiekami poczułam mokre łzy, które czekały, aż dam upust emocjom.
- To jest bardzo dziwne, że nic takiego nie mówił. A może zwyczajnie się tobą zabawia...?
- Skończ! - krzyknęłam, a na policzku pojawiła się strużka łez.
- No i znowu podnosisz głos, a nie potrzebnie – dopiła kawę. - Ja po prostu stwierdzam fakty.
Złość pomieszana z rozpaczą gotowała się gdzieś we mnie głęboko i tylko czekała, aż ulegnę. Ona dobrze o tym wiedziała i sukcesywnie realizowała swój plan mojej destrukcji. Widząc moje zakłopotanie, uśmiechnęła się złośliwie.
- Nie złość się na mnie, skarbeńku. To nie jest facet dla ciebie. I ty dobrze o tym wiedziałaś już wtedy, kiedy on robił pierwsze kroki.
- Skąd wiesz? - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
- Mam znajomości w kadrze – pokazała aparat na zębach.
Laura...”
Tego było za dużo. Za dużo jak na mój tok i tempo myślenia. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, wcześniej wymierzając jej solidnego liścia w tę jej piękną buźkę. Wstałam i pociągnęłam za sobą psa. Ona jednak mnie zatrzymała.
- Przemyśl to, co ci powiedziałam. Na twoje miejsce czeka kilka innych dziewczyn, które chętnie...
- Zamknij się! Nie masz prawa tak o nim mówić. On się zmienił, ja w to wierzę.
- Nadzieja matką głupich.
Nie miałam siły. Wyszłam z kawiarenki i zdając się tylko na pamięć, szłam w kierunku domu Markusa. Nie kontaktowałam ze światem, Zoom ledwo co dotrzymywała mi kroku i kilkakrotnie ratowała od rychłej śmierci pod kołami pojazdu. W ciągu tych kilku minut straciłam najważniejszą osobę w moim życiu, której przez ostatnie miesiące powierzałam wszystkie moje smutki i dawałam upust emocjom. On z anielską cierpliwością znosił moje humory i pomagał mi wyjść na prostą. Ale nigdy w życiu nie przypuszczałabym, że może być taki, jak Łukasz. Nie On. Każdy, tylko nie ON.

                                                                   *********************

No dobra, jakoś to napisałam. I nie, wcale nie jestem zadowolona z tego u góry. Ale cieszy mnie fakt, że w ogóle udało mi się napisać ten rozdział w miarę ekspresowym tempie (zarwałam tylko dwie noce!). I nie wróżę szybkiego powrotu. Nadal szukam tej jędzy potocznie nazywanej weną, która gdzieś mi się zagubiła ostatnimi czasy.
~*~
Od 8 do 11 października odbywały Mistrzostwa Świata w agility, w których brali udział również Polacy. I duma mnie rozpiera, kiedy patrzę na statystyki: jeden brąz i co najważniejsze – złoto!
Brąz wywalczyliśmy drużynowo w niezastąpionych mediumach. Rok temu co prawda było złoto, ale tym razem do Bolonii zjechała się czołówka w całej swojej krasie, a i nam uciekło troszkę sekund.
Miłą niespodziankę sprawiła nam za to Monika Rylska, która wraz z Chicą „wybiegały” sobie indywidualnie złoto w large, miażdżąc przeciwników prawie 2-sekundową przewagą! media oczywiście nie wspomną, oni wolą użalać się nad polskim futbolem i niedzielnymi wyborami :')

Dla ciekawych i ciekawskich:
Tak biegały mediumy: klik
Dekoracja: klik
Tak biegała Monika z Chicą: klik
Dekoracja: klik


Pozdrawiam! :))