Kocham podróżować, kocham zwiedzać nowe miejsca (a szczególnie te, o których zawsze marzyłam), ale od ciągłej zmiany miejsca pobytu można nabawić się bezsenności. Miałam wrażenie, że głowa mi zaraz eksploduje a oczy wyjdą na wierzch. Z wielką ulgą opuszczałam Słowenię mając nadzieję, że nareszcie będę miała trochę więcej luzu i czasu dla siebie. Niestety życie miało nieco inne plany i postanowiło "trochę" pokomplikować mi życie. A zaczęło się bardzo niewinnie.
Do Monachium przylecieliśmy późnym wieczorem. Nie przywitało nas grono oddanych fanów i tysiące reporterów, jak to zwykle bywa w Polsce. I chyba nikt zbytnio nie przejął się naszym powrotem. Co kraj, to obyczaj. Kiedy mieliśmy się rozchodzić, podeszła do nas niewysoka brunetka.
- No nie, tylko nie reporterzy - zamruczał zmęczony Severin.
- Spokojnie, ja w innej sprawie - uśmiechnęła się sztucznie. Twarz miała wymalowaną wszelakimi mazidłami, jakie są chyba dostępne na rynku, a światło, odbijające się od jej aparatu na zębach, omal mnie nie oślepiło. Odruchowo odwróciłam głowę, spoglądając na startujący samolot. - Jestem Denise Zimmermann, studiuję dziennikarstwo i w ramach szkolenia mam przeprowadzić wywiad ze znanym sportowcem.
- Masz w czym wybierać - uśmiechnął się łobuzersko Wellinger. Jeżeli to miało na celu zwrócenie uwagi naszej studentki, to doprawdy nie wiem, gdzie ten chłopaczyna ma głowę...
- No właśnie, postanowiłam, że tą osobą będzie pani - poczułam na sobie wzrok Denise.
Doprawdy, tylu dobrych sportowców mają w tych Niemczech i musiała wybrać akurat MNIE. Osobę, która z tym narodem miała w swoim życiu najmniej wspólnego pośród całego grona.
- Jaki termin pani odpowiada?
Przyjrzałam się jej uważnie. Sztuczny uśmiech nie schodził z jej bladej twarzy. Aż mnie ciarki przeszły.
- Ja... To znaczy, najbliższy piątek mam chyba wolny - starałam się być jak najbardziej poważna, choć twarz dziewczyny była w tak opłakanym stanie, że z trudem powstrzymywałam się od rzucenia jakiejś riposty.
- Możemy już jechać do domu? - wywrócił oczami Freund.
- Okey, ja jeszcze dziś zatelefonuję do pani i uzgodnimy miejsce spotkania. - Wymieniłyśmy się numerami telefonów. - Do widzenia!
- Do widzenia - odpowiedziałam bez entuzjazmu.
- Ładna - wyszczerzył się Andi. - Twarz jakaś taka znajoma...
- Wydaje ci się - przerwał mu Markus. - Chodźmy już.
*********************
Veitsbronn to małe, malownicze miasteczko, położone w okolicach centralnej Bawarii. Nie żyje tu zbyt wielu ludzi, co było dla mnie dużym plusem. Odrywając się od przeszłości, szukałam spokoju i ciszy, jakiej z pewnością nie zapewniłoby mi duże miasto. I choć po kilku dniach chyba zaczynało mi to trochę przeszkadzać, to i tak wolałam to sto razy bardziej niż te przeklęte wyjazdy.
Kiedy nadeszło piątkowe popołudnie, wyszłam z domu i udałam się do kawiarenki, w której miałam udzielić wywiadu dla studentki spotkanej na lotnisku. Co prawda nie miałam najmniejszej ochoty tam iść, ale jeżeli obiecałam, to wypadałoby słowa dotrzymać. Weszłam do środka budynku i poszukałam stolika, przy którym siedziała Denise. Od razu rzuciła mi się w oczy, ona i jej makijaż, chyba jeszcze bardziej wyrazisty i przesadzony, niż poprzednim razem.
- Dzień dobry - pokazała aparat na zębach i wysunęła rękę.
- Może przejdźmy na "ty", będzie nam się lepiej pracowało - zajęłam miejsce przy stoliku. - Kasia.
- Denise - zmieszała się i wyciągnęła kartki z niewielkiej teczki.
- Możemy zaczynać? Śpieszy mi się.
- Tak, oczywiście. Jeszcze tylko włączę dyktafon - wyjęła z torby telefon, a włączywszy dyktafon, położyła go na stole.
*********************
Do domu wróciłam po trzydziestu minutach, wypytana jak na egzaminie maturalnym z języka angielskiego. Zmęczona padłam na kanapę obok Markusa.
- Już jesteś? - zapytał zdziwiony.
- Nie miałam zamiaru siedzieć tam ani sekundy dłużej - westchnęłam . - Nie wiem, jaki temat podsunął jej wykładowca, bo pytania kompletnie nie miały sensu, a każde kolejne nie miało nic wspólnego z poprzednim.
- Co chciała wiedzieć? - kontynuował.
- Kolokwialnie mówiąc-wszytko - zaśmiałam się. - Nie wiem, co miał na celu ten wywiad. Wydawało mi się, że chciała coś ze mnie podstępem wycisnąć. Dlatego skłamałam, że mi się śpieszy - wyszczerzyłam zęby.
- Ty to jednak sprytna bestia jesteś, wiesz? - Markus szturchnął mnie w ramie.
- To miał być komplement? - zaśmiałam się i mu oddałam. - Miała jeszcze tysiące innych pytań i nie zdziwiłabym się, jeżeli ten wywiad pojawi się jutro w jakimś brukowcu.
- To studentka, a wywiad przeprowadzała w ramach szkolenia - zapewnił.
- Moim zdaniem trochę za stara na studentkę. Albo ja się starzeję - dodałam smutno.
*********************
Po czterech tygodniach, ośmiu godzinach, czterdziestu minutach i trzydziestu sześciu sekundach (!) bycia na obczyźnie ponownie zawitałam do Polski na wiosenną edycję Dog Games.
- Zmizerniałaś. - Ania na mój widok posmutniała, a ja zmierzyłam ja pytającym wzrokiem.
- Chudniesz w oczach - dodał po chwili Tomek.
- Wy się zmówiliście? - skrzyżowałam ręce na piersi. - Chcecie mnie siłą ściągnąć do Polski?
- Już to zrobiliśmy - szczerzy się chłopak.
- Kaśka, daj spokój. Stęskniliśmy się za tobą - przytuliła mnie przyjaciółka.
- Ja za wami też - uśmiechnęłam się.
- Rozumiem, że wzięłaś dyski? - zapytał Tomek.
- Naturalnie, ale do występu mnie nie zmusicie - zagroziłam im palcem.
- No to może Dog Dartbe? Albo SpeedWay? Przecież ty tutaj nie wytrzymasz siedząc w jednym miejscu! - wzruszyła ramionami Anka.
- Nawet jakbym chciała, to bym nie wystąpiła. Nie wysłałam zgłoszenia.
- Już ty się o to nie martw, my o wszystko zadbaliśmy - Tomek i Ania wymienili się dziwnymi spojrzeniami.
"O nie..."
- Okropni jesteście, wiecie? - zmrużyłam oczy.
- My też cię kochamy! - zaśmiali się. - Za godzinę zaczyna się Dog Dartbe, także radzę ci się pośpieszyć. Powodzenia! - dodała Ania i pobiegła przygotowywać się do występu we Freestyle.
- Dzięki... - zamruczałam pod nosem i wyjęłam dyski z bagażnika. - Jesteśmy udupieni, kochana - dodałam, spoglądając na Zoom z uśmiechem.
*********************
Sobotnie występy usytuowały mnie kolejno na 7. i 14. miejscu w SpeedWay'u i Dog Dartbe. Jak na powrót po kilku miesiącach przerwy było dobrze, nawet bardzo dobrze. Nie liczyłam na niespotykany "przejaw inteligencji" ze strony psa tym bardziej, że dysków nie widziała na oczy już dwa tygodnie. Mimo to, mówiąc gwarą psiarzy, dawała radę i nawet nieźle jej to wychodziło.
Wieczorem razem ze znajomymi wybraliśmy się na piwo do pobliskiego baru. Jak się później okazało, inni zawodnicy startujący na Dog Games miało podobne plany. Przy stolikach siedzieli zarówno nowicjusze, którzy po raz pierwszy uczestniczyli w tego typu zawodach, oraz "starzy wyjadacze", nie tylko z Polski. Te zawody "wielosportowe", odbywające się cyklicznie od dwóch lat, zdążyły przykuć uwagę także sportowców z całej środkowej Europy. Uznaniem cieszyły się głównie wśród Czechów, którzy od zawsze szturmowali podia we wszystkich edycjach DCDC. Ze wszystkimi znałam się bardzo dobrze, zostałam entuzjastycznie przywitana przez każdego zawodnika. Zatęskniłam za tą niesamowitą atmosferą panującą na każdych zawodach, lecz po kilku minutach telefon zaczął wibrować i wygrywać znaną melodię.
- Olej - powiedział Tomek. - Pewnie się za tobą stęsknili.
- Wątpię - westchnęłam i przyłożyłam telefon do ucha. Nie było mi jednak dane usłyszeć ani słowa, gdyż wszystko zagłuszała głośna muzyka. - Zaraz wracam - wyszłam z baru.
Wróciłam po kilku minutach.
- Przepraszam was, ale muszę wracać.
- Co się stało? - zapytała Ania.
- Markus na treningu złamał kostkę - odpowiedziałam.
- Puknij się w głowę, nigdzie cię nie puszczę! Jutro rano do niego pojedziesz.
- Nie ma mowy, muszę pojechać. - Strasznie lubię te moje koleżanki i kolegów, zwłaszcza tych, którzy pukają mnie w głowę. - Przepraszam - dodałam i wyszłam z budynku.
*********************
- Nie musiałaś przyjeżdżać - powiedział Markus, siedząc na szpitalnym łóżku. - Przeze mnie przepadły ci zawody.
- Miałam zostawić cię w takim stanie samego? - przerwałam mu. - Czasami są ważniejsze rzeczy niż zawody. A poza tym, na ten rok porzuciłam rywalizację.
- Ale startowałaś w dwóch konkurencjach - zauważył.
- Były to nic nieznaczące występy mające na celu przytrzymaniu mnie przy funkcjach życiowych. Dobrze wiesz, że nie usiedziałabym tam na dupie, gapiąc się na innych - uśmiechnęłam się. - Kiedy ci to zdejmują? - spojrzałam na gips.
- Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, to za cztery tygodnie rozpocznę rehabilitację.
- Czyli cały letni sezon masz z głowy?
- Na to wychodzi - odpowiada z uśmiechem. - A ty się martwiłaś, co będziesz robiła przez dwa dni...
*********************
Chwilowy kryzys... Wybaczcie za to na górze! :x I za tą przerwę, ale od pewnego czasu mam wrażenie, że to, co piszę nie ma jakiegokolwiek sensu, nic nie jest spójne i kiedy nachodzi mnie wena, chcę zacząć pisać i widzę to, co zostało naskrobane, kompletnie odbiera mi ochotę na kontynuowanie.
Rozdział pisany mocno na raty, kolejny powinien pojawić się za dwa tygodnie, ale jeszcze nic nie jest pewne.
I może na końcu dodam, że przestanie być słodko, co chyba zdążyliście zauważyć, a życie bohaterów trochę się pokomplikuje :)
Pozdrawiam! :))