wtorek, 25 sierpnia 2015

ROZDZIAŁ CZTERNASTY "Ty to jednak sprytna bestia jesteś, wiesz?"

     Przetarłam zmęczone oczy. Samolot zbliżył się do ziemi i podszedł do lądowania, po czym zaczął gwałtownie hamować. Spokój. Nareszcie. Odetchnęłam i znów zamknęłam powieki. 
     Kocham podróżować, kocham zwiedzać nowe miejsca (a szczególnie te, o których zawsze marzyłam), ale od ciągłej zmiany miejsca pobytu można nabawić się bezsenności. Miałam wrażenie, że głowa mi zaraz eksploduje a oczy wyjdą na wierzch. Z wielką ulgą opuszczałam Słowenię mając nadzieję, że nareszcie będę miała trochę więcej luzu i czasu dla siebie. Niestety życie miało nieco inne plany i postanowiło "trochę" pokomplikować mi życie. A zaczęło się bardzo niewinnie.
     Do Monachium przylecieliśmy późnym wieczorem. Nie przywitało nas grono oddanych fanów i tysiące reporterów, jak to zwykle bywa w Polsce. I chyba nikt zbytnio nie przejął się naszym powrotem. Co kraj, to obyczaj. Kiedy mieliśmy się rozchodzić, podeszła do nas niewysoka brunetka. 
     - No nie, tylko nie reporterzy - zamruczał zmęczony Severin.
     - Spokojnie, ja w innej sprawie - uśmiechnęła się sztucznie. Twarz miała wymalowaną wszelakimi mazidłami, jakie są chyba dostępne na rynku, a światło, odbijające się od jej aparatu na zębach, omal mnie nie oślepiło. Odruchowo odwróciłam głowę, spoglądając na startujący samolot. - Jestem Denise Zimmermann, studiuję dziennikarstwo i w ramach szkolenia mam przeprowadzić wywiad ze znanym sportowcem.
     - Masz w czym wybierać - uśmiechnął się łobuzersko Wellinger. Jeżeli to miało na celu zwrócenie uwagi naszej studentki, to doprawdy nie wiem, gdzie ten chłopaczyna ma głowę...
     - No właśnie, postanowiłam, że tą osobą będzie pani - poczułam na sobie wzrok Denise. 
     Doprawdy, tylu dobrych sportowców mają w tych Niemczech i musiała wybrać akurat MNIE. Osobę, która z tym narodem miała w swoim życiu najmniej wspólnego pośród całego grona.
     - Jaki termin pani odpowiada?
     Przyjrzałam się jej uważnie. Sztuczny uśmiech nie schodził z jej bladej twarzy. Aż mnie ciarki przeszły.
     - Ja... To znaczy, najbliższy piątek mam chyba wolny - starałam się być jak najbardziej poważna, choć twarz dziewczyny była w tak opłakanym stanie, że z trudem powstrzymywałam się od rzucenia jakiejś riposty. 
     - Możemy już jechać do domu? - wywrócił oczami Freund.
     - Okey, ja jeszcze dziś zatelefonuję do pani i uzgodnimy miejsce spotkania. - Wymieniłyśmy się numerami telefonów. - Do widzenia!
     - Do widzenia - odpowiedziałam bez entuzjazmu. 
     - Ładna - wyszczerzył się Andi. - Twarz jakaś taka znajoma...
     - Wydaje ci się - przerwał mu Markus. - Chodźmy już.

                                                            *********************

     Veitsbronn to małe, malownicze miasteczko, położone w okolicach centralnej Bawarii. Nie żyje tu zbyt wielu ludzi, co było dla mnie dużym plusem. Odrywając się od przeszłości, szukałam spokoju i ciszy, jakiej z pewnością nie zapewniłoby mi duże miasto. I choć po kilku dniach chyba zaczynało mi to trochę przeszkadzać, to i tak wolałam to sto razy bardziej niż te przeklęte wyjazdy. 
     Kiedy nadeszło piątkowe popołudnie, wyszłam z domu i udałam się do kawiarenki, w której miałam udzielić wywiadu dla studentki spotkanej na lotnisku. Co prawda nie miałam najmniejszej ochoty tam iść, ale jeżeli obiecałam, to wypadałoby słowa dotrzymać. Weszłam do środka budynku i poszukałam stolika, przy którym siedziała Denise. Od razu rzuciła mi się w oczy, ona i jej makijaż, chyba jeszcze bardziej wyrazisty i przesadzony, niż poprzednim razem.
     - Dzień dobry - pokazała aparat na zębach i wysunęła rękę.
     - Może przejdźmy na "ty", będzie nam się lepiej pracowało - zajęłam miejsce przy stoliku. - Kasia.
     - Denise - zmieszała się i wyciągnęła kartki z niewielkiej teczki.
     - Możemy zaczynać? Śpieszy mi się.
     - Tak, oczywiście. Jeszcze tylko włączę dyktafon - wyjęła z torby telefon, a włączywszy dyktafon, położyła go na stole.

                                                            *********************

     Do domu wróciłam po trzydziestu minutach, wypytana jak na egzaminie maturalnym z języka angielskiego. Zmęczona padłam na kanapę obok Markusa.
     - Już jesteś? - zapytał zdziwiony.
     - Nie miałam zamiaru siedzieć tam ani sekundy dłużej - westchnęłam . - Nie wiem, jaki temat podsunął jej wykładowca, bo pytania kompletnie nie miały sensu, a każde kolejne nie miało nic wspólnego z poprzednim.
     - Co chciała wiedzieć? - kontynuował.
     - Kolokwialnie mówiąc-wszytko - zaśmiałam się. - Nie wiem, co miał na celu ten wywiad. Wydawało mi się, że chciała coś ze mnie podstępem wycisnąć. Dlatego skłamałam, że mi się śpieszy - wyszczerzyłam zęby.
     - Ty to jednak sprytna bestia jesteś, wiesz? - Markus szturchnął mnie w ramie.
     - To miał być komplement? - zaśmiałam się i mu oddałam. - Miała jeszcze tysiące innych pytań i nie zdziwiłabym się, jeżeli ten wywiad pojawi się jutro w jakimś brukowcu. 
     - To studentka, a wywiad przeprowadzała w ramach szkolenia - zapewnił.
     - Moim zdaniem trochę za stara na studentkę. Albo ja się starzeję - dodałam smutno.
     
                                                            *********************

     Po czterech tygodniach, ośmiu godzinach, czterdziestu minutach i trzydziestu sześciu sekundach (!) bycia na obczyźnie ponownie zawitałam do Polski na wiosenną edycję Dog Games. 
     - Zmizerniałaś. - Ania na mój widok posmutniała, a ja zmierzyłam ja pytającym wzrokiem.
     - Chudniesz w oczach - dodał po chwili Tomek.
     - Wy się zmówiliście? - skrzyżowałam ręce na piersi. - Chcecie mnie siłą ściągnąć do Polski?
     - Już to zrobiliśmy - szczerzy się chłopak.
     - Kaśka, daj spokój. Stęskniliśmy się za tobą - przytuliła mnie przyjaciółka.
     - Ja za wami też - uśmiechnęłam się.
     - Rozumiem, że wzięłaś dyski? - zapytał Tomek.
     - Naturalnie, ale do występu mnie nie zmusicie - zagroziłam im palcem.
     - No to może Dog Dartbe? Albo SpeedWay? Przecież ty tutaj nie wytrzymasz siedząc w jednym miejscu! - wzruszyła ramionami Anka.
     - Nawet jakbym chciała, to bym nie wystąpiła. Nie wysłałam zgłoszenia.
     - Już ty się o to nie martw, my o wszystko zadbaliśmy - Tomek i Ania wymienili się dziwnymi spojrzeniami.
     "O nie..."
     - Okropni jesteście, wiecie? - zmrużyłam oczy.
     - My też cię kochamy! - zaśmiali się. - Za godzinę zaczyna się Dog Dartbe, także radzę ci się pośpieszyć. Powodzenia! - dodała Ania i pobiegła przygotowywać się do występu we Freestyle.
     - Dzięki... - zamruczałam pod nosem i wyjęłam dyski z bagażnika. - Jesteśmy udupieni, kochana - dodałam, spoglądając na Zoom z uśmiechem. 

                                                            *********************

     Sobotnie występy usytuowały mnie kolejno na 7. i 14. miejscu w SpeedWay'u i Dog Dartbe. Jak na powrót po kilku miesiącach przerwy było dobrze, nawet bardzo dobrze. Nie liczyłam na niespotykany "przejaw inteligencji" ze strony psa tym bardziej, że dysków nie widziała na oczy już dwa tygodnie. Mimo to, mówiąc gwarą psiarzy, dawała radę i nawet nieźle jej to wychodziło. 
     Wieczorem razem ze znajomymi wybraliśmy się na piwo do pobliskiego baru. Jak się później okazało, inni zawodnicy startujący na Dog Games miało podobne plany. Przy stolikach siedzieli zarówno nowicjusze, którzy po raz pierwszy uczestniczyli w tego typu zawodach, oraz "starzy wyjadacze", nie tylko z Polski. Te zawody "wielosportowe", odbywające się cyklicznie od dwóch lat, zdążyły przykuć uwagę także sportowców z całej środkowej Europy. Uznaniem cieszyły się głównie wśród Czechów, którzy od zawsze szturmowali podia we wszystkich edycjach DCDC. Ze wszystkimi znałam się bardzo dobrze, zostałam entuzjastycznie przywitana przez każdego zawodnika. Zatęskniłam za tą niesamowitą atmosferą panującą na każdych zawodach, lecz po kilku minutach telefon zaczął wibrować i wygrywać znaną melodię.
     - Olej - powiedział Tomek. - Pewnie się za tobą stęsknili.
     - Wątpię - westchnęłam i przyłożyłam telefon do ucha. Nie było mi jednak dane usłyszeć ani słowa, gdyż wszystko zagłuszała głośna muzyka. - Zaraz wracam - wyszłam z baru.
     Wróciłam po kilku minutach.
     - Przepraszam was, ale muszę wracać.
     - Co się stało? - zapytała Ania.
     - Markus na treningu złamał kostkę - odpowiedziałam.
     - Puknij się w głowę, nigdzie cię nie puszczę! Jutro rano do niego pojedziesz. 
   - Nie ma mowy, muszę pojechać. - Strasznie lubię te moje koleżanki i kolegów, zwłaszcza tych, którzy pukają mnie w głowę. - Przepraszam - dodałam i wyszłam z budynku. 

                                                            *********************

     - Nie musiałaś przyjeżdżać - powiedział Markus, siedząc na szpitalnym łóżku. - Przeze mnie przepadły ci zawody.
     - Miałam zostawić cię w takim stanie samego? - przerwałam mu. - Czasami są ważniejsze rzeczy niż zawody. A poza tym, na ten rok porzuciłam rywalizację. 
     - Ale startowałaś w dwóch konkurencjach - zauważył.
     - Były to nic nieznaczące występy mające na celu przytrzymaniu mnie przy funkcjach życiowych. Dobrze wiesz, że nie usiedziałabym tam na dupie, gapiąc się na innych - uśmiechnęłam się. - Kiedy ci to zdejmują? - spojrzałam na gips.
     - Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, to za cztery tygodnie rozpocznę rehabilitację. 
     - Czyli cały letni sezon masz z głowy?
     - Na to wychodzi - odpowiada z uśmiechem. - A ty się martwiłaś, co będziesz robiła przez dwa dni...

                                                            *********************

Chwilowy kryzys... Wybaczcie za to na górze! :x I za tą przerwę, ale od pewnego czasu mam wrażenie, że to, co piszę nie ma jakiegokolwiek sensu, nic nie jest spójne i kiedy nachodzi mnie wena, chcę zacząć pisać i widzę to, co zostało naskrobane, kompletnie odbiera mi ochotę na kontynuowanie.
Rozdział pisany mocno na raty, kolejny powinien pojawić się za dwa tygodnie, ale jeszcze nic nie jest pewne.
I może na końcu dodam, że przestanie być słodko, co chyba zdążyliście zauważyć, a życie bohaterów trochę się pokomplikuje :)
Pozdrawiam! :))

sobota, 1 sierpnia 2015

ROZDZIAŁ TRZYNASTY "Przecież obiecałem, że cię nie zostawię"

     Usłyszałam jedynie głośne uderzenie nart o ubity śnieg i pisk Laury stojącej tuż za mną.
     - Wygrał! Słyszysz?! Severin wygrał!
     Krew dudniła mi w uszach, powtarzając w kółko wypowiedziane przed chwilą słowa blondwłosej. Otworzyłam oczy, a mój wzrok utonął w morzu czarno-czerwono-żółtych flag, na których tle było widać uradowane twarze niemieckiej kadry. 
     - Słyszę, póki co jeszcze nie ogłuchłam! - starałam się przekrzyczeć stojący za nami tłum fanów tegorocznego zdobywcy Kryształowej Kuli. Nagle, niespodziewanie, ktoś objął mnie mocno i przytulił, szepcząc do ucha słowa:
     - Dziękuję. Miałaś rację.
     Kiedy wyswobodziłam się z mocnych objęć i zidentyfikowałam "tajemniczą postać", uśmiechnęłam się szeroko, na co owa postać zareagowała podobnie.
     - Służę pomocą - wpatrywałam się w szczęśliwego Freunda.
     - Nie wiem, jak ja ci się odwdzięczę.
     - Jeszcze nadarzy się niejedna okazja - zapewniłam.

                                                            *********************


     Wszystko działo się niesłychanie szybko, gratulacje, uściski, dekoracja... Gdzieś mignął mi obraz wzruszonego Freunda, obściskiwanego przez trenera oraz szalejącej ze szczęścia fizjoterapeutki. Ale czegoś mi brakowało... 

     - Kaśka - Uwielbiałam, kiedy Niemcy kaleczyli sobie język, wymawiając moje imię. Może kiedyś spróbuję coś z tym zrobić. Może... - widziałaś chłopaków? 
     - Ich nieobecność na pewno nie wróży nic dobrego - uśmiechnęłam się pod nosem.
     - Nie wiem co cię tak cieszy. Znając ich szlajają się gdzieś po okolicy zalani w trzy dupy, a ty jak gdyby nigdy nic jesteś z tego powodu zadowolona.
     - Laura, uspokój się. Poszli bez Severina, pewnie zaraz się zorientują, że go z nimi nie ma. A poza tym, jest piętnasta, to nie możliwe, żeby się tak szybko schlali - parsknęłam śmiechem.
     - Tylko, że Freunda nie ma już od jakiejś godziny. Nawet czapki ze sobą nie wziął - odpowiedziała Niemka.
     - Jak to: nie ma? - otworzyłam szerzej oczy.
     - Myślałam, że jest u ciebie.
     - Niby czemu miałby być u mnie?
     - Szukałam po całym hotelu, nigdzie go nie było, to pomyślałam, że jeszcze zajrzę do ciebie i przy okazji zapytam o resztę.
     - Okej, spokojnie. To dorośli faceci, wiedzą co robią, a poza tym, mówiłam już, że to jest niemożliwe, żeby o tej porze byli już pijani. Pewnie... Zwiedzają tutejsze zabytki... Chodzą po górach... Spacerują ulicami... - kończą mi się pomysły.
     - Oni i zwiedzanie zabytków? Ty chyba na głowę upadłaś! - wrzasnęła Laura. - Boże, pewnie siedzą gdzieś w knajpie, napruci jak autobusy i na oczach tysiąca reporterów przynoszą hańbę całemu niemieckiemu ludowi! Co ja jutro Wernerowi powiem...? - blondynka złapała się za głowę.
     - Hej, nic takiego się nie stanie. Zaraz pójdziemy i razem ich poszukamy, jasne? - spojrzałam na koleżankę, oczekując odpowiedzi. - Jasne?!
     - Jasne.

                                                            *********************


     Sugerując się tym, że pies posiada ok. 300 milionów receptorów węchowych (podczas gdy człowiek ma ich zaledwie 5 milionów), postanowiłyśmy całą sprawę powierzyć w łapki Zoom i jej niezawodny nos. Suczka zaciągnęła się zapachem Severinowej czapki od sponsora i niczym rakieta kosmiczna wystrzeliła z pokoju. Nie ominęła żadnego miejsca, w którym prawdopodobnie mogli być nasi uciekinierzy i z niemal zegarmistrzowską precyzją obwąchiwała każdy zakamarek. Kiedy po piętnastu minutach znajdowałyśmy się kilka kilometrów od hotelu, zaczęłyśmy powoli tracić nadzieję i wiarę w to, że jeszcze uda nam się ich znaleźć. 

     - Pewnie czekają na nas w hotelu. - Do tej pory żadna z nas nie odważyła się odezwać nawet jednym słowem. Laura chyba rzeczywiście niepokoiła się o los skoczków, co po części zaczęło udzielać się i mi. - To nie ma sensu.
     - Poczekajmy jeszcze chwilę - Niemka nie dawała za wygraną.
     Zoom w tym czasie zaczęła zataczać kręgi, krążąc błędnie z nosem przy samej ziemi i przystając co chwilę, aby ponownie zwietrzyć zapach. Nerwowo przestępowałam z nogi na nogę, próbując się ogrzać. Ta cała sytuacja działała mi już na nerwy...
     - Laura... - W okolicy rozległo się głośne, radosne szczekanie oraz śmiech kilku mężczyzn. 
     Kiedy zza kilku wysokich świerków pojawiła się cała niemiecka drużyna w towarzystwie Prevca, na twarzy blondynki malowała się na przemian radość, gniew, wzruszenie, ale i również chęć mordu oraz zemsty na zbliżających się do nas wesołych jak szczypiorek na wiosnę skoczkach. 
     - Czy wyście powariowali?! - krzyknęła tak głośno, że jej donośny głos odbił się kilkakrotnie o Alpy i wrócił do nas z powrotem (legenda głosi, że każdej nocy ten przeraźliwy krzyk straszy każdego alpinistę) - Włosy sobie z głowy wyrywałam, a wy tak po prostu sobie spacerujecie! Mam nadzieję, że to ma jakoś wpłynąć na wasze przyszłoroczne wyniki, bo jak nie, to przysięgam, ukatrupię każdego po kolei. Nie śmiej się, Peter, ciebie też to dotyczy - wskazuje palcem na rozbawionego Słoweńca.
     - My nic złego nie zrobiliśmy, przysięgamy. My tylko poszliśmy poszukać jakiegoś miejscowego specjału na dzisiejszą imprezę. A że nie za bardzo orientujemy się w tutejszej okolicy, potrzebowaliśmy pomocy - powiedział Richi, jednocześnie wymachując  niewielką butelką trunku. - Wynagrodzimy ci to jeszcze podczas Grand Prix, obiecujemy. 
     - Kolejna "niewinna" impreza? O nie, ja się na to nie piszę - wtrącam oburzona.
     - Ja chyba też podziękuję, balujcie bez nas - poparła mnie Niemka.
     - To jakiś spisek? - rzucił poirytowany Wank.
     - TAK - odpowiada nadąsana fizjoterapeutka, krzyżując ręce na piersi.
     - Tylko mi nie mów, że nadal jesteś na mnie zła za to w Falun - zwrócił się do mnie Kraus.
     - Może... - odparłam z rozkapryszona miną. Tak, byłam jeszcze na niego zła i nadal szukałam okazji, aby się odegrać, choć z drugiej strony ta impreza otwierała mi do tego drogę. Spojrzałam na Markusa i jego błagalną minę. - Ale ostatecznie mogę przyjść.

                                                            *********************

     - Kiedy zamierzasz nas odwiedzić? - zapytała Ania, z którą właśnie rozmawiałam przez telefon.
     - Jak najszybciej - odpowiedziałam, gładząc futerko śpiącej na moich kolanach Zoom. - Może wpadnę na Dog Games, ale to nie ode mnie zależy.
     - Nawet nie wiesz, jak strasznie pusto jest bez ciebie. Nie możesz wrócić?
     - Podjęłam decyzję, to mi wyjdzie na dobre. Na razie nie odczuwam potrzeby powrotu.
     - Dobrze wiem, że chcesz wrócić do Polski. Mnie nie oszukasz.
     - Tęsknie za Polską, ale w Niemczech też mi się podoba. 
     - To czemu nie wrócisz? - zapytała poddenerwowana Ania.
     - Bo za bardzo go kocham, nie zostawię go... - odpowiedziałam z uśmiechem na ustach.

                                                            *********************

     Było już dobre kilkanaście minut po północy. Siedziałam na parapecie, pijąc gorąca herbatę. W oddali było widać zarysowane szczyty gór oświetlanych przez księżyc. Zaciągnęłam się zapachem naparu i wzięłam jeden łyk. Coś nie dawało mi spać, coś mnie trzymało przy świadomości i nie pozwalało zmrużyć oczu. Zoom już dawno smacznie spała na swoim legowisku w rogu pokoju, jedynie ja, niezrażona późną porą, wpatrywałam się w nocny krajobraz Alp. 
      Kiedy oczy zaczęły wysiadać i z trudem otwierałam je szerzej, a kubek o mało nie wyślizgnął z rąk, drzwi mojego pokoju otworzyły się, a w progu stanął Markus.
     - Wiedziałam, że przyjdziesz - uśmiechnęłam się.
     - Przecież obiecałem, że cię nie zostawię - podszedł i zaczął mnie namiętnie całować. 
     Jego ręce błądziły gdzieś pod moją bluzką, a ja czułam, jakby spadał ze mnie jakiś ogromny ciężar. Byłam naprawdę szczęśliwa. Chyba pierwszy raz od tego cholernego wypadku. 
     A kiedy pozbyliśmy się zbędnych ubrań, utonęłam w jego ramionach i czułych pocałunkach.

                                                            *********************

Przepraszam was za to opóźnienie, ale komputer odmówił posłuszeństwa, a wena ulotniła się gdzieś niespodziewanie i nie dała napisać rozdziału :/ 
Brakuje mi czasu na pisanie (dlaczego doba ma tylko 24 godziny?!), w dzień kiepsko mi się tworzy, a nocą powstają najlepsze rozdziały, przez co mój zegar biologiczny się przestawił :/ 
No nic, teraz postaram się dodawać regularnie. 
To znaczy, mam taką nadzieję :D
Pozdrawiam! :))